10 nieoczywistych perełek Berlinale 2021, których nie możecie przegapić na festiwalach

Pierwsza część 71. edycji MFF w Berlinie dobiegła końca. Tradycyjnie najwięcej uwagi otrzymały produkcje pokazywane w konkursie głównym, albo te mocno promowane przez serwisy streamingowe (jak dokument TINA zrealizowany dla HBO). Warto jednak poświęcić chwile tym filmom, za którymi nie stoją wielkie nazwiska i które nie otrzymały prestiżowych nagród, ale ich artystyczny kunszt nie pozostawia wątpliwości. Oto złota dziesiątka nieoczywistych pozycji z programu Berlinale 2021, których nie możecie przegapić w najbliższym roku na krajowych festiwalach i w streamingu!

10. Celts / Kelti (reż. Milica Tomović) [PANORAMA]

Celts - plakat

O latach 90. na Bałkanach z dość oczywistych przyczyn mówi się głównie w kontekście szalejącej wtedy wojny. Od klasyków takich jak Piękna wieś pięknie płonie i Underground po nowości, jak Aida i cały szereg pomniejszych, szybko zapominanych produkcji, obraz okrucieństwa, ofiar wśród ludności cywilnej i ludobójstw jest wpisany na stałe w świadomość widzów na całym świecie. Warto jednak pamiętać, że w cieniu wszelkich walk w wielu miastach po prostu mieszkali i żyli ludzie, starając się możliwie bezboleśnie przetrwać ciężkie czasy. W swoim kinowym debiucie przypomina o tym młoda serbska reżyserka Milica Tomović. Osadza ona akcję swojego filmu w Belgradzie w roku 1993, pewnego popołudnia podczas urodzin ośmioletniej Minji. Na imprezę w ciasnym mieszkaniu przybyła cała klasa, obowiązkowo poprzebierana za Wojownicze Żółwie Ninja, a dorośli – rodzice, sąsiedzi, przyjaciele, zebrali się w kuchni, by spędzić trochę czasu razem, przy wyskokowych napojach i kolejnych odpalanych papierosach.

Oglądając Celts jak w domu poczują się wszyscy zachwyceni monumentalnym DAU. Podobnie jak w arcydziele Ilji Chrżanowskiego (NASZA RECENZJA) wszystko zostało tu oparte o dynamikę pijackich rozmów i relacji budowanych na długo przed włączeniem kamery, które istnieć będą na długo po jej wyłączeniu. Nie jest przypadkiem, że w wywiadzie z Bartholomew Sammut w ramach cyklu Berlinale Meets…  reżyserka stwierdziła, że najbardziej czasochłonnym elementem produkcji był montaż, który pochłonął przeszło rok (!). To po pierwsze film o ludziach, ich samotności, relacjach, poszukiwaniu bliskości i bezpieczeństwa w zachwianym świecie. Bohaterowie przedstawiają sami siebie jako tytułowych Celtów, bo gdy nie mogą już identyfikować się jako Jugosłowianie, chcą mieć swoją tożsamość w kontrze.

W produkcji Tomović największe wrażenie robi warstwa wizualna. Sama reżyserka, urodzona w 1987 roku, czuje sporą nostalgię do lat 90. i uczucie to widać w tym, jak zostały tu odwzorowane wnętrza i stroje bohaterów. Skórzane kurtki z ćwiekami, szerokie sweterki, okulary z wielkimi plastikowymi oprawkami. To krótka, humorystyczna, ale też przepełniona melancholią podróż do przeszłości i przypomnienie, że ludzie nawet, gdy świat wokół rozpada się, pragną pić, bawić się i kochać, a romanse dla większości są znacznie bardziej pociągające od politycznych utarczek.

