Każdy ma swoje początki. Moim początkiem w Pełnej Sali była Sława w reżyserii duetu Kristina Grozeva i Petar Valchanov. Dlatego, kiedy tylko ogłoszono, że ich nowy film zostanie pokazany w ramach festiwalu Wiosna Filmów i następnie wprowadzony do kin przez dystrybutora Aurora Films od razu wyraziłem pragnienie recenzji. Czy warto było czekać na kolejny projekt bułgarskiego duetu eksportowego?
Otóż i tak, i nie. Zależnie, czego od kina oczekujemy. Sławę można było interpretować w dwojaki sposób, albo jako polityczną komedię o absurdach postkomunistycznego państwa, albo jako zaangