W tym roku polskie festiwale dokumentalne składają hołd Andrzejowi Munkowi, tworząc dedykowaną sekcję lub dodając do swoich repertuarów najnowszą produkcję w reżyserii Michała Bielawskiego. Pasażer Andrzej Munk to ponad godzinna odyseja po doskonałej spuściźnie przedwcześnie zmarłego mistrza polskiego kina, którego takie produkcje jak Pasażerka czy Eroica na zawsze weszły w nasz rodzimy kanon.
Wielu polskich twórców, mniej lub bardziej zasłużonych, otrzymało już wspomnienie w postaci dokumentu – głównie w formie sentymentalnej podróży przez życie oraz projekty. Inaczej jest z Andrzejem Munkiem, który na pewną laurkę o sobie musiał poczekać przez kilka dekad. Bierze się to z prozaicznej przyczyny – zawodnej ludzkiej pamięci. Gdzieniegdzie w obiegu szerokiej widowni przebijają się najsłynniejsze elementy z twórczości, lecz z dwójki Andrzejów polskiej szkoły filmowej zdecydowanie więcej rodzima publika może powiedzieć o Wajdzie niż o reżyserze Zezowatego szczęścia.
Z pomocą przychodzi Michał Bielawski, który po dokumentach głównie o tematyce sportowej zaszył się na kilka lat w archiwum, poszukując czegoś, co mogłoby sprawić, że Munk znowu znalazłby się na ustach polskiej widowni. W Pasażerze Andrzeju Munku trzonem podróży są niezwykle czułe listy reżysera do swojej żony, Halszki Joanny Próchnik. Fragmenty czytane przez Adama Woronowicza interesująco korespondują z tematyką dokumentów i fabuł, gdzie znajdziemy odważne ironiczne podejście do rzeczywistości, subtelne wbijanie szpilek władzy ludowej, ale również rozliczanie się z wojenną traumą, skrywaną przez twórcę pod maską szczęśliwego człowieka niczym po opisywanym w listach spotkaniu z Federico Fellinim.
Z archiwum zostało wyciągnięte więcej pereł: wypowiedzi współpracowników Munka, jak na przykład Jadwigi Zajiček czy Krzysztofa Winiewicza, francuskie wywiady reżysera, kontynuacja Eroiki, rozmowa z Lindsayem Andersonem czy chociażby wspomnienia Krzysztofa Zanussiego. Wielu żywych bądź zmarłych osób powiązanych z polską sztuką filmową pokazało podobny obraz artysty – niesamowitego pedagoga-perfekcjonisty, żyjącego intensywnie i niemającego czasu na jakiekolwiek pomyłki, które mogłyby go sporo kosztować. W przypadku ukrywającego się twórcy w trakcie wojny mogło być to życie, w filmowej rzeczywistości jednym, nieudanym projektem nie dogoni się swoich wizji w tym artystycznym wyścigu o perfekcjonizm.

Można znaleźć wiele podobieństw produkcji o Munku z 8. Dniem Chamsinu Zviki Gregory Portnoya, który podbił serca miłośników polskiego kina w zeszłym roku. To dwie pamiątki o enigmatycznych twórcach, gdzie ciekawy życiorys łączy się z kreatywnie zmontowanymi ścinkami ich własnych dzieł, w efekcie przyczyniają się do rozbicia mitu tychże postaci. Jednak w odróżnieniu od opowieści o Marku Hłasce, Michał Bielawski idzie w pewien sposób na skróty, dodając do swojego dokumentu gadające głowy m.in. Romana Polańskiego czy wyżej wspomnianego Zanussiego, co często wybija z rytmu obcowania z niejednoznacznością sylwetki Andrzeja Munka. Zagadkowość mocniej rezonowałaby, gdyby pozostawić zmontowane filmy, listy oraz rzeczy z archiwum, żeby opowiadały pewną, jednorodną historię, podobnie jak zrobił to Zvika Gregory Portnoy z pomocą Zuzanny Solakiewicz.
Wydaje się, że twarzy Munka było mnóstwo. Munk-kobieciarz, Munk-pedagog, Munk-powojenny, Munk-pasażer. Ten ostatni zaprosił Michała Bielawskiego, a potem nas w podróż, celem której było znalezienie recepty na swoje la dolce vita. Ciężko po seansie nie odżałować straty dla polskiego kina po przedwczesnej i tragicznej śmierci twórcy w wypadku samochodowym, lecz może wraz z tym portretem artysty „munkomania” przejdzie najśmielsze oczekiwania, a widownia mocniej zainteresuje się rewelacyjnym dziedzictwem. Wsłuchajmy się również w listy: cieszmy się tym, co mamy oraz miłujmy ważne chwile niczym ten jeden moment, gdy Andrzej Munk poznał Federico Felliniego.


Pasażer Andrzej Munk
Rok: 2025
Kraj produkcji: POlska
Reżyseria: Michał Bielawski
Ocena: 3/5