9. North by Current, reż. Angelo Madsen Minax [PANORAMA DOKUMENTE]

North by current

O tym, że źle się dzieje w państwie amerykańskim nie trzeba nikogo przekonywać. Bieda, kryzys opioidowy, upadłe fabryki, bezwzględność korporacji, zawód instytucjami, iluzją american dream czy religii, to wszystko widzieliśmy już wiele razy. I amerykański artysta interdyscyplinarny Angelo Madsen Minax nie ma ambicji odkrywania, nomen omen, Ameryki. Zamiast tego w swoim pełnometrażowym debiucie postawił na osobistą perspektywę. Inaczej jednak niż autor niesławnej już (także przez fatalną adaptację) Elegii dla bidoków (AUDIO RECENZJA Z MOIM UDZIAŁEM) nie przedstawia swojej rodziny w opozycji do własnego sukcesu, a raczej pragnie stworzyć swoistą kolażową pocztówkę z prowincji.

Powraca z Nowego Jorku do rodzinnej miejscowości w stanie Michigan, by po dwóch latach przyjrzeć się sprawie śmierci swojej siostrzenicy, do której przyczynić miał się jego szwagier. Nie jest to jednak true crime, a raczej coś na kształt wideoeseju. Wspomniana tragedia i prowadzone przez policję dochodzenie są jedynie pretekstem do rozpoczęcia szerszej narracji, przedstawienia tego jak kolejne instytucje przeżarte korupcją, chciwością i kumoterstwem zawodziły i zostawiały rodzinę samą sobie.

Nie ma tu nadziei, nie ma dobra poza rodziną, a i ta ostatnia jest w permanentnym kryzysie. Minax przeprowadza wywiady z najbliższymi i stara się swoim filmem na nowo spoić familię.  Czy może to się udać, w świecie, który niemal wydaje się przedsionkiem piekła? Co istotne, omawiana pozycja w żaden sposób nie szantażuje widza, nie próbuje wymuszać uczuć ani edukować. Prawdopodobnie najbliższym odniesieniem dla North by Current jest Po drugiej stronie Roberto Minerviniego, jednak amerykańska produkcja jest dużo ciekawsza filmowo i przez osobiste zależności, wydaje się bardziej szczera i od serca

8. The Inheritance, reż. Ephraim Asili [FORUM]

Inheritance

Chociaż amerykańskie kino niezależne nie jest czymś co kojarzymy z Berlinale, to rokrocznie na niemieckim festiwalu widujemy perełki zza oceanu W poprzedniej edycji była to chociażby Shirley (NASZA RECENZJA) Josephine Decker, a teraz przyszedł czas na debiutującego w kinie radiowca, DJ-a i twórcę videoartu – Ephraima Asili’ego.

Inspirowany młodzieżową aktywnością reżysera w czarnym marksistowskim kolektywie West Philadelphia film stanowi fascynujące połączenie mumblecore’u i dokumentu o historii czarnego marksizmu. Rzecz opowiada o Julianie, który w tytułowym spadku dziedziczy położony w zachodniej Filadelfii dom swojej babci. Wspólnie z dziewczyną postanawiają założyć w tym miejscu komunę, gdzie wspólnie ze znajomymi będą żyli i rozwijali komunistyczne idee. Rozpoczyna się w ten sposób niekończąca się defilada odczytów tekstów czarnych marksistów i poezji afroamerykańskiej, sesji jam bluesowych, nauki afrykańskich języków i historii amerykańskich lewicowych czarnych ruchów.

Oczywiście jak to w mumblecorze sielanka nie może trwać wiecznie, improwizowane dialogi między bohaterami z czasem prowadzą do eskalacji drobnych napięć, konfliktu na tle dominacji w domu, a także podyktowanych uczuciami romantycznymi. Debiut Asili’ego to jednocześnie świetna rozrywka dla fanów amerykańskiej głębokiej alternatywy oraz bardzo ciekawa rzecz dla wszystkich osób zainteresowanych lewicowością. Czarny marksizm w Polsce jest niemal nieznany, chyba tylko niezastąpiony podcast Lewy Interes wspomina o nim w swoim cyklu Lewe Papiery, a to dość szeroki i ważny dla co najmniej dwóch kontynentów ruch myślowy. Pod tym względem tytułowe dziedzictwo możemy traktować w tym filmie trojako, z jednej strony chodzi o fizycznie stojący dom babci, z drugiej o myśl czarnej lewicy, a z trzeciej o historie lewicowego kina, nie przez przypadek w kuchni głównych bohaterów wisi wielki plakat Chinki Godarda.

7. Jack’s Ride / No táxi do Jack, reż. Susana Nobre [FORUM]

No taxi do Jack

O tym że portugalskie kino jest jednym z najciekawszych w Europie nie trzeba nikogo przekonywać. Takie nazwiska jak Pedro Costa,  João Pedro Rodrigues czy Miguel Gomes od lat stanowią marki same w sobie. Susana Nobre póki co jest nazwiskiem raczej anonimowym, debiutowała w pełnym metrażu w 2013 roku dokumentalnym Active Life (dostępny w serwisie DAFilms.com) opowiadającym o rządowym programie darmowej edukacji dla dorosłych mających im pomóc w dostosowaniu się do rynku pracy. Już ta produkcja jasno określa jej filmowe zainteresowania. Nic dziwnego, że w drugiej pełnometrażowej fabule pozostaje wierna problematyce zawodowej sytuacji osób dojrzałych.

Tytułowy Jack jest już po sześćdziesiątce, chciałby mieć święty spokój, ale przez to że brakuje mu troszkę do wieku emerytalnego, musi udowodnić odpowiedniemu urzędowi, że „nie może znaleźć” pracy. W tym celu rozpoczyna podróż po Lizbonie, by zebrać odpowiednią ilość pieczątek od potencjalnych pracodawców. Podczas wyprawy główny bohater wspomina czasy swojej młodości, emigracji do USA i próby zbudowania na obczyźnie dobrego poziomu życia.

Jak na lewicową Portugalie przystało, w filmie Nobre dokonuje się wspaniałe i metaforyczne podsumowanie sytuacji człowieka w późnym kapitalizmie. Jednostki zagubionej i rozczarowanej amerykańskim snem. By podkreślić treść w sukurs przychodzi forma: protagonista w nieżelowanych włosach i skórzanej kurtce mknąc przez miasto w Mercedesie Elegance przypomina gwiazdę amerykańskiego serialu. Uczucie to podkreślane to jest przez format telewizyjny – 4:3. No taxi do Jack to zatem melancholijne, a przy tym gorzko zabawne podsumowanie żywota homo capitalistis, człowieka, który jeszcze mógł śnić i żyć marzeniami o pięknej przyszłości zdobytej ciężką pracą.

6. Seven Years Around the Nile Delta / Saba sanawat hawl delta al-neel, reż. Sharief Zohairy [FORUM EXPANDED]

Dla Europejczyków egipska prowincja stanowi terra incognita. Kojarzymy wielkie miasta i turystyczne kurorty, ale nie miejscowości, w których na co dzień żyją przeciętni Egipcjanie. Urodzony i wychowany w Aleksandrii Zohairy swoją podróż po bezdrożach rozpoczął w reakcji na Arabską Wiosnę. Obalenie dyktatora Mubaraka trafiło na czołówki gazet na całym świecie i na stałe wpłynęło na obraz postrzegania współczesnego Egiptu.

Zohairy pokazuje, że jego ojczyzna to nie tylko plac Tahir, to nie tylko lokacje i wydarzenia jakie mogliśmy oglądać w wspaniałych filmach takich jak Ostatnie dni miasta i Zderzenie, ale po pierwsze jest to gorzka codzienność osób zamieszkujących małe miejscowości, żyjących z rolnictwa i bawiących się na przaśnych jarmarkach. Przemierzając przez siedem lat miasta i miasteczka w delcie Nilu, reżyser zebrał nieprawdopodobny materiał. Zapisy wszelkich wydarzeń, codziennej harówki, protestów, rozrywki przy walkach karłów; to wszystko stanowi treść pokazywanego na Berlinale dokumentu.

Chociaż najbardziej godny uwagi jest tu monumentalny – pięcioipółgodzinny format, który spłoszył większość dziennikarzy i zapewne selekcjonerów, przed chociażby próbą seansu, to nie powinniśmy się nim zrażać. W czasach pandemii, kiedy interakcje międzyludzkie są ograniczane, a wyjazdy zagraniczne często niemożliwe, taka kinowa wycieczka może być jedyną możliwością poznania świata. Seven Years Around the Nile Delta to jak sam film określa się w podtytule “tani travelogue” to jest to prawdopodobnie coś więcej. Zakonserwowany na taśmie filmowej kawałek rzeczywistości, która być może minęła przez pandemię. Przy tym to co widzimy często jest szokujące, wydaje się wyrwane z dalekiej przeszłości, wręcz niedostosowane do współczesnego świata. A może ważniejsze niż to co film pokazuje jest to czego nie ma? Na przykład kobiet ani dziewczynek w parku rozrywki? Brak jakiegokolwiek komentarza odautorskiego, jakiejkolwiek narracji innej niż ta wizualna sprawia, że widz jak podczas prawdziwej podróży sam musi sobie ustalić interpretację tego co widzi, spróbować własnymi siłami zrozumieć i wyciągnąć jakieś wnioski. Albo po prostu cieszyć się widoczkami.

5. Równowaga / A Balance / Yuko No Tenbin, reż. Yujiro Harumoto [PANORAMA]

Yujiro Harumoto zadebiutował w 2016 roku dramatem obyczajowym Na całe życie, który w Polsce pokazywany był w ramach sekcji Japonia: Out of Focus na festiwalu Pięć Smaków w 2019 roku i spotkał się z raczej chłodnym przyjęciem. W naszym gridzie festiwalowym (LINK) miał średnią 5,71/10 i był jedyną pozycją w tej sekcji, która nie otrzymała żadnej oceny pozytywnej. Tym większym zaskoczeniem okazała się klasa drugiej fabuły tego wciąż młodego twórcy.

Główną bohaterką Równowagi jest młoda dokumentalistka Yuko, która walczy o realizację reportażu o romansie uczennicy z nauczycielem, który doprowadził do jej samobójstwa. Niestety kłody pod nogi rzucają jej dyrektorzy telewizji, którzy wciąż chcą ingerować w projekt, dodatkowo okazuje się, że ojciec bohaterki, dyrektor szkoły, też ma swoje za uszami jeśli chodzi o kontakty z uczennicami.  Sam pomysł na film został zaczerpnięty z prawdziwej historii z 2014 roku, kiedy to bullingowany w szkole nastolatek popełnił samobójstwo, a po ujawnieniu danych osobowych prześladowcy rozpoczął się publiczny lincz na….jego imienniku, który zniszczył temu ostatniemu życie.

Harumoto, który uważa Krzysztofa Kieślowskiego za najwybitniejszego z reżyserów, w ślad za swoim mistrzem postanowił stworzyć film składający się z wielu warstw. Mamy więc metafizyczne pytanie o istotę zła, o to co sprawia, że ludzie krzywdzą innych. Z drugiej strony bardzo realistyczne, niemal, nota bene, dokumentalne, przedstawienie japońskiego światka dokumentalistów i realiów ich pracy (Harumoto konsultował się na etapie produkcji z licznymi bardziej doświadczonymi w tym gatunku realizatorami). Dodatkowo cały film stanowi swoisty akt oskarżenia, z jednej strony wobec hipokryzji japońskiego społeczeństwa względem standardów moralnych, a z drugiej japońskiego przemysłu filmowego. Z tym ostatnim zresztą Harumoto ma na pieńku, jak sam mówi przez 10 lat pracy jako asystent reżysera, poznał wszelkie patologie i ograniczenia systemu kierowanego przez młodych producentów po studiach biznesowych, którzy nie mają pojęcia o kinie. Z tego też powodu Harumoto zawsze sam produkuje i montuje własne projekty.

