16. Festiwal Filmowy Pięć Smaków – TOP10

Oddajemy w Wasze ręce redakcyjne zestawienie 10 ulubionych filmów z 16. edycji festiwalu Pięć Smaków. Choć w sumie nie jest to do końca prawda: retrospektywa Edwarda Yanga zrobiła na nas tak wielkie wrażenie, że musielibyśmy na liście umieścić aż 6 dzieł tajwańskiego mistrza (czyli wszystkie pokazywane na festiwalu). Zdecydowaliśmy się więc tylko na jedno z jego arcydzieł. W zamian opisujemy inne obrazy z bogatego i różnorodnego programu święta azjatyckiego kina. Będzie zatem garść klasyki i świeżo odkryte talenty z Japonii, Hongkongu, Filipin, Singapuru, Tajlandii, Tajwanu czy Wietnamu.

10. Arnold jest wzorowym uczniem (reż. Sorayos Prapapan)

Pełnometrażowy debiut tajskiego reżysera Sorayosa Prapapana to opowieść zręcznie poruszająca nieczęsto eksponowany w filmach wątek brzemienia, jakie noszą na swoich barkach najzdolniejsi uczniowie szkół, miast czy całych krajów. Tytułowy Arnold jest laureatem olimpiady matematycznej, za sprawą której wyjechał na wymianę do Stanów Zjednoczonych stając się prawdziwą gwiazdą swojej szkoły. Chłopak jest rozdarty, doskonale wie, jaka przyszłość go czeka. Chciałby spędzać czas ze swoimi kolegami z osiedla i wraz z nimi przeżywać tak istotne momenty dorastania, jak upijanie się w ukryciu kradzioną od rodziców whisky, ale niczym fatum krąży nad nim widmo międzynarodowej kariery, która wymaga porzucenia rodzinnego domu.

Równie istotne i intrygujące co sam wątek tytułowego bohatera, jest tło, jakie twórcy wokół niego zarysowali. W filmie tym znalazło się miejsce, by opowiedzieć o skali korupcji w tajskim szkolnictwie, powszechności kar cielesnych czy nagminnego wtrącania się przez nauczycieli w życie osobiste uczniów. Co za tym idzie, Prapapan zarysował tło powstania ruchu Bad Student Movement i organizowanych przez jego działaczy protestów mających wpłynąć korzystnie na przestrzeganie praw człowieka w Tajlandzkich szkołach. Na uwagę zasługuje również warstwa wizualna, przeplatająca fragmenty fabuły wstawkami stylizowanymi na zawartość ulotki, podręcznika czy szkolnej gazetki, korespondujące z wymową dzieła.

Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż

9. 24 (reż. Royston Tan)

Jak wysoko dźwiękowiec powinien trzymać mikrofon, by mieć pewność, że nie przeszkodzi kopulującej parze wydobyć z siebie jęków rozkoszy zadowalających reżysera? Czy, zbierając śpiew wokalistki na scenie, może przysłonić wyklaskujące rytm chórzystki? Jakie odgłosy da się zebrać, nagrywając miasto – szum pędzących samochodów, przypadkowy wrzask kobiety, stukot trwającej w pobliżu budowy? Te i dwadzieścia jeden innych pytań stawia Royston Tan w swoim najnowszym projekcie, 24 (2021). Singapurski filmowiec-numerolog (4:30, 881) zaangażował w nim Jamesa Choonga, z zawodu dźwiękowca, i łamiąc niepisane zasady, skierował kamerę właśnie na niego, analizując podstawę medium – zależność pomiędzy tym, co w utworze widziane, a tym, co słyszane.

Czasami obecność realizatora dźwięku w kadrze zdaje się logicznie uzasadniona – w scenie rozgrywającej się na planie, czy kiedy zbiera na nośnik pełne emocji monologi. Równie często Choong pasuje jednak do mise en scène jak pięść do nosa, wybijając z filmowej immersji, nakłaniając do poddania diegezy głębszej obserwacji i analizy spektaklu wraz z reżyserem. Polska premiera 24 odbyła się na festiwalu Pięć Smaków, w prawdopodobnie najmniej sprzyjających warunkach wyświetlaniu dźwiękowych eksperymentów – obok retrospektywy dorobku Edwarda Yanga, tajwańskiego mistrza manipulacji fonią. Royston Tan w swoim najnowszym projekcie, zawieszonym gdzieś pomiędzy wideoesejem a dokumentem, nie porywa się jednak na odkrywanie odkrytego – unikając teoretyzowania, wymaga od widza raczej kontemplacji, aniżeli zrozumienia. Jego obraz stanowi znakomite dopełnienie pokazów Tego dnia na plaży, Terrorystów czy I raz, i dwa, prezentując inne od głównonurtowych formy łączenia sfery audialnej z wizualną.

Michał Konarski
Michał Konarski

8. Za szybcy, za czuli (reż. Nawapol Thamrongrattanarit)

Film akcji o życiu codziennym – głosi slogan reklamowy z plakatu Za szybkich, za czułych. Rzeczywiście, hasło to oddaje esencje najnowszej produkcji Nawapola Thamrongrattanarita, w której łatwiej pobić rekord świata w układaniu plastikowych kubków w piramidy niż utrzymać w domu porządek. Reżyser, obficie korzystając ze schematów dramatu sportowego oraz superbohaterskiego blockbustera, opowiada o relacji pary millenialsów oraz ich próbach wejścia w dorosłe życie. Brzmi jak karkołomne połączenie? Nie pamiętam kiedy kino dostarczyło mi tak beztroskiej i wbrew pozorom niegłupiej rozrywki.

Formalnie króluje epicki rozmach (oczywiście na tyle, na ile pozwolił budżet), a od mrugnięć okiem w kierunku akcyjniakowych schematów, momentów łamania czwartej ściany i  popkulturowych szlagierów wręcz się roi. Parasite (2019), Gwiezdne Wojny, Szybcy i wściekli  to tylko czubek góry lodowej. Co ważne, wszystko  działa w służbie narracji, a nie stanowi osi filmu, przez daleko tu do topornych, hollywoodzkich parodii.
Zmagania bohaterów z prozą życia przedstawiane są za pomocą środków wyrazu stosowanych w kinie superbohaterskim, czyli podniosłej orkiestrowej muzyki, dynamicznych najazdów kamery oraz  efektu  slow motion, sugerując że małpia zręczność Kao wymagana do błyskawicznego układania kubków w niczym nie ustępuje wysiłkowi, jaki Jay wkłada w  regularne rozwieszanie prania, ścielenie łóżka, przygotowywanie posiłków i całą resztę  obowiązków domowych. Żyje ona w kieracie codziennej rutyny niczym tytułowa bohaterka Jeanne Dielman, Bulwar Handlowy, 1080 Bruksela (1975) – NASZA ANALIZA. W pewnym momencie, po części za sprawą budzącego się instynktu macierzyńskiego, mówi swojemu, niedojrzałemu do roli ojca partnerowi – dosyć!  W rezultacie dziewczyna wyprowadza się, a przerażony Kao musi poradzić sobie choćby z zepsutą pompą wodną, co stanowi nie lada przeszkodę ku przygotowaniom do kubkowego pojedynku online z nowym mistrzem  –  dziesięcioletnim Kolumbijczykiem  Edwardem, który najczęściej kadrowany jest od tyłu w półmroku, zupełnie jak złoczyńca któregoś  z filmów o Bondzie. 

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny

7. Pamięć ziemi (reż. Bui Kim Quy)

Pamięć ziemi zdaje się rymować z inną festiwalową perełką ostatnich miesięcy – prezentowanym w trakcie wrocławskich Nowych Horyzontów Wielkim ruchem [NASZA RECENZJA] autorstwa Kiro Russo. Choć boliwijski reżyser osadził swój poemat o (od)chodzeniu głównie w La Paz i rzadziej niż Kim Quy Bui zapuszczał się z kamerą poza miejski zgiełk, to trudno nie zauważyć podobnych wniosków płynących z obu dzieł: najtrudniej umiera się wykluczonym. Nierówności społeczne zaznaczone są na kilku płaszczyznach – czy to przez brak powszechnego dostępu do zdobyczy cywilizacji, czy przez konieczność kombinowania z pochówkiem na własną rękę, kopiąc dziurę w ziemi pośród pól albo ukrywając się na czas swoich ostatnich godzin w niedostępnej dla obcych jaskini. Mimo że zrealizowane po dwóch przeciwnych stronach globu, z zupełnie innych inspiracji oraz przez twórców o całkowicie różnych ambicjach, oba te filmy stanowią arcyciekawą perspektywę na konflikt lokalność-globalizacja i kwestię śmierci we współczesnym świecie.

Zamknięta w długich, statycznych ujęciach Pamięć ziemi mimo wysokich ocen w festiwalowym gridzie Pełnej Sali niestety nie zawojowała tegorocznej edycji Pięciu Smaków, przegrywając w rozdaniu wyróżnień jury z dwoma innymi tytułami. A szkoda, bo to kino kontemplacyjne najwyższej klasy, z fenomenalną warstwą wizualną i pieczołowicie skomponowaną narracją. W filmie Kim Quy Bui głównymi bohaterami są nie tylko postaci, ale przede wszystkim otoczenie: przejmujący kolejne aspekty ludzkiej egzystencji globalny Minotaur.

Michał Konarski
Michał Konarski

6. Niech żyje Leonora! (reż. Martika Ramirez Escobar)

Jedna z najbardziej inspirujących (choć szczęśliwie przy tym daleka od infantylizmu) produkcji tego roku oddaje hołd przede wszystkim filmom akcji z Filipin tworzonym w latach 80. Było to kino niskobudżetowe, produkowane taśmowo, czerpiące pełnymi garściami z hongkońskich i hollywoodzkich wzorów. Za sukces tych trafiających często od razu na kasety VHS filmideł odpowiadał szereg często dziś anonimowych twórców jak Teddy Page (Najemnicy w akcjiPolicjant kickboxer), Willy Milan (Kamandag ng krisW Is War) czy Eddie Romero (Whiteforce). Ówczesny obraz tamtejszego kina wynikał więc z imperialistycznych zapędów USA (a ich kino pełniło wiodącą rolę w propagandzie), ale także próbą odreagowania zamordystycznych rządów Ferdinanda Marcosa.

Martika Ramirez Escobar, urodzona już w latach 90., tamte realia mogła znać jedynie z opowieści, ale już za jej życia Filipiny nawiedziły plagi związane z kartelami narkotykowymi oraz agresją policji inspirowanej przez reżim Rodrigo Duterte. O tym okresie w rubasznym tonie opowiada inny filipiński film z programu Pięciu Smaków, czyli Wielka noc (NASZA RECENZJA). Dla autorki Niech żyje Leonora! wszechogarniająca przemoc wydaje się immanentnym elementem rzeczywistości, jednak zamiast załamać ręce albo tworzyć kolejny lekko drętwy dramat o narkobiznesach i biedzie z ulic Manili (jak Brillante Mendoza), koncentruje się na tym, co może uratować od popadnięcia w katatonię na myśl o czyhającej śmierci – na tym, jak kino eksploatuje pewne tematy i jak w ten sposób daje widzom szansę na eskapizm.

Niech żyje Leonora! nie tylko na fotelu reżyserskim nie siedzi siwy cynik, ale też świat przedstawiony, ba kreowany na naszych oczach, jest przez przemiłą staruszkę. Ona jest w tym uniwersum alfą i omegą, mistrzynią gry i ostateczną wyrocznią. Złoczyńcy mogą próbować skrzywdzić ją i jej bliskich, ale tak jak głoszą prawidła kina akcji – dobro musi zatriumfować nad złem. Może i po drodze zginą jakieś poboczne postaci, które zdefiniują trud herosów i heroin, ale nad nimi samymi rozciągnięty jest plot armor. Ta niezmienna zasada wyraża zresztą najlepiej oryginalny tytuł filmu Leonor Will Never Die. Przecież ktoś musi pokonać bossa w finale.  

 

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk

5. Ito (reż. Satoko Yokohama)

Ito Sōma to szesnastolatka z położonej na północnym koniuszku Honsiu prefektury Aomori. Introwertyczna, cicha, małomówna, ma problemy z nawiązywaniem znajomości. Jak każdej dorastającej dziewczynie, życie potrafi dać jej w kość: w maleńkości straciła matkę, ojciec – rodowity tokijczyk – pochłonięty był rozszyfrowywaniem tajników dialektu Tsugaru, więc jej wychowaniem zajęła się babcia, wytrawna shamisenistka, oczekująca, że wnuczka będzie kontynuować rodzinną tradycję. Ito wprawdzie opanowuje grę na klasycznym instrumencie, lecz w dłoni częściej dzierży smartfon. Pewnego dnia, z nudów przesuwając palcem po ekranie, trafia na ogłoszenie o pracę, wybiera numer do kawiarni… i wtedy wszystko się zaczyna.

Satoko Yokohama, czuła portrecistka niedopasowanych wrażliwców rezonujących charakterem peryferyjnych prowincji, sama pochodzi z prefektury Aomori, co niewątpliwie pomaga jej zrozumieć powieść Osamu Koshigayi, na której opiera swój czwarty pełny metraż, oraz ubrać uniwersalne tematy w zgrabne szaty lokalności. Ito jest komediodramatem coming of age, na szczęście reżyserka sobie tylko znaną, pokrętną ścieżką dociera do świeżej żyły życiowych obserwacji, nasyca zgrane schematy wyjątkowym bogactwem kontekstów i treści, autorsko modelując kino inicjacyjne. Owocuje to jednym z ciekawszych i wnikliwszych obrazów nastoletniego dojrzewania w japońskich filmach ostatnich lat. W tej kojącej historii o szukaniu siebie, wartości relacji i rozbijaniu stereotypów Yokohama intrygująco opowiada również o obliczach lokalności i tożsamości, tradycji i postępie, międzypokoleniowej komunikacji, harmonii natury z kulturą – dzięki empatii, wyjątkowej spostrzegawczości i uroczej lekkości zapewniając sobie miejsce wśród najciekawszych talentów japońskiego kina głównego nurtu.

Wojciech Koczułap
Wojciech Koczułap

4. Mori, siedlisko artysty (reż. Shûichi Okita)

Mrówcze szlaki przecinają trawy, po gałązce ucieka spłoszona modliszka, człowiek w zieloności przygląda się światu. Przydomowy tokijski ogród jest dla sędziwego malarza Morikazu Kumagaia (Tsutomu Yamazaki) siedliskiem codziennych rytuałów, okazją do kontemplacji i zadziwienia, źródłem pytań i refleksji, azylem spokoju. Symbiozę z naturą, schronienie dla artystycznej kreatywności, zaburza budowa bloku mieszkalnego, pojawienie się dziennikarzy kręcących reportaż oraz wizyty niespodziewanych gości. Za ich sprawą na ekranie telewizora Mori widzi wrośniętego w zmurszały pień brodatego pustelnika, zjawę z ludowych przypowieści w 30 klatkach na sekundę. Kim jest ten niestrudzony poszukiwacz, który od trzech dekad nie opuścił swojej posesji, wciąż z pasją próbując pojąć świat dzięki obserwacji jego tyciego skrawka? „Zbzikowany starzec”, bratnia dusza Hokusaia, jak on pełen niespożytej energii, jak on pulsujący przekorą bycia sobą, kreowania formy i przestrzeni. Jego ogród to wbrew pozorom środowisko sztuczne, zaprojektowane czy też spontanicznie wykonane, a zatem w jego naturze leży ciągła zmiana. Podobnie jak Mori pozostaje dziełem niedokończonym.

