Czterech do brydża – recenzja filmu „One Night in Miami…”

Choć Regina King, laureatka Oscara za drugoplanową rolę w Gdyby ulica Beale umiała mówić, nie jest w branży filmowej w żadnym wypadku pierwszoroczniakiem, to dopiero w minionym roku otrzymała szansę na kinowy debiut jako reżyserka. Wcześniej aktorka ograniczała się do gościnnego kręcenia odcinków seriali (m.in. Tacy jesteśmy) oraz dwóch telewizyjnych fabuł, które przeszły jednak bez echa. Jako Afroamerykanka miała zresztą bardzo utrudnioną drogę ku posadzie głównodowodzącej na planie filmowym. Na szczęście jej gwiazdorski status, ale także wiatr historii odmieniły tę sytuację, więc King mogła wreszcie zrealizować One Night in Miami… na swoich warunkach. Nam co prawda nie będzie dane zobaczyć jednego z najciekawszych kandydatów w wyścigu oscarowym w kinie, ale produkcja właśnie trafiła do katalogu Amazon Prime Video.

One Night in Miami… powstało na podstawie sztuki Kempa Powersa o tym samym tytule. To zresztą sam autor zaadaptował ją na potrzeby ekranu. Co ciekawe w tym sezonie miało premierę (choć w Polsce nadal na nią czekamy) inne dzieło Powersa, w którym pełnił rolę współscenarzysty i współreżysera, czyli animacja Pixara, Co w duszy gra. Wracając jednak do filmu w reżyserii Reginy King. Jego fabuła koncentruje się na spotkaniu czterech wybitnych osobistości: króla soulu Sama Cooke’a, gwiazdy futbolu amerykańskiego Jima Browna, pięściarza Cassiusa Claya oraz pastora Malcolma X, lidera ruchu Afroamerykanów o równouprawnienie. Dochodzi do niego 25 lutego 1964 roku w Miami Beach, tuż po walce bokserskiej o tytuł mistrza świata, w której Clay mierzył się z Sonnym Listonem. Reszta paczki przybywa na Florydę, aby dopingować przyjaciela w kluczowym dla jego kariery pojedynku. Choć widzimy na ekranie samo starcie i kilka innych poprzedzających je wydarzeń, to dla twórców kluczowy będzie jednak pozasportowy aspekt tamtego dnia. Większość akcji rozgrywa się w pokoju wynajętym przez Malcolma X w tanim motelu w afroamerykańskiej dzielnicy kurortu. To w tych czterech ścianach dojdzie do konfrontacji poglądów bohaterów.

Film rozpoczyna się od ukazania czterech punktów widzenia. W pigułce zostają zaprezentowane historie każdego z przyszłych dyskutantów. To także uchwycenie momentu, gdy otrzymują oni gorzką lekcję i będę musieli zmienić podejście, aby ruszyć dalej. Clay (łudząco podobny do odtwarzanej postaci Eli Goree) rozważa przystąpienie do Narodu Islamu i zmianę nazwiska na Muhammad Ali, pod którym przejdzie do historii. Walczy właśnie z Brytyjczykiem Henrym Cooperem na jego terenie, na stadionie Wembley. Jego zbytnia pewność siebie i ryzykowna taktyka doprowadzają do tego, że rywal posyła go na deski. Podobnie, jak on w tamtym momencie, widzowie nie wiedzą jak zakończyła się walka i dowiadują się tego dopiero w dalszych partiach filmu. Sam Cooke (znany z Hamiltona Leslie Odom Jr.), spełniając dziecięce marzenia, staje na scenie klubu Copacabana w Nowym Jorku. Cała publiczność jest, jak przystało na Amerykę wierzącą nadal w segregację rasową, biała i niezbyt chętna Afroamerykanom. Jedynych czarnych braci piosenkarz widzi jako kelnerów. Trudno się dziwić, że znajdujący się wówczas u szczytu popularności artysta w takim środowisku nie odnosi sukcesu. Zgromadzeni reagują znużeniem, gdy wykonuje cover Tammy Debbie Reynolds zamiast swoich piosenek.