W efekcie powstał zaskakująco trzymający w napięciu i intrygujący anty-thriller, który pomimo niezwykle powolnego tempa rozwoju akcji nie pozwala oderwać oczu od ekranu i dylematów protagonistki, granej przez mało znaną w Polsce Kumi Takiuchi. Całości jakości dodają utrzymane w zimnych barwach zdjęcia Kenjiego Noguchi, który odpowiadał wcześniej m.in. za Miłość z nizin Eiji Uchidy. Równowaga to jeden z najciekawszych japońskich projektów ostatnich lat i pozycja obowiązkowa dla fanów dalekowschodniego kina.

4. District Terminal / Mantagheye payani, reż. Bardia Yadegari i Ehsan Mirhosseini [ENCOUNTERS]

Kino irańskie w ostatnich latach kojarzy się głównie ze smutnymi historiami obyczajowymi o tym jak ciężko żyć w patriarchalnym społeczeństwie kierowanym przez religijnych ekstremistów. Sukces Asghara Farhadiego zaowocował wypączkowaniem licznych jego naśladowców, na czele z Mohammadem Rasoulofem, nagrodzonym już i w Cannes i w Berlinie. W tym całym natłoku dość podobnych tematycznie produkcji (w konkursie głównym tegorocznego Berlinale mieliśmy wszak wpisujące się w ten nurt Ballad of a White Cow), tym bardziej cieszy, gdy twórcy umieją znaleźć własny język i opowiedzieć coś innego, albo w odmiennym stylu. Do tej pory najbardziej znanym „szaleńcem” w Iranie był niewątpliwie Mani Haghighi, trzykrotny gość konkursu głównego w Berlinie. Debiutujący w pełnym metrażu duet Yadegari / Mirhosseini ma wszystko by go przerosnąć.

Zanim duet zawiązał współpracę i rozpoczął wspólne kręcenie krótkometrażówek w 2015 roku to imali się różnych zajęć. Yadegari pracował w gazetach, m.in. brytyjskim „Guardianie” jako korespondent i researcher. W 2016 roku opublikował swoją debiutancką powieść, realizuje się również jako poeta, lecz jego wiersze nigdy nie dostały zgody cenzury na publikację. Z kolei Mirhosseini, jak wielu wybitnych reżyserów w przeszłości był krytykiem filmowym. Oboje swój debiut na Berlinale zaliczyli w 2020 roku za sprawą nagrodzonego Złotym Niedźwiedziem Zło nie istnieje, Yadegari pełnił na planie rolę asystenta reżysera, a Mirhosseini zagrał jedną z głównych ról.

W ich pełnometrażowym debiucie nie sposób nie dostrzec pewnych wątków autobiograficznych, główny bohater – Peyman (grany przez samego Yadegariego) podobnie jak reżyser jest poetą, który nie jest w stanie wydać własnych wierszy. Z tej frustracji rzeczywistością ucieka w świat narkotyków, zwłaszcza że skrajne zanieczyszczenie powietrza i trwająca epidemia wirusa i tak czyni większość rozrywek niedostępnymi, a embargo handlowe powoduje ciągłą inflację sprawiając, że nawet papierosy musi kupować coraz tańsze i gorsze. Peyman mieszka z mamą, nauczycielką i aktywistą polityczną oraz również uzależnioną od narkotyków nastoletnią córką. Jego nadzieje stanowi internetowa znajomość z rodaczką mieszkającą obecnie w USA, z którą ma wziąć ślub, jednak kwestia zdobycia wizy wciąż się przeciąga.

