Duże i małe końce świata – Festiwal Kamera Akcja 2025

Wszystko się sypie, a świat się wali. W obecnej sytuacji politycznej, społecznej, technologicznej i medialnej, będąc co chwilę pod ostrzałem coraz to gorszych informacji, trudno ustrzec się przed popadnięciem w defetyzm. A kino, jako jedna z najpopularniejszych eskapistycznych sztuk, bezpośrednio i pośrednio traktuje o tym od rozprawkowego zarania dziejów. W kontrze do dodającej mroku codzienności aury październikowej Łodzi, z 16. edycją przybywa festiwal Kamera Akcja. A w programie – 25 pełnych metraży, z których wiele albo atmosferę końca potęguje, albo stoi do niej w kontrze.

Chyba żaden inny kraj nie kojarzy się tak bardzo z mgłą, błotem, grymasami na twarzach i wielką, postapokaliptyczną nicością wokół, jak Węgry. Na fali tegorocznego werdyktu Akademii Noblowskiej, która w dziedzinie literatury nagrodziła László Krasznahorkaia, nie tylko wybitnego pisarza, ale i wieloletniego partnera twórczego Béli Tarra, popłyniemy wpierw właśnie nad Balaton. Zamiast Szatańskiego tanga czy Harmonii Werckmeistera, selekcjonerzy proponują nam spojrzenie na bardziej współczesne dokonania madziarów. 


Bracia po mieczu i szklance sprawę stawiają jasno już samym tytułem jak László Nemes i jego Schyłek dnia czy Gábor Reisz, kręcąc Sens życia i jego brak. Jedni ironizują, bo w filmie Bálinta Dániela Sósa, zdecydowanie nie jest Wszystko w porządku. Czasem podchodzą zaś bardziej obrazowo: w zrealizowanym po 18 latach przerwy projekcie Ildikó Enyedi faktycznie znajdują się i Dusza i ciało, a György Pálfi bez owijania w bawełnę przedstawia Swobodne opadanie. Na pięciofilmowy Przegląd Kina Węgierskiego składają się więc i dzieła wielkich mistrzów, jak i debiuty wschodzących talentów – wszystkie potwierdzają jednak niezmiennie wysoki poziom tamtejszych filmowców.

Swobodne opadanie (2014), reż György Pálfi

Szybki transfer przez Karpaty i jesteśmy w Rumunii, kraju, który również od lat karmi z procy kinowe publiczności egzystencjalizmem w sporych dawkach. W Łodzi zobaczyć będzie można oszczędne w środkach arcydzieło Cristiego Puiu – Śmierć pana Lazarescu. Ponownie, tytuł mówi wszystko. Chłodny, surowy, a przy okazji rozgrzewający do czerwoności obraz systemowej degeneracji, po dwudziestu latach od premiery wciąż zachwyca rytmicznością poczucia beznadziei oraz typowym dla tamtejszych nowofalowców, przeszywającym skórę hiperrealizmem. W drugą dekadę po canneńskim sukcesie tego filmu pytanie, czemu nad Wisłą nikt nawet nie zbliżył się do tego poziomu operowania dramatem społecznym, nadal niestety pozostaje otwarte.

Na Kamerze Akcji w tym roku tradycyjnie mocną reprezentację mają również Francuzi. Przy tak płodnej kinematografii trudno bredzić o wspólnych ogólnych trendach czy motywach, ale echa końca czy upadku, pobrzmiewają przecież nad Sekwaną nieustannie. I tak też, nawet naczelny śmieszek, Quentin Dupieux, przychodzi z moralitetem na czasy epidemii influencerstwa. Wypadek fortepianowy skupia się na małym końcu świata dużej gwiazdy – samookaleczanie oraz chorobliwa potrzeba atencji stanowią tu najlżejszy problem. Autor Morderczej opony zrzuca instrument na głowę nie tylko głównej bohaterce, ale i samemu sobie, by trywialnie przypomnieć, że ogłupiająca rozrywka faktycznie ogłupia. Więcej w mojej recenzji.

O kwestiach znacznie większego społecznego kalibru opowiada zaś Dominik Moll. W swojej interwencyjnej Sprawie osobistej powraca do ery protestów żółtych kamizelek. Z różnych ustawień kamery bada jeden z wielu przypadków przekroczenia uprawnień przez policjantów – zniszczenia życia pewnej rodziny, która wyjechała do Paryża, by wyrazić swój sprzeciw, a skończyła poobijana od gumowych kul. Reżyser nie skupia się na dynamice zamieszek czy moralnych racjach demonstrantów, tylko przybliża mechanizmy rozliczania funkcjonariuszy za popełnione przestępstwa. Republika nie działa, więc ludzie protestują → ludzie protestują, więc Republika bierze się do działania → działanie Republiki godzi w ludzi → ludzie jeszcze mocniej protestują, a Republika przestaje działać. Może trochę nazbyt telewizyjnie, ale bez fałszywych nut, Moll pokazuje, że w obliczu kryzysu państwo zwykle bywa silne wobec słabych i słabe wobec silnych.

Sprawa osobista (2025), reż György Pálfi

W powyższej kategorii, tegoroczny zwycięzca jest jednak inny – Tajny agent Klebera Mendonçy Filho stanowi przykład jak uprawiać kino zaangażowane w rozliczanie przeszłości bez wzruszania na siłę widzami, ani ramionami. Opowieść osadzona jest w ostatnich latach reżimu junty wojskowej, która przez ponad dwie dekady dzieliła i korumpowała Brazylię, ale jednocześnie sprawnie przechodzi we współczesność, pod nosem niemrawo pytając o uczenie się na błędach historii. Autor Aquariusa w swoim nowym filmie przedstawia dyktaturę jako okres powszechnej schizofrenii – pomieszania pojęć i porządków, niewyraźnych twarzy oraz napastliwych odgłosów. To także ciekawe pytanie o motywacje wycieczek w przeszłość życiorysów zniszczonych przez system.

I na koniec Zmartwychwstanie, film o najbardziej paradoksalnym tytule z wszystkich tu wymienionych, wszak zawierającym w sobie pewną dozę optymizmu. Bi Gan, silną ręką trzymając za sznurki, przedstawia coś w rodzaju teatru kukiełek, tylko zamiast lalek jest to spektakl zbłąkanych dusz. Epicka w formie i treści przypowieść traktuje o rozwoju sztuki filmowej, współczesnych narracji, ale też państwa chińskiego. Dym opium wiąże się z parą przemysłową w gęsty smog znaczeń, który na niejednym festiwalu udusił już kilka osób – całe rzesze jednak (w tym mnie) odurzył w pełni i zachwycił. Z miejsca ta oniryczna podróż po wampirycznym cmentarzu marzeń wskoczyła do grona moich ulubionych filmów wszech czasów, właśnie przez tę aurę sennej apokalipsy wyjętej sponad czasu.

Czy którakolwiek z tych pozycji nadaje się na antidotum przed ogłaszanym zewsząd końcem świata? Oczywiście nie. Ze wszystkich zdolności przypisywanych sztuce przez ludzi, akurat ze zmianą biegu dziejów radzi sobie ona dosyć średnio. Tak będzie pewnie i tym razem, natomiast zbieżność tematów we współczesnym kinie festiwalowym wskazuje, że i twórcom atmosfera końca się udzieliła. Zamiast płakać, trzeba więc oglądać filmy. Przynajmniej będziemy wiedzieć, co może nas czekać.

Michał Konarski

16. Festiwal Kamera Akcja

Więcej o programie przeczytacie w naszej ZAPOWIEDZI festiwalu.