Pod powierzchnią w reżyserii Kingi Michalskiej — polskiej artystki wizualnej mieszkającej w Kanadzie — miało premierę na Berlinale 2025 (sekcja Panorama Dokumente) i zdobyło Nagrodę dla Najlepszego Polskiego Filmu na festiwalu Millennium Docs Against Gravity. Film ukazuje, jak współczesne społeczeństwo żyje dosłownie na miejscach dawnych zbrodni — budując drogi, plaże i osiedla na cmentarzyskach ofiar Holokaustu. To refleksyjna podróż przez dziesięć miejsc w Polsce, gdzie teraźniejszość nieustannie splata się z cieniem przeszłości.
Jednym z przewodników po tych warstwach pamięci i zapomnienia jest Filip Szczepański, przedstawiciel komisji rabinicznej ds. cmentarzy związany z warszawską gminą wyznaniową. W Starachowicach tropi fragmenty kości odnalezione przy budowie autostrady — jego działania przywodzą na myśl poszukiwania szczątków ofiar ludobójstwa na Bałkanach, opisane w Jakbyś kamień jadła, reportażu Wojciecha Tochmana. Tam antropolodzy z Międzynarodowej Komisji do Spraw Osób Zaginionych (ICMP), odkopują masowe groby w Bośni i z pomocą rodzin ofiar rozpoznają ich bliskich po butach, guzikach, śladach po operacjach. To samo napięcie i ból odbijają się w twarzy Szczepańskiego, który sam jest potomkiem pomordowanych — aż 17 członków jego rodziny zginęło w Zagładzie.
W Sieniawce, gdzie podczas II wojny światowej funkcjonował podobóz FAL Zittau należący do kompleksu Gross-Rosen: na terenie obecnego szpitala psychiatrycznego miały miejsce eksperymenty medyczne, na ciężarnych kobietach, które wykonywał osobiście niesławny doktor Josef Mengele. Piwnice budynku wedle miejscowych nadal skrywają ślady tamtych zbrodni. Mieszkająca nieopodal od czterech dekad kobieta pytana o koszmary związane z dawnym przeznaczeniem tych domów, odpowiada: „Jak się ma czyste sumienie, to czemu mają być złe sny?” — jej słowa brzmią jak echo zbiorowego wyparcia, które wciąż unosi się nad tym miejscem.
Sztutowo: dawny niemiecki obóz koncentracyjny, gdzie archiwistki rekonstruują m.in. historię oficera SS ze Słowacji, który nie wytrzymał tutejszych okrucieństw i popełnił samobójstwo. Jedna z kobiet, doktor Danuta Drywa, od zimy stulecia (1978) mieszka na terenie muzeum, w budynku używanym dawniej przez nazistowskiego komendanta. W tle rozbrzmiewa z radia Miłość w Portofino w wykonaniu Sławy Przybylskiej, z tekstem Agnieszki Osieckiej; prezenter wspomina o pięknej pogodzie, a nam przypomina się, że kilkaset metrów od Konzentrationslager Stutthof znajdowała się plaża, dziś chętnie odwiedzana przez letników. Ten kontrast między beztroską a tragiczną historią nadbałtyckiej miejscowości uwypukla dysonans ukazywany tak subtelnie przez Michalską.

W Brzezince, tuż obok Auschwitz-Birkenau – największego niemieckiego obozu zagłady – działają dziś lodziarnia, pub czy klub piłkarski Iskra. Te zwyczajne miejsca współtworzą codzienność, która toczy się pozornie normalnym rytmem w cieniu jednej z największych tragedii XX wieku. Jednocześnie nieustannie przyjeżdżają tu turyści. Choć wielu z nich rozumie znaczenie tego miejsca, niektórzy traktują je jak scenerię do sesji na Instagrama – wysiadają z autokarów, blokują drogę, nieświadomie spłycając pamięć o ofiarach. Tę sprzeczność uchwycił już Siergiej Łoźnica w filmie Austerlitz (2016), pokazując, jak łatwo współczesna turystyka może wypaczyć sens miejsc pamięci i zamienić je w puste tło. W tym roku przypada stulecie urodzin Claude’a Lanzmanna i czterdziesta rocznica premiery jego monumentalnego filmu Shoah (1985). W programie tegorocznego MDAG znalazł się francuski dokument Nie miałem nic poza pustką. Shoah Lanzmanna autorstwa Guillaume’a Ribot — swoisty przypis do słynnego dzieła. Michalska zdaje się pytać, co pozostało z tamtej radykalnej formy pamięci. Gdy Lanzmann unikał archiwaliów i pokazywał tylko twarze oraz milczenie, dziś obraz pamiątek i selfie z obozowych bram każe zastanowić się, czy potrafimy jeszcze patrzeć naprawdę.
W jednym z lokalnych pubów młody mężczyzna wspomina swojego dziadka – maszynistę, który w czasie wojny dowoził transporty z więźniami do Auschwitz-Birkenau. Twierdził, że „nic nie widział”, bo musiał wysiadać przed Bramą Śmierci. To milczenie i udawana niewiedza powracają dziś w nowych, często rażących formach. Na stadionie Iskry kibice skandują hasła w rodzaju „ostatnia stacja” i „utylizacja”, cynicznie nawiązując do mechanizmów Zagłady. Lokalni raperzy również wspominają o istnieniu obozu, lecz robią to niemal bezrefleksyjnie. Michalska pokazuje ten ciąg postaw z ironią, ale bez oskarżycielskiego tonu – sugerując, że od wojennej bierności i podporządkowania po dzisiejsze wyparcie i banalizację prowadzi prostsza droga, niż chcielibyśmy przyznać.
W Jedwabnem, miejscu pamięci tragicznego pogromu z 1941 roku, Michalska ukazuje konfrontację międzypokoleniową. Ewa, jedna z bohaterek, odczuwa wstyd za tamte wydarzenia i uczy swoją córkę, że podobne zło nie może się powtórzyć. Jej babcia, choć pamięta płonącą stodołę, całą winę przypisuje Niemcom. Wujek – antysemicki rekonstruktor historii powstańczej – podtrzymuje tę narrację, wypierając polski współudział. To symboliczne starcie pamięci i wyparcia rezonuje z kontrowersyjnymi wypowiedziami z ostatnich lat – jak słowa Grzegorza Brauna, który wzywał do przeprowadzenia ekshumacji (sprzecznej z żydowskim prawem religijnym), czy niedawny wpis prof. Michała Bilewicza, porównującego wybór w drugiej turze wyborów prezydenckich do decyzji, „po której stronie stodoły w Jedwabnem” ktoś się opowiada. Takie głosy pokazują, że temat ten wciąż dzieli i wciąż domaga się uczciwego, a nie politycznego przepracowania.
Współczesna granica polsko-białoruska przypomina o kolejnych tragediach. Imigrant z Gwinei ukrywał się w grobie ofiar żydowskich — szukając schronienia w miejscu śmierci sprzed pokoleń. Tam właśnie, w Białowieży, zginęło 77 Żydów, dziś — tylko do lutego 2025 roku — udokumentowano co najmniej 89 ofiar śmiertelnych obecnego kryzysu migracyjnego. Te dwie smutne statystyki nie są tylko przypadkową zbieżnością — mówią o ciągłości cierpienia. Pod powierzchnią nie pozostawia złudzeń: politycy wtedy i dziś zawiedli. W obliczu przemocy chowają się za procedurami, murami i hasłami o bezpieczeństwie. A ludzie — tak jak kiedyś — umierają w ciszy, często poza kadrem. To nie tyle lekcja historii, co bolesne przypomnienie, że potrafi się ona powtarzać — jeśli nie patrzymy jej w oczy.


Pod powierzchnią
Tytuł oryginalny: Bedrock
Rok: 2025
Kraj produkcji: Kanada
Reżyseria: Kinga Michalska
Ocena: 4/5