District Terminal to szalona i bardzo gorzka komedia. Reżyserowie nie boją się odważnych rozwiązań artystycznych, kolażowych ujęć, zmieniania perspektyw i promocji obrazu, widać w ich dziele charakterystyczną dla krytyków świadomość kina i wszechstronności jego języka. Film urzeka bezpretensjonalnością, chwilami kojarzy się pod względem goryczy jaka z niego wypływa z twórczością Radu Jude. Na koniec w pamięci i tak zostanie zdanie, które Peyman wypowiada do swojego przyjaciela, prowadzącego akcję uświadamiania o zanieczyszczeniu środowiska, który jednak wciąż zapewnia jak to zmiany klimatu będzie można naprawić jeśli się zjednoczymy: wolę prawdziwą beznadzieję niż twoją fałszywą nadzieję. I o tym jest District Terminal, o świadomości beznadziei i pytaniu: czy cokolwiek możemy na nią poradzić?

3. Censor, reż. Prano Bailey-Bond [PANORAMA]

censor

Video nasty były to niezmiernie popularne w latach 80. w Wielkiej Brytanii niskobudżetowe i bardzo brutalne horrory. Konserwatywne społeczeństwo kierowane żelazną pięścią premierki Thatcher karmione było przez rządzących propagandą strachu, jakoby oglądanie brutalnych filmów miała prowadzić do demoralizacji i upadku społeczeństwa oraz wzrostu przestępczości. W celu przeciwdziałania temu zatrudniona została cała armia cenzorów, którzy mieli stać na straży i chronić niewinne duszyczki przed okropieństwami zmuszając reżyserów do przemontowywania lub całkowicie zabraniając dystrybucji co po niektórych tytułów. Do zakazanych video nasties należały m.in. The Driller Killer Abla Ferrary, Pluję na twój grób Meira Zarchi’ego, Ostatni dom po lewej Wesa Cravena, czy Zombie pożeracze mięsa Lucio Fulciego.

Jedną z takich cenzorek jest Enid. W tej roli Niamh Algar nominowana w tym roku do nagrody BAFTA za rolę w filmie Calm with Horses oraz odtwórczyni jednej z głównych ról w serialu Wychowane przez wilki. Protagonistka jest całkowicie przekonana o słuszności swojej misji i przerażona skalą brutalności w kinie, którego reżyserzy, tacy jak Frederick North (świetnie zagrany przez Adriana Schillera) jawią jej się niczym demony w ludzkiej skórze. Codzienna egzystencja Enid zostaje zaburzona, gdy w bohaterce jednego z filmów Northa rozpoznaje własną, zaginioną przed laty, siostrę.

Jak mówi sama reżyserka, dla której Censor jest pełnometrażowym debiutem (zauważyliście, że takie dominują na tej liście?), pomysł na film zrodził się z prostego pytania: jeśli brutalne kino sprawia, że ludzie stają się brutalni – to co musi robić z cenzorami, którzy wciąż je oglądają? To wyjątkowo aktualna kwestia w dzisiejszych czasach, gdy Internet jest na bieżąco przeczesywany przez „czyścicieli”, którzy niczym przed laty w Wielkiej Brytanii filmowi cenzorzy, muszą oglądać największe obrzydliwości by uchronić przed nimi oczy zwykłych ludzi. w ofercie e-kina Pod Baranami i MDAG.vod.pl możecie znaleźć dokument Czyściele internetu nagrodzony w 2018 na festiwalu Millenium Docs Against Gravity. (NASZA RECENZJA)

