Pięć zagubionych dusz błąka się po stokach Świętej Góry. To nie eufemiczny opis filmu Alejandra Jodorowskiego, a Prześwit, równie teatralny, co niedopowiedziany debiut Magdaleny Pięty. Rzecz o połamanych grzesznikach i ich niewypowiedzianej nadziei, by pogańskie duchy nadały ich życiu sens i kierunek, albo przynajmniej przyniosły koniec.
Wszystko rozpoczyna się od sceny rekonstrukcji. Sfrustrowany glina (Cezary Łukaszewicz) wydziera się na spóźnioną pozorantkę (świetna Daria Polunina), zlękniony mąż (Mateusz Górski) po raz kolejny recytuje swoje wspomnienia ostatnich chwil u boku zaginionej małżonki, ich niemowlak – z jakiegoś powodu obecny na miejscu – płacze, a z boku sytuacji przygląda się tajemniczy starzec (Piotr Pilitowski). Każda postać jest pacynką w rękach innej, wszyscy zachowują się nieco mechanicznie, a tajemnica oplata samochód uwięziony u podnóża Ślęży. Teatralność całości wręcz oślepia, oglądając film w ciemności koszalińskiego kinoteatru, podświadomie transponowałem ekranowe wydarzenia na rozłożone przed ekranem deski. Choreografia postaci, jasna – zachowująca trzy jedności – struktura opowieści, szekspirowskie pohukiwanie bóstw na unurzonych w codzienności bohaterów.
Pierwszy akt swoją drewnowatością właściwą teatrowi telewizji, pozorowaniem godnej Kobry kryminalnej zagadki, przepełnieniem ekranu archetypami i obietnicą realizmu magicznego niby z pobliskiego geograficznie Ciemno, prawie noc zwodzi widza, jak mamuna pragnąca uwięzić wędrowca w zapadlinie. Wszystko zmienia akt drugi, zamknięty w wieloznacznie dusznej oberży zdominowanej przez ciepłe światło tak kontrastujące ze wcześniejszym chłodem wiatru, śniegu, mgły i iglaków. Na łów wychodzi judaistyczny dybuk, w przedwojenne lęki wprowadza nas ekspresjonistyczna klatka schodowa, a fasada realizmu pęka.

Tytułowy Prześwit ma wiele znaczeń, dosłownie to istotna fabularnie przecinka w lesie, wizualnie błysk słonecznych promieni przedzierających się przez poranną mgłę. Patrząc jednak w słownik, znajdziemy wśród definicji «przejście lub przejazd przez budynek» – mamy więc strefę przejścia, nawet jeśli nie purgatorium sensu stricto, to wciąż wyrwaną poza czas przestrzeń konfrontacji ze zjawami pamięci, także tej pokoleniowej. Trauma losów Ziem Odzyskanych zaplata się z symboliką, trudem, tęsknotą i znaczeniem macierzyństwa. Matki spalone na stosach, zgwałcone przez czerwonoarmistów, zagłodzone przez transformację, porzucone przez przemocowych mężów, te zapomniane, zaginione w mrokach dziejów, teraźniejsze i przyszłe połączone w chocholim tańcu do ludowych pieśni o korzeniach gdzieś tam na Rusi Czerwonej, kraju pochodzenia tak licznych na Dolnym Śląsku powojennych przesiedleńców.
Niechęć Magdaleny Pięty do serwowania łatwych wyjaśnień, dopowiadania i jakiejkolwiek naturalności scen i dialogów nakazuje ustawić jej reżyserski debiut w jednym szeregu z podobnie skonstruowanymi Rzeczami niezbędnymi Kamili Tarabury [NASZA RECENZJA], czy Próbą łuku Łukasza Barczyka. Osoba mniej rozczarowana kinem polskim niż ja mogłaby wręcz dopatrywać się tu początku większej fali, zaufania w końcu widzowi i używania publicystycznych tematów jako pretekstu, a nie dydaktycznej pały. Tak dobrze jednak zapewne nie będzie, a Prześwit pozostanie przebiśniegiem niebyłej wiosny. Ale może w tej ulotności takich małych projektów kryje się część ich piękna?


Prześwit
Rok: 2024
Kraj produkcji: Polska 🇵🇱
Reżyseria: Magdalena Ewa Pięta
Występują: Daria Polunina, Cezary Łukaszewicz, Mateusz Górski i inni
Dystrybucja: Galapagos Film
Ocena: 3,5/5