Petra von Can’t – recenzja filmu „Peter von Kant” – Berlinale 2022

Otwierający tegoroczną edycję Berlinale Peter von Kant François Ozona, czyli pozbawiona gorzkich łez adaptacja arcydzieła z 1972 roku, jest powrotem Francuza do twórczości Rainera Wernera Fassbindera. Debiutował bowiem w tutejszym konkursie Kroplami wody na rozpalonych kamieniach – przeniesioną na ekran sztuką Niemca. Najnowsza reinterpretacja jest niestety wyłącznie ugrzecznioną wersją oryginału i prowokuje pytanie o sens dzieła, które nie wykracza ambicjami poza kabaretową laurkę dla ikony europejskiego kina.

Chociaż odważnie brzmiąca karta początkowa zapowiada swobodne podejście do źródłowego scenariusza, natychmiast odczuwa się brak formalnego skupienia i konceptualnej wstrzemięźliwości, jakie charakteryzowały poprzednią wersję – klaustrofobię i uległość zamieniono na pełną otwartość i żarty rodem z prymitywnych sztuk teatralnych. Zmiany scenariuszowe służą z kolei powierzchownej aktualizacji fabularnych sylwetek; tak by pasowały zarówno do czasów dzisiejszych, jak i osobistych doświadczeń niemieckiego reżysera. Wcielający się w tytułowego bohatera Denis Ménochet upodabnia się do autora Dziecioroba i wychodzi z tego biograficznego pojedynku zwycięsko, umiejętnie oddając wahania nastrojów egzystencjalnie udręczonego twórcy.

Obok Ménocheta na scenie błyszczy Isabelle Adjani w zaskakująco delikatnym makijażu. Na drobną chwilę pojawia się również Hanna Schygulla, która grała postać kochanki w filmie Fassbindera. Ozon w jej miejsce zatrudnia młodego Khalila Ben Gharbię, urodą przypominającego Ninetto Davoliego, występującego u Pier Paola Pasoliniego. Chłopiec jak glina, daje się modelować swemu panu, wygina i pręży pod czujnym okiem autorytetu – aż do chwili, gdy nabierze odpowiedniej postawy oraz pewności siebie, by zyskać niezależność i wyfrunąć z ciepłego gniazdka. Jego odejście stanowi naturalny etap aktu kreacji, a rola przedwcześnie skrzywdzonego mężczyzny, uratowanego ze szponów tragicznego losu, jest wyłącznie twórczą iluzją i pretekstem do zerknięcia w głąb duszy tego, kto ją przywołał. Chociaż – w przeciwieństwie do Petry von Kant – bardziej niż Poussin w przestrzeni mieszkania eksponowane są podobizny Adjani, motyw pokornego Midasa u stóp Bachusa wydaje się nadal silnie obecny w relacji Petera i jego aktorskich muz.

Peter von Kant

Film Fassbindera wyróżniał się nie tylko cierpliwą i sensotwórczą pracą kamery Michaela Ballhausa, odkrywającą kolejne rąbki tajemnicy czterech kątów ciasnego mieszkania wypełnionego manekinami, ale przede wszystkim wnikliwą analizą relacji władzy między kobietami walczącymi o dominację lub czerpiącymi przyjemność z uległości. W najnowszej adaptacji nie ma ani Sirkowskiego mroku, czającego się w zakamarkach pozornie urokliwego melodramatu, ani estetycznego kunsztu, który problematyzowałby socjologiczne tło tej historii w sposób bardziej zniuansowany niż prosta kolorystyczna dialektyka. Owszem, Fassbinder kiczu i pastiszu nigdy się nie wstydził, ale towarzyszył mu wtedy Brecht, nie zaś grubiański brecht. Odnalazłby się na deskach tego teatru zarówno Jared Leto, jak i Misiek Koterski.

Peter von Kant to utwór, w którym Karl, odpowiednik gorzkiej i nieprzeniknionej Marlene, stał się wyłącznie karykaturą oraz samoświadomym pretekstem do wzbudzania salw śmiechu wśród zebranej na sali drobnej burżuazji – humor jest raczej niskich lotów. Z kolei dramat protagonisty i jego beznadziejna niemoc w miłości pigmalionowskiego widma i efemerycznego produktu swej pasji wypada płytko, bowiem tempo opowiadania Ozon także dostosowuje do percepcyjnych upodobań mieszczańskiej publiczności. Trudno oczekiwać, by finalne łzy miały jakąkolwiek wagę, kiedy obraz wyzbyty jest pierwotnej goryczy. Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka – jak zapewne życzyłby sobie tego obchodzący urodziny bohater filmu.

Tomasz Poborca
Tomasz Poborca
berlinale 2022

Peter von Kant

Rok:
2022

Kraj produkcji: Francja

Reżyseria: François Ozon

Występują: Denis Ménochet, Isabelle Adjani, Hanna Schygulla i inni

Ocena: 2,5/5