Rozczarowanie – recenzja spektaklu „Proces”

„Proces” w reżyserii Krystiana Lupy został uznany niemalże za kultowy, zanim jeszcze można było zobaczyć owoce pracy artysty. Powieść Franza Kafki jawi się wielu osobom jako najokrutniejsza, i zarazem najtrafniejsza, diagnoza polskiej rzeczywistości. Któż zatem najlepiej miałby wydobyć wołanie Józefa K. z głębokości, jeżeli nie osoba od lat orbitująca wokół tematów podejmowanych przez pisarza urodzonego w Pradze?

Oczekiwania były ogromne, zwłaszcza że i historia powstawania tego spektaklu, według niektórych, jest już z ducha kafkowska. Pierwotnie „Proces” miał być jednym z najważniejszych wydarzeń z okazji nadania Wrocławiowi miana Europejskiej Stolicy Kultury. Jednak w związku z zawirowaniami na stanowisku dyrektora Teatru Polskiego – niepodjęciu ponownej współpracy z Krzysztofem Mieszkowskim i kontrowersyjnym wyborem na to miejsce Cezarego Morawskiego – prace zostały przerwane na kilka miesięcy. Wielu wyrażało wątpliwości co do możliwości powrotu do tej pracy, ale dzięki koprodukcji wielu instytucji, w tym zagranicznych, Krystian Lupa mógł dokończyć (a w zasadzie, według zapowiedzi, przygotować na nowo) swoje dzieło i przedstawić je widowni warszawskiego Nowego Teatru.

Wokół sceny stoją trzy ogromne ściany, na których wyświetlane są obrazy multimedialne tworzące scenografię. Dolna część tylnej jest delikatnie prześwitująca, więc dzięki odpowiedniej grze światłem można dostrzec za nią ciasny pokoik. Kilka par drzwi, po prawej okno wychodzące na ulicę. Na początku panuje pustka. Realność nie jest zdefiniowana, nie ma przypisanego znaczenia. Po prostu jest. Jak gdyby dopiero człowiek miał nadać sens rzeczywistości lub ustalić jego brak. Ukonstytuować swój stosunek do świata i odnaleźć się w nim. Jak gdyby dopiero wraz z pojawieniem się człowieka otoczenie nabierało kształtów. Jak gdyby to świadomość określała byt.

Panuje pustka, ale na pewno nie cisza. Kiedy Franz K. (w spektaklu takie nosi imię) wchodzi do pokoju pani Grubach, z telewizora wydobywa się donośny głos europosła Ryszarda Czarneckiego. Polityka nie musi szczelinami, z zewnątrz, wdzierać się siłą do życia. Ona jest zapraszana na codzień, i rozgościwszy się w domostwach, przejmuje kontrolę nad ludzką świadomością. Pierwsza rozmowa bohaterów jest zagłuszana. To sugestia, że ich emocje są nieistotne w obliczu afery reprywatyzacyjnej czy ustawy dezubekizacyjnej.

Franz jest już po wstępnym przesłuchaniu, co wyrzuca go poza teraźniejszość. Dla niego czas płynie zupełnie inaczej. Wiecznie powraca myślami do wizyty Strażników. Ze szczątków wspomnień próbuje skleić cały obraz i odnaleźć w nim sens. Nie może zrozumieć, dlaczego został aresztowany, mimo że nic złego nie popełnił. Wstyd oraz strach przejmują nad nim kontrolę. To nie jest jednak tak, że mężczyzna za nic nie odpowiada. Zanim został wrzucony w tryby biurokratycznej machiny, ani słowem nie wykazał wobec niej sprzeciwu. Dopóki go nie zaatakowano, wolał wieść spokojne życie. Pracować w banku, spotykać się ze znajomymi, czasami pozwolić sobie na przelotny romans. Dystans, zamknięcie w sobie, wygodne odrętwienie miały być dla niego przepustką do lepszego życia. Nieświadomie pozwolił na to, by polityczny grzyb rozrósł się na organizmie społeczeństwa. Kiedy jednak jego losy przecięły się ze ścieżką sądową, egoizm przerodził się w bunt, a bierność w potrzebę walki. Tylko że na taki odruch było już za późno.

