Łamiąc rzeczywistość – recenzja filmu „Reality” – Berlinale 2023

„Prawda was wyzwoli” – rzecze Jezus w Ewangelii wg św. Jana (J 8,32). W opresyjnym z definicji systemie państwowym koncept oczyszczającej siły prawdy staje się jednak inherentnie kontrowersyjny. Gdzie przebiega granica między uzdrawiającą szczerością a morderczą zdradą? To pytanie zadaje światu Tina Satter w swoim debiutanckim filmie Reality.

Off-broadwayowska dramaturżka i reżyserka przeniosła na ekran swoją własną sztukę z 2019 roku, In This A Room: Reality Winner Verbatim Transcrition, opartą bezpośrednio (jak sugeruje sam tytuł) na transkrypcie przeszukania domu i przesłuchania przez FBI zatrudnionej w NSA tłumaczki Reality Winner, która miała przekazać mediom tajny raport na temat rosyjskich ingerencji w amerykańską elekcję roku 2016. Nie chciałbym się jednak skupiać  na polityce, gdyż po pierwsze sama sprawa jest dobrze opisana w mediach, po drugie raczej nie obchodzi Polaków, a po trzecie – i najważniejsze – nie ma tak naprawdę znaczenia w tym filmie. Satter, podobnie jak przed czterema laty Kitty Green w Asystentce (NASZA RECENZJA), biorąc na warsztat oburzające i medialne wydarzenia, nie sięga po tanią publicystykę, a zamiast tego na kanwie rzeczywistości tworzy kontemplacyjną i uniwersalną przypowieść o dramacie jednostki.

Przesłuchanie na filmowym ekranie utożsamiamy najczęściej z wybuchami emocji, przemocą fizyczną i psychiczną – tym, co doprowadziło do łez łzami Krystynę Jandę w obrazie Ryszarda Bugajskiego. Zło (a może raczej zimna obojętność) systemu rzadko jednak jest żądnym upokorzenia pułkownikiem Ażippo z DAU. Nataszy. W życiu przeciętnego mieszkańca Globalnego Zachodu objawić może się ono na przykład jako dwójka niepozornych i uprzejmych mężczyzn w średnim wieku w słabo dobranych koszulach, którzy zapukają w okno twojego auta, gdy podjedziesz z pracy pod dom. Już od Brama Stokera wiemy wszak, że wampira do domu najpierw trzeba wpuścić. Więc grzecznie o to wpuszczenie i rozmowę zapytają, oczywiście dodając od razu, że są z FBI i mają przy sobie nakaz przeszukania, więc te pytania to zwykła kurtuazja.

Rozpoczyna się spektakl napięcia i stresu, pojedynek jednostki (jak widz domyśla się winnej senso legis) z bezduszną machiną państwa. Zachowując antyczną zasadę trzech jedności, Satter tworzy grecką tragedię, w której nie ma miejsca na słuszność, a ludzie pełnią rolę jedynie bezwolnych marionetek systemu i przemian. Każda upływająca minuta intensyfikuje napięcie. Oko zdawałoby się analogowej kamery Paula Yee coraz bardziej przybliża się do twarzy, wybitna ambientowa ścieżka dźwiękowa Nathana Mickaya głębiej i głębiej wwierca się w mózg, a montażowe nożyce Jennifer Vecchiarello i Rona Dulina przypominają o Brechtowskim Verfremdungseffekt, co i rusz zastępując aktorskie boje falami dźwiękowymi odtwarzanych autentycznych nagrań czy „pisanymi na żywo” transkryptami. Obcości dodaje też kluczowa symboliczna rola zachowujących się nienaturalnie, ze spektrum doliny niesamowitości, zwierząt. Od pojawiającego się na dziecięcym autku z konfederatką obserwującego kocura, przez ujadająco łaszącego się psa czy przypominającego raczej wypchaną figurę, nieruchomego mruczka protagonistki, po powoli przemierzającego szeroki przestwór szyby ślimaka, niczym zegar odmierzającego mijające sekundy i minuty. Nieożywione-żywe istoty nie ukrywają swojej roli kolejnych marionetek trybów rzeczywistości.

Narastaniu atmosfery osaczenia służą także zmiany scenografii (Tommy Love i Casey McCoy). Mnożące się czarne wozy odcinają rzeczywistość podmiejskiej parceli, by zaludnić ją armią mrówczych najeźdźców metodycznie niosących uporządkowany chaos. Bezpieczny trawnik ustępuje miejsca jako tło wydarzeń najpierw zbrukanej inwazją sypialni, a następnie niezwykle niepokojącemu pustemu pokojowi za kuchnią o zagrzybionych białych ścianach, którego jedyny mebel stanowi pusta klatka dla psa. Wraz z trwaniem przesłuchania pierwotna niepokojąca niezręczność zakłócająca spokój idyllicznej (dla Amerykanów przynajmniej) okolicy zmienia się więc w uprzejmą ofensywę dominującą przestrzeń lokacji, przywodzącej na myśl miejsce tortur i zniewolenia.

„Zwycięzca rzeczywistości” – brzmią w wolnym tłumaczeniu symboliczne personalia protagonistki. Jakby chcąc wejść z nimi w dyskurs, wraz ze stopniowym łamaniem się psychiki i wersji wydarzeń Reality, załamaniu ulega także serwowana widzom rzeczywistość filmowa. Na ekranie pojawiają się cyfrowe glitche, a utajnione fragmenty stenogramu powodują dosłowne zniknięcie aktorów na ich czas z przestrzeni. Gdy Reality przestaje ufać własnej wizji reality, ekran przejmować zaczynają różowe (niczym jej karabin szturmowy) filtry, tła ulegają całkowitemu rozmyciu, a obraz staje się swoistym glitchem od dominujących glitchów.

Mówiąc o protagonistce, nie sposób nie przejść do zachwytów nad wcielającą się w nią Sydney Sweeney. Ta znana do tej pory głównie z telewizji (m.in. Euforia, Ostre przedmioty, Opowieść podręcznej, Biały Lotos) młoda aktorka zachwyca kreacją całkowicie spoza swojego dotychczasowego emploi. To bardzo cicha i wycofana rola, oparta na drobnych ruchach mięśni, ukradkowych spojrzeniach i załamaniach tembru głosu. Zmagania z walącą się rzeczywistością przyjmuje z paniką schowaną za maską spokoju i opanowania, przywodząc nieco na myśl wybitną kreację Juli Jakab w Schyłku dnia László Nemesa.

Chociaż szanse na kinową dystrybucję tak skromnej produkcji są niezwykle małe, to nie mam wątpliwości, że w berlińskiej Panoramie ukazał się właśnie jeden z najlepszych amerykańskich filmów roku, produkcja zaskakująca i dużo ciekawsza niż zdaje się po pierwszym rzucie oka na jej festiwalowy opis. 

Marcin Prymas
Marcin Prymas
Berlinale

Reality

Rok: 2023

Kraj produkcji
: USA

Reżyseria: Tina Satter

Występują: Sydney Sweeney, Josh Hamilton, Marchánt Davis i inni

Ocena: 4/5

4/5