Shūichi Okita, jeden z oryginalniejszych japońskich reżyserów operujących na pograniczach głównego nurtu, w być może najlepszym swoim filmie ukazuje mikrokosmos ekscentrycznego artysty z charakterystyczną empatią i czułością, absurdalnym humorem i wnikliwością, skrupulatnie budując relacje między bohaterami i w autorskim stylu wzbogacając formę wypracowaną przez Kaneto Shindō w Hokusai manga i Bokutō kidan. Epizody z życia bohatera nie tworzą zatem klasycznej dramaturgicznie narracji; świat nadprzyrodzony łączy się z tym rzeczywistym, a humor z łagodną zadumą w dziele wyjątkowo ujmującym i ponadczasowym. Poza niekonwencjonalną biografią to także opowieść o upływie czasu, przemijaniu i bliskości śmierci wśród zgiełku życia, harmonii natury z kulturą, tradycji i postępie, postrzeganiu sztuki i oswajaniu inności.

Film Shūichiego Okity był już pokazywany na polskich ekranach (w ramach szóstej edycji warszawsko-poznańskiego przeglądu „Nieznane oblicza Japonii” w 2020 roku), lecz przeszedł wtedy kompletnie niezauważony. Tym bardziej cieszy zwrócenie uwagi podczas tegorocznych Pięciu Smaków na zasługujący na uznanie dorobek tego nietuzinkowego twórcy.

Wojciech Koczułap
Wojciech Koczułap

3. PTU (reż. Johnnie To)

W PTU Johnniego To przyglądamy się pracy nocnego patrolu tytułowej jednostki hongkońskiej policji. Obraz daleki jest jednak od realistycznego czy dokumentalnego stylu opowiadania o służbie pracowników sił porządkowych. Również patos i efektowna forma charakterystyczna dla kina akcji z Hong Kongu zamieniona jest tu w pełną nihilistycznej goryczy groteskę. W ponurym mroku nocnego miasta rozświetlonego jaskrawymi neonami spotykają się brutalni przestępcy i nie mniej okrutni stróże prawa. Tych drugich rozpoznać można po charakterystycznych, bojowych uniformach choć i to nie jest nieoczywiste. W ogniwach łańcucha bezsensownej przemocy widz łatwo odnajdzie atmosferę komiksowych produkcji, horrorów, kina noir czy spaghetti westernu.

Z racji małego budżetu zdjęcia do filmu zrealizowano wyłącznie w trakcie nocnych ujęć co wzmocniło intrygującą stronę wizualną. PTU spotkał się z ciepłym przyjęciem międzynarodowej publiczności i przyniósł Johnniemu To kolejną krajową nagrodę dla najlepszego reżysera. Komercyjny sukces obrazu spowodował produkcję następnych filmów serii zrealizowanych już przez innych twórców.

Mateusz Marcin Mróz
Mateusz Marcin Mróz

2. Infernal Affairs: Piekielna gra (reż. Andrew Lau, Alan Mak)

Obraz, który odniósł tak wielki sukces w kraju i zagranicą, że doczekał się dwóch sequeli, hollywoodzkiego rimejku w reżyserii samego Martina Scorsese (Infiltracja przyniosła mu jedynego Oscara) oraz wiele dzieł nim inspirowanych (jak np. koreańskie Sinsegye Parka Hoon-jeonga). Za reżyserię tego błyskotliwego thrillera z perfekcyjnie skrojonym scenariuszem odpowiadał Andrew Lau i Alan Mak. Ten pierwszy, co ciekawe zaczynał jako operator (zresztą wykonał zdjęcia do całej trylogii). O jego klasie świadczy fakt, że pracował przy kultowym Płonącym mieście Ringo Lama oraz trzech filmach Wong Kar-Waia (Kiedy łzy przeminąDni naszego szaleństwa oraz część ujęć do Chungking Express).