Pierwsza część „Procesu” jest naprawdę fenomenalna. Lupie znakomicie udaje się wykreować świat wyzuty ze wszelkiej logiki i zanurzony w absurdzie. Dodatkowo reżyser „tworzy” Franza K. z dwóch aktorów – jeden z nich prezentuje głównie myśli oraz podświadome pragnienia, a drugi kontaktuje się ze światem – dzięki czemu jeszcze lepiej wnika w istotę tragizmu, jaki dotknął bohatera. Mężczyzna jest niczym człowiek witruwiański z plakatu tego spektaklu. Przestaje już być miarą wszystkich rzeczy, w zamian za to boryka się ze wstydem i poczuciem bezsensu.

Efekt nie zostałby w pełni osiągnięty, gdyby nie Andrzej Kłak. Grany przez niego Franz ciągle balansuje na granicy normalności i szaleństwa. Trudno go polubić jako człowieka, ponieważ aktor kreuje bardzo antypatyczną postać. Zachowuje się niczym robak, ciągle się „wije” po scenie, przedziwnie rusza ramionami, czasami dłubie w nosie, drapie się w różnych miejscach ciała. Jest śmieszny w swojej małości. Mimo to naturalnie kibicuje się jego walce z bezdusznym wymiarem sprawiedliwości.

Niestety, im dalej w las, tym bardziej misternie budowana konstrukcja rozsypuje się niczym domek z kart, a widzowie zamiast próby dogłębnej analizy rzeczywistości, dostają teksty rodem z nagłówków bulwarówek. Metaforę zastępuje cep. Od niuansu atrakcyjniejsze jest prostackie uogólnienie. Co gorsza, Krystian Lupa absolutnie nie zna umiaru i świadomie wydłuża czas trwania spektaklu. Prawie siedmiogodzinny maraton odbiera energię i jakąkolwiek chęć do dalszego zanurzania się w świat „Procesu”. Kolejne jałowe dialogi prowadzą donikąd i nie wykraczają poza treści przedstawiane przez reżysera w wywiadach. Nawet zapętlone „Libertango” Astora Piazzolli, tak świetny przecież utwór, staje się nudny po kolejnym odsłuchaniu.

Z tego też względu, o wiele bardziej interesujący od spektaklu jest program do niego przygotowany. Daje możliwość poważnego wniknięcia w świat kafkowskiej prozy, jak również w świat przemyśleń Lupy na temat tego tekstu. Jest bogaty w detale i na wielu poziomach pogłębia interpretację. Zaś z drugiej strony, jest źródłem jeszcze większego rozczarowania. Tworzy wrażenie, że Lupie nie udało się przełożyć na sceniczny język tego, co tak świetnie przedstawił w przygotowanym dzienniku, traktującym o pracy nad tą premierą.

„Proces” pozostawia ogromny niedosyt. Tylko na początku daje się poznać z jak najlepszej strony, pozwalając na wniknięcie w rzeczywistość opartą na absurdzie i zachłyśnięcie się jej atmosferą. Gdyby reżyser pozostał wierny prozie Kafki, gdyby ominął publicystyczne mielizny, wyszłoby z tego dzieło wybitne. Umieszczenie na plakacie nazwiska Lupy przed nazwiskiem pisarza nie jest jednak przypadkowe – twórca żywi się prozą Prażanina i przefiltrowuje przez pryzmat własnych doświadczeń, które jednak są zbyt zanieczyszczone współczesną polityką, by mogło z tego powstać coś wspaniałego. Miał być najważniejszy spektakl sezonu, a pozostało jedno z największych rozczarowań.

Marcin Kempisty
Marcin Kempisty
Proces - plakat

Proces


Rok: 2017

Reżyseria: Krystian Lupa

Teatr: Nowy Teatr w Warszawie

Występują: Andrzej Kłak, Marcin Pempuś, Bożena Baranowska, Anna Ilczuk, Michał Opaliński, Wojciech Ziemiański, Ewa Skibińska, Maciej Charyton, Adam Szczyszczaj, Małgorzata Gorol, Marta Zięba, Halina Rasiakówna, Piotr Skiba, Ewelina Żak, Dariusz Maj, Mikołaj Jodliński, Andrzej Szeremeta, Radosław Stępień / Łukasz Józków, Konrad Hetel