Brytyjski horror ostatnimi laty ma się świetnie, a to głównie za sprawą młodych twórców. Nie jest przypadkiem, że podczas tegorocznego rozdania nagród BAFTA w kategorii najlepszy film brytyjski zostały nominowane aż dwa horrory spod rąk debiutantów: wspaniała Saint Maud Rose Glass (NASZA RECENZJA) i Czyj to dom? Remiego Weekesa. Możliwe, że Censor zdominuje analogiczne zestawienia w roku przyszłym, gdyż to produkcja, która jeszcze bardziej od tych dwóch wymienionych imponuje twórczą pewnością reżyserki. Film został stworzony tak by wizualnie przypominać horrory z ery VHS – w formacie 4:3 i z dużym ziarnem, jednocześnie nie są to po prostu tanie zabiegi. Podobnie jak w innym „stylizowanym” tytule, czyli The Vast of Night utrzymanym w konwencji filmu telewizyjnego z lat 50. Całość zostaje zrealizowana niezwykle kreatywnie, zwłaszcza pod względem montażu i kolorystyki. Ta ostatnia z jednej strony jest niezwykle konsekwentna, z drugiej niczym u Argento odpowiednio odrealniona by oddać emocje danej sceny. Censora możnaby podsumować, że to taki nagrany na taśmę VHS remake Tezy Alejandro Amenábar stworzony przez Petera Stricklanda. Jeśli to was nie przekonało, to nie wiem co mogłoby.

2. Bloodsuckers / Blutsauger, reż. Julian Radlmaier [ENCOUNTERS]

Julian Radlmaier w swojej Samokrytyce burżuazyjnego psa (prezentowanej na Nowych Horyzontach w 2018 roku) pokazał się jako jeden z ciekawszych młodych głosów nie tylko niemieckiego, ale europejskiego kina. Niczym u Eugène’a Greena oszczędna scenografia i jeszcze bardziej minimalistyczna gra aktorska służyła uwypukleniu świetnych groteskowych dialogów będących satyrą z komunistycznych pozycji na współczesną Europę. W kolejnej fabule Niemiec pozostał wierny swojej – wypracowanej już wtedy – stylistyce, lecz rozgłos jaki przyniósł mu debiut pozwolił na zgromadzenie większego budżetu.

Tym razem akcja osadzona została w przeszłości – a dokładnie w sierpniu 1928 roku w inflanckim kurorcie, zapewne na terenie Łotwy. Podobnie jak w Lisztomanii Kena Russella lub Piłacie i innych Andrzeja Wajdy zachodzi brechtiański efekt obcości poprzez wprowadzanie w świat przedstawiony elementów współczesnych, jak nowoczesne samochody, puszki Coli, czy telefony komórkowe, co podkreśla umowność i teatralność całego świata. Głównym bohaterem jest Ljowuschka, aktor, który przez podobieństwo do Lwa Trockiego miał zagrać jego rolę w Październiku Siergieja Eisensteina, lecz przez wypadnięcie rewolucjonisty z łask Stalina, jego postać została wycięta z filmu, a sam aktor musiał uciekać z kraju. W Inflantach podając się za barona wkracza w życie dziedziczki okolicznych ziem panny Octavii Flambow-Jansen i zamieszkuje w jej luksusowej rezydencji. W tym samym czasie robotnicy i rolnicy z okolicy próbują rozwikłać zagadkę tajemniczych ugryzień na szyjach i w tym celu uważnie studiują Kapitał Karola Marksa.

Jak zawsze u Radlmaiera, wzorem twórczości Eisensteina, Bressona czy Greena, aktorzy profesjonalni mieszają się tu z naturszczykami. W głównej roli zobaczymy gruzińskiego reżysera Alexandre Koberidze, którego What Do We See When We Look at the Sky otrzymało nagrodę FIPRESCI na tegorocznym Berlinale (NASZA RECENZJA). Z kolei w Octavię wciela się aktorka Lilith Stangenberg, która lubuje się w odważnych projektach, wcieliła się m.in. w tytułową bohaterkę Orphei Alexandra Kluge i Khavna oraz jedną z głównych bohaterek Byłam w domu, ale… Angeli Schanelec. Z kolei na drugim planie przewijają się m.in. graficzka Darja Lewin, reżyser Daniel Hoesl (jego WinWin kilka lat temu gościło w programie Nowych Horyzontów, a w 2013 roku otrzymał nagrodę Tygrysa w Rotterdamie za Żołnierkę Jeannette) oraz laureatka 23 różnych nagród filmowych, m.in. dwóch Globusów w Karlowych Warach Corinna Harfouch (jej Larę znajdziecie na HBO GO; NASZA RECENZJA).