Również Brown (Aldis Hodge – Niewidzialny człowiek, Clemency) spotyka się z rasizmem. Gdy przybywa do domu znajomego rodziny, pana Carltona (Beau Bridges), w stanie Georgia, gospodarz co prawda rozmawia z nim życzliwie, ale nie unika protekcjonalnego tonu i ostatecznie przyjmuje gościa tylko na werandzie, bo jak mówi „przecież wiesz, że nie wpuszczamy czarnych do domu”. Sam fakt, że dochodzi w ogóle do tego spotkania, jest zasługą tego, że gracz Cleveland Browns był wówczas czołową postacią ligi NFL (dziś jest zaliczany do panteonu najlepszych futbolistów w historii). Czwarty do brydża, czyli Malcolm Little, znany bardziej pod pseudonimem Malcolm X (Kingsley Ben-Adir – Król Artur: Legenda miecza, serial OA), aktualnie znajduje się na zakręcie. Przestaje mu być po drodze z organizacją, w której działalność angażował się całym sercem przez lata, czyli wspomnianym Narodem Islamu. Konflikt z przełożonym Elijahą Muhammadem skutkuje tym, że myśli on nad odejściem i założeniem nowego ruchu, który będzie wolny od wypaczeń. Szkopuł w tym, że dom czy samochód należą do Narodu, a nie do jego rodziny. Czy ideały będą ważniejsze niż bezpieczeństwo i dobrobyt jego bliskich? Ten prolog razem z epilogiem, z którego pokrótce dowiadujemy się, co wydarzyło się w życiu każdego z przyjaciół po ich spotkaniu w Miami Beach, tworzą zgrabną klamrę kompozycyjną.

One Night in Miami
Malcolm X fotografuje Cassiusa Clay tuż po jego walce z Sonnym Listonem (zdjęcie Boba Gomela / The LIFE Images Collection via Getty Images)

Środkowa część One Night in Miami…, jak już wspomniałem, rozgrywa się w motelowym pokoju. Na przestrzeni kilku nocnych godzin ma miejsce seria dysput, których temperatura rośnie w miarę upływu czasu – od kumpelskich żartów oraz przechwałek o łóżkowych podbojach Cooke’a i Browna, przez drobne przytyki i uszczypliwości, po tyrady Malcolma i powroty do zadawnionych sporów. Zgromadzeni w międzyczasie pochłaniają lody waniliowe (tylko to ma w lodówce pastor) i piją po kryjomu z piersiówek alkohol (wszak Malcolm X jako gorliwy muzułmanin karci za każde odstępstwo od abstynencji). Twórców nie zajmuje przyznanie racji którejś ze stron, ale raczej ukazanie jakie opcje stały wówczas przed Afroamerykanami. W jaki sposób można było angażować się na rzecz ruchu: czy za sprawą bardzo radykalnych działań i deklaracji, jakim sprzyjali Clay i Malcolm X, czy może poprzez pracę u podstaw i robienie miejsca dla kolejnych pokoleń czarnych braci w branżach przeznaczonych dotąd dla białych, jak Brown i Cooke. Polemiczny ping pong angażuje nie tylko dzięki mięsistym kreacjom aktorskim, ale też błyskotliwej warstwie scenariuszowej. Tekst pęcznieje od ciekawostek, one-linerów i celnych ripost, w których można komuś dopiec, np. puszczając z adaptera fragment Blowin’ In The Wind Boba Dylana. Przyczynkiem do zabawnej wymiany zdań, ale i komentarza na temat stereotypów dotyczących czarnych w amerykańskiej popkulturze staje się wspomnienie przez Browna udziału w hollywoodzkiej produkcji. Jego debiutem na wielkim ekranie była rola w zapomnianym dziś westernie Rio Conchos Gordona Douglasa. W późniejszych latach futbolista zresztą bardzo zaangażował się w kino, grając m.in. w Parszywej dwunastce, Marsjanie atakują!, Męskiej grze. Na koncie ma w sumie 51 filmów.

Regina King i Kemp Powers nie są do końca wierni historii, czy raczej upraszczają ją w celu udramatyzowania wydarzeń. Nie jest to przecież dokument, który ma krok w krok podążać za faktografią. Wątpię, żeby autor sztuki pisał ją z myślą o odwzorowaniu każdego elementu z biografii bohaterów. Niemniej muszę wytknąć, że Clay w momencie walki z Listonem od kilku lat był już muzułmaninem i uczęszczał na spotkania Narodu Islamu. Chciał też do nich oficjalnie należeć, jednak organizacji bardzo przeszkadzała jego profesja i zgodę wyrażono dopiero po tym, jak zdobył pas mistrzowski. Była to po prostu bardzo dobra reklama i liderzy orzekli, że od tej chwili nie będą blokować wiernemu drogi do ich szeregów. Stąd cała medialna szopka i zmiana nazwiska na Muhammad Ali. Niemniej rodzina zmarłego w 2016 roku boksera nie doszukiwała się nieprawidłowości i dała błogosławieństwo sztuce Powersa. Jeśli chodzi o realizację One Night in Miami…, stoi ona na porządnym poziomie. Pieniądze Amazona pozwoliły zatrudnić do projektu znakomitego kompozytora Terence’a Blancharda, zadbano również o fachowców w innych technicznych aspektach. King posługuje się dość prostymi środkami i raczej trzyma się stylu zerowego. O klasie filmu decyduje przede wszystkim to, z jakim przekonaniem i lekkością gra czwórka głównych aktorów. Na wyróżnienie zasługuje zwłaszcza dwóch z nich: Kingsley Ben-Adir i Leslie Odom Jr.. Pierwszego czekało najtrudniejsze zadanie, bo uwaga widza jest na nim skupiona praktycznie non stop. To Malcolm X jest kołem zamachowym fabuły i to z nim ściera się reszta przyjaciół. Jest postacią asertywną i aktywną, wywołującą ferment i kontrowersje. Ben-Adir wydobywa z postaci nie tylko gniew i pasję, ale w wielu momentach świetnie wygrywa kruchość i wewnętrzny konflikt, z jakim w tamtym okresie musiał sobie radzić aktywista. Tymczasem Odom Jr. nie tylko wprowadza mnóstwo zabawnych momentów i bardzo udanie wypada w scenach kłótni, ale też popisuje się ponownie swoim talentem wokalnym. Wszystkie piosenki Sama Cooke’a wykorzystane w filmie zostały wykonane osobiście przez aktora.

Finalnie argument Malcolma X o większym zaangażowaniu politycznym użyty wobec postawy Cooke’a, a niejako względem całej rzeszy artystów, sportowców i innych znanych osób wywodzących się z czarnej społeczności, jest nadal aktualny. Co prawda obecnie zaangażowanie po stronie np. ruchu Black Lives Matter należy do programu gwiazd, które nawet jeśli nie walczą w swoim interesie, bo de facto należą do klasy posiadającej i problem rasizmu nie dotyczy ich już w takim stopniu jak ich biednych braci i  sióstr, to wpisuje się po prostu w działania wizerunkowe. Niecałe 30 lat temu z falą krytyki ze strony pobratymców spotykali się bohaterowie masowej wyobraźni, jak O.J. Simpson (oczywiście do czasu) czy Michael Jordan, którzy grając w reklamach produktów dla wszystkich, nie angażowali się po stronie żadnego ruchu na rzecz mniejszości. O sytuacji koszykarza traktował pokazywany podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego Pewien człowiek i jego buty. Z dokumentu dowiedzieć się można, że popularność i reglamentowanie firmowanego przez Jordana obuwia przyczyniły się do zwiększania liczby kradzieży i zabójstw w czarnych dzielnicach, czego on sam, wierny pracodawcy, nie raczył skomentować. Biznesy tamtych gigantów wymagały po prostu apolityczności. Obecne gwiazdy jak liderzy drużyn NBA, raperzy, czy hollywoodzcy aktorzy mówią zupełnie innym głosem i nie muszą obawiać się infamii w mediach, wręcz przeciwnie, jest to mile widziane przez wiele telewizji czy użytkowników mediów społecznościowych. Aspekty, o których dyskutują bohaterowie One Night in Miami…,  jak pokazuje historia, pozostają uniwersalne, zmianie ulegają jedynie warunki, w jakich przychodzi działać walczącym o prawa obywatelskie.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
One Night in Miami plakat

One Night in Miami…

Rok: 2020

Gatunek: dramat

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Regina King

Występują: Kingsley Ben-Adir, Eli Goree, Aldis Hodge, Leslie Odom Jr. i inni

Dystrybucja: Amazon Prime Video

Ocena: 3/5