

Niech żyje moda na archiwalia w polskim kinie! Niech trwa i nie mija. Bo w tym całym marazmie, jaki od lat trawi rodzime fabuły i dokumenty, zwrot ku audiowizualnym rupieciom tchnął w naszych filmowców nowego ducha, wyostrzył ich kreatywność, ale też inteligencję twórczą. Wideoeseje przyszłością narodu!
Może to wina edukacji albo jej braku, ale nadal na hasło „polski dokument”, od razu do głowy przychodzą mi humaniści z kamerą: Karabasz, Ślesicki, Zmarz-Koczanowicz, duet Hoffman-Skórzewski, Łozińscy – wymieniać można jeszcze trochę. Wiele z ich prac to faktyczne arcydzieła, poruszające portrety albo jednostki, albo społeczeństwa, z obiektywem zwróconym na ludzkie sprawy. Trochę wydumane, ale nie inteligenckie. Jasne, nawet dziesięć podobnych obserwacji jest lepszych od jednego zestawu gadających głów i stockowych ujęć, ale dokument wydaje się zbyt szlachetną formą, by zamykać go w sztywnym spektrum. Dlatego też z radością obserwuję postępujący od kilku lat boom na zabawy z gatunku found-footage. Choć polscy filmowcy zazwyczaj niechętnie i ospale sięgali po schematy obecne w globalnych festiwalowych gustach (np. slow cinema, renesans gatunkowców itp.), to trend nadawania archiwom nowych znaczeń przyjęli ochoczo i z pomysłem.
Pociągi nie powstały w próżni. Maciej Drygas od początku swojej twórczości przyzwyczaił nas, że chętnie korzysta z różnorakich akt, publicznych i rodzinnych, by opowiadać o wybranych rozdziałach przeszłości. Od debiutanckiego Usłyszcie mój krzyk (1991) o samospaleniu Ryszarda Siwca, przez Stan nieważkości (1994) – stworzony przy użyciu radzieckich nagrań zapis ludzkiego wymiaru wyścigu kosmicznego – po Cudze listy (2010), w których rekonstruował działania Biura „W”, odpowiedzialnego w czasach PRL za kontrolę korespondencji. Jednak dziś już ta nisza się poszerzyła: od ponad dekady w Polsce regularnie wypuszczane są filmy wykorzystujące istniejące już materiały do nowych celów. Raz lepiej, raz gorzej, ale nawet w skali globalnej śmiało można palnąć bez pokrycia w liczbach, że zbliżamy się do ścisłej czołówki. Z tej okazji mały, subiektywny ranking:
- Solaris Mon Amour autorstwa Kuby Mikurdy, Laury Paweli i Marcina Lenarczyka. O tym projekcie powiedziano i napisano już wiele (także na łamach Pełnej Sali), co bardzo mnie cieszy, bo chyba żaden polski film eksperymentalny w ostatnim czasie nie wywołał podobnego zainteresowania. Od siebie więc tylko dodam, że tak zręczne i erudycyjne, a zarazem zupełnie bezpretensjonalne połączenie tematów, form i rejestrów uważam za absolutne mistrzostwo.
- Zwyczajny kraj, 1970, Rok z życia kraju Tomasza Wolskiego. W tym przypadku zbiorcza pozycja, bo gdyński dokumentalista praktycznie przez całą swoją karierę odzyskuje z akt i prywatnych zasobów nagrania PRL-owskiej rzeczywistości – zarówno społeczeństwa, jak i elit politycznych. Jego filmy to prawdziwa kopalnia nieznanych wcześniej ujęć naszego kraju, zmontowana z szacunkiem, ale nie bez autorskiego komentarza.
- Grandmamauntsistercat Zuzy Banasińskiej. To, podobnie jak Solaris Mon Amour, utwór zrealizowany w całości z materiałów łódzkiej Wytwórni Filmów Oświatowych. Autorka w krótkim metrażu wykorzystała i przerobiła archiwa na swoją modłę – ingerując nie tylko w ich kontekst, ale też same nagrania (zniekształcając czy rozpuszczając obraz). Naukowy katalog posłużył jej do autobiograficznej, dowcipnej opowieści o pokoleniowym dziedziczeniu tożsamości.
- 8. dzień Chamsinu Zviki Gregory’ego Portnoya. Stworzony przy użyciu nagrań z epoki portret emigracji Marka Hłaski do Izraela pod koniec lat 50. To bardzo filmowe odczytanie literackiego potencjału Hłaski i bardzo literackie wydobycie filmowego potencjału życiorysu pisarza. Ujęta w wideoeseistycznym tonie zabawa archiwami Hłaski i własnymi stawia ten dokument wśród arcydzieł współczesnego zalewu rozliczeń z trudną przeszłością „ziemi obiecanej”.
- Pracownia Eseju Filmowego w ramach vnLab w Szkole Filmowej w Łodzi – kolejna zbiorcza pozycja dla jednej z najciekawszych inicjatyw twórczych, jakie w ostatnim czasie podjęły polskie ośrodki naukowe. Od Subtotals, osobistej persko-polskiej wyliczanki Mohammadrezy Farzada, przez pozycje z miejsc 1. i 3., po home movie Temry i Stefana Pavlovic, czyli przeprowadzoną na podstawie rodzinnych nagrań Rozmowę między bratem a siostrą, czy Pokój 404, w którym Elysa Wendi i Lee Wai Shing przedstawiają osobiste i społeczne odczucia względem masowych prodemokratycznych rozruchów w Hongkongu w latach 2019-2020.

Powstanie Pociągów wyobrażam sobie tak, że Maciej Drygas usiadł przy biurku i zaczął pisać:
Historia kolei jest historią brudu i mozolnej pracy, historią walki klas, a może też historią i nośnikiem ideologii, generalnie – historią pierwszej połowy XX wieku.
Zebrał w tym celu mozaikę obrazów z różnych źródeł, przedstawiających rozwój wypadków: tory, przedziały, robotników, sokistów, więźniów, pasażerów, maszynistów, przekładnie, przyciski i cały ten żeliwny kociokwik. Kolej stanowi niby cud XIX wieku, ale to dopiero w kolejnym stuleciu faktycznie się umasowiła, stając się głównym środkiem transportu dla wszystkich klas społecznych. W tym zawiera się wieloznaczność interpretacji filmu Drygasa. Jego wizja jest dość pesymistyczna – pełna cierpienia, smaru, dymu, zgorzkniałych min. A z drugiej strony pokazuje też paradoksalny sukces mobilności, że oto, mimo tych wszystkich patologii i wyrzeczeń, katorżniczej pracy tysięcy rąk, można tak zwyczajnie ruszyć z miejsca i bez większego wysiłku znaleźć się gdzieś indziej. Albo być ruszonym – powie Drygas. Reżyser upatruje bowiem w pociągach totalitarnego zanadrza, wewnętrznego kierowania się w złą stronę. Te wszystkie bydlęce wagony, przymusowe wywózki w siną dal, lokomotywy rewolucji. Usilne wpychanie ludzi w koleje losu. Pociągi przedstawiają tytułowych bohaterów jako pionki na wielkiej planszy, niczym Kolejkowo możnych tego świata, przy okrągłym stole rodem z Doktora Strangelove, kierujących konsolą we własne strony. Raz wożą podróżujących z biletem, innym razem gości na gapę, w najgorszym wypadku – zesłańców. Majętnych i najuboższych, samotnych i zakochanych, wolnych i wrogów.
W pierwszych latach istnienia YouTube’a jedną z bardziej popularnych serii był tworzony przez Thomasa Jamesa Ridgewela cykl animacji pt. Asdfmovie (2008-). Przez wiele sezonów przewijał w nim się gag, w którym ludzik z czarnej kreski na białym tle mówi: „Lubię pociągi”. A następnie zostaje przez pociąg przejechany. Morał z tego taki, że kto lubi pociągi, ten sam pod nie wpada. Drygas mówi mniej więcej to samo, tylko nie w osiem sekund, a osiemdziesiąt minut. Ja widoeseje lubię, więc Pociągi obejrzałem z przyjemnością – to wirtuozerska wręcz gra archiwami, znaczeniem kontekstu i przyzwyczajeniami odbiorców. Lubić pociągi znaczy lubić ich kształt, dźwięk, funkcjonalność, czasem zapach, a czasem smród. Nie do końca znaczy lubić ich historię. Gdyby bowiem kolej miała notkę na Wikipedii na wzór postaci historycznych, sekcja z kontrowersjami byłaby równa liście odznaczeń. Mało kto zresztą, jedząc schabowego w Warsie, zastanawia się, kto i kiedy kładł tory, po których się porusza.

Pociągi to też film o pracy. Drygas przedstawia ogromny wysiłek rozpędzonego żelastwa, nieznośny ciężar na ramionach szyn, a przede wszystkim – syzyfowy wręcz trud robotników i kolejarzy. Nie ma w tym jednak wymachiwania czerwienią sztandaru i proletariackiej krwi rodem z komunistycznego agitpropu, przekaz zawiera się we wszelkich odmianach szarości. Pozwala obrazom mówić samym za siebie, ustawił je tylko w wybranej kolejności, podłożył muzykę i wyciszył ludzi. Ścieżka dźwiękowa odpowiada tu zresztą za przynajmniej jedną trzecią całego dzieła – to kakofonia stuków-puków, odgłosów i przypadkowo złapanych rozmów, podkręcana fragmentami Compartment 2, Car 7 Pawła Szymańskiego. Właśnie tak brzmią moje podróże pociągiem. Za udźwiękowienie odpowiada tu zresztą Saulius Urbanavičius, znany z pracy przy serialu Czarnobyl, Mr. Landsbergis Siergieja Łoźnicy czy wielu litewskich filmach z ostatnich lat.
Podróżą, w jaką zapuszcza się (i bierze nas ze sobą) reżyser, można by obdzielić przynajmniej serię dokumentów montażowych, albo nawet kilka fabuł. Tym większe pochwały należą się twórcy, że umiał streścić cały swój wywód w czasie krótszym niż mecz piłkarski. Bo czego tu nie ma: koniec XIX-wiecznej belle epoque, wojna i upadek, szybka korekta kursu i znowu wojna i upadek, i kolejna zmiana kierunku. Tylko w którą stronę? Pociągi zwracają uwagę na historyczną wagę głównych bohaterów – nie tylko ich obecność, ale i potencjalny współudział we wszystkich cudach oraz tragediach minionego stulecia. To też hołd dla, zastąpionej dziś elektryką, przemysłowej pary, buchającego gazu, który łączy pasażerów w kolektywnym transie, pełnym niezręczności, niewygody, ale i otwartości. Ludzkość „lubi pociągi”. Dlatego tak kończy.


Bardzo doceniam decyzję reżysera, by opowiedzieć ten film w całości bez słów, bez głosu z offu czy choćby archiwalnych słuchowisk o kolei (rodem z Solaris Mon Amour). Bo nakręcić wideoesej bez pisania – wyjaśnienia z głośników, o co ci chodzi – to duża sztuka, a Drygas jej podołał z nawiązką, czyniąc z warstwy audialnej i wizualnej narracje o samodzielnej mocy. Wystarczają miny, ubiory, nieistniejące już miejsca i dźwięki, nieżyjący ludzie i zrównany z ziemią świat. To w pewnym sensie album, który dziadkowie pokazują Ci na kanapie, ten jeden konkretny – w zamaszystej obwolucie, trzymany za szybą meblościanki, podpisany na okładce „różne”, ale jego treść układa się w spójną opowieść. Wszystkie pokolenia przemieszane w jednym przedziale, rozpędzone przez wieki.
OSTATNI AKAPIT TEKSTU USUNIĘTY NA ŻĄDANIE MACIEJA DRYGASA


Pociągi
Rok: 2024
Kraj produkcji: Polska
Reżyseria: Maciej Drygas
Ocena: 4/5