Julian Radlmaier to autor wszechstronnie wykształcony, przed studiami reżyserskimi ukończył filmoznawstwo i historię sztuki, tłumaczył z francuskiego teksty Jacquesa Rancière i asystentował Wenerowi Schroeterowi na planie jego ostatniego filmu. To wszystko procentuje i wyraźnie odbija się na ostatecznym kształcie Bloodsuckers, które jest przykładem kontrolowanego twórczego chaosu. To zbiór całkowicie nie pasujących do siebie klocków, które jednak okazują się tworzyć ostatecznie niezwykle przemyślaną konstrukcję. W efekcie powstał film, którego nie mógłby stworzyć jakikolwiek inny twórca, a zwłaszcza dla osób zainteresowanych historią i polityką – pozycja obowiązkowa.

1. Death of a Virgin, and the Sin of Not Living / Aa Amal Tiji reż. George Peter Barbari [PANORAMA]

Urodzony w Stanach, półargentyńczyk-półlibańczyk. Czy to się nie nazywa Obywatel Świata? Dodajmy, że chociaż wychował się w Libanie – to nie w Bejrucie, a w portowym miasteczku Al.-Batrun na północy kraju. Tam też George Peter Barbari zrealizował swój pierwszy pełny metraż. Death of a Virgin, and the Sin of Not Living to dzieło paradoksalne. Za niezwykle poetyckim I metaforycznym tytułem kryje się niezwykle prosty, by nie powiedzieć prostacka obietnica fabularna – oto czterech nieśmiałych nastolatków wybiera się pewnego letniego dnia do domu publicznego, by tam wreszcie stracić dziewictwo i stać się „w pełni dorośli”. Niech nikogo jednak nie zwiedzie to jak brzmi ten opis, gdyż jest to jedynie punkt wyjścia do czegoś dużo większego i ambitniejszego.

Podobnie jak w pokazywanym na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Rotterdamie innym libańskim filmie – Agate Mousse (NASZA RELACJA) tu też reżyser chce przedstawić w zwięzłym i niezbyt długim metrażu (film trwa 86 minut) kondycję współczesnego społeczeństwa swojej ojczyzny. Niezwykle interesującym zabiegiem jest to, że każda z postaci pojawiających się na ekranie otrzymuje czas na przedstawienie całego swojego życia po akcji filmu, aż do śmierci. Ten dość prosty zabieg wspaniale się sprawdza, bo pokazuje przypadkowość naszej egzystencji, to jak wzajemnie siebie samych nie znamy i niemożliwość przewidzenia dalszych losów innego człowieka.

Pochwała należy się także stronie wizualnej, za którą odpowiada Karim Ghorayeb, czyli ten sam człowiek, który filmował Agate mousse, a debiutował w 2013 roku dystrybuowanym w Polsce Aniołem Amina Dory. Antyczne portowe miasteczko prześwietlone promieniami letniego słońca skontrastowane jest z ciasnymi i dusznymi pomieszczeniami motelu i domów rodzinnych. Jednocześnie bardzo często otrzymujemy zbliżenia na twarze, na oczy poprzez które możemy zajrzeć dusze bohaterów.

Death of a Virgin, and the Sin of Not Living to także opowieść o męskości, to pytanie czym ona jest w obecnym świecie. Jakie oczekiwania narzuca na młodych mężczyzn społeczeństwo, a jakie oni sami na siebie. To ballada o utracie niewinności, o wiecznej pokusie ucieczki do dorosłości, wyrwania się z okowów dziecięctwa. To smutna komedia, fabularny esej, melancholijne coming of age z nostalgią myślące o tym co dopiero nadejdzie. To jeden z najwspanialszych filmów roku. 

Marcin Prymas
Marcin Prymas