O popularności filmu zdecydowało też, że w role rywalizujących ze sobą: członka triady i policjanta, obaj infiltrujący przeciwne obozy, wcielili się gwiazdorzy hongkońskiego kina, Tony Leung i Andy Lau. Infernal Affairs odczytywany jest także jako metafora relacji społecznych po roku 1997; mieszkańcy miasta przez tyle lat żyjący w kolonialnym układzie z rządem londyńskim, teraz stawali się nagle poddanymi Chin, które żądały bezwzględnej lojalności. Ten wykrok jest jednym z ukrytych tematów kryminalnej opowieści Lau i Maka.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk

1. Jasny dzień lata (reż. Edward Yang)

Film zainspirowany został brutalnym i tragicznym wydarzeniem z 1960 roku, które miało miejsce na ulicy Guling w Tajpej na Tajwanie i wstrząsnęło krajem. Młody Edward miał wtedy 13 lat, był więc równolatkiem głównego bohatera, Xiao Si’r. Jest to pierwsza ważna rola Changa Chen, jednego z najlepszych i najbardziej znanych tajwańskich aktorów (Happy Together i 2046 Kar Wai Wonga, Przyczajony tygrys, ukryty smok Anga Lee, Oddech Kim Ki Duka, Zabójczyni Hsiao-hsien Hou). Chociaż Chang pojawiał się w epizodycznych rólkach już wcześniej i często bywał na planach filmowych z racji tego, że jego ojciec Kuo-Chu Chang był znanym aktorem (gra również ojca głównego bohatera w filmie Yanga), to dopiero ta pierwsza poważna rola sprawiła, że przekonał się on do aktorstwa. Stało się tak pomimo tego, że Edward Yang słynął z niełatwych metod pracy. Jako perfekcjonista powtarzał duble w nieskończoność (każda kwestia miała być wypowiedziana dokładnie w taki sposób, jak ją reżyser założył) – co było szczególnie trudne w kulminacyjnej sekwencji filmu, którą musiano zrealizować w jedną noc na pieczołowicie odtworzonej ulicy Guling. Ponadto przed nakręceniem jednej wymagającej sceny reżyser zamknął na pewien czas młodego aktora w ciemnej komórce, aby wywołać w nim autentyczny efekt zdziwienia i wstrząsu podczas nagrania. 

Fabuła podąża za młodymi bohaterami filmu, którzy uwikłani są w rozgrywki miejscowych gangów. Jest to przy tym film o pierwszej miłości nastolatków, jednak opowieść rozlewa się szeroko i rozgałęzia na wiele pobocznych wątków, stając się poniekąd portretem rodziny oraz panoramą społeczeństwa tajwańskiego na przełomie lat 50. i 60. To naród wciąż poszukujący swojej tożsamości, żyjący pod butem „białego terroru” rządu Narodowej Partii Chin (Kuomitang) Czang Kaj-szeka, w którym wciąż żywe są wzorce życia narzucone przez Japonię, niedawnego okupanta (generacja rodziców), i w którym pojawia się już fascynacja amerykańską popkulturą (pokolenie młodych). 

Rozpisana na wiele postaci zagmatwana historia wymaga od widza dużej uwagi, ale seans wynagradza to po wielokroć. Mistrzowska reżyseria Yanga olśniewa niespodziewanymi momentami prawdziwej poezji ujawniającymi jakąś prawdę o człowieku. Długie ujęcia, zaskakujące ruchy kamery, kompozycja kadrów, rozmieszczenie postaci w przestrzeni, znakomite użycie dźwięku to tylko niektóre części składowe precyzyjnej reżyserii Yanga, które kształtują niezwykły charakter tego filmu. Tajwański twórca nie jest przy tym „nachalny”, nie chce olśniewać pięknem kadrów, zapierać tchu jakimiś spektakularnymi „mastershotami” czy monumentalną inscenizacją. Osiąga wielkość skromnymi środkami, przez co imponuje tym bardziej, nic nie tracąc z intymnego charakteru opowieści i zatrzymując się z szacunkiem przed tajemnicą poplątanych ludzkich losów.

Paweł Tesznar (Snoopy)
Paweł Tesznar (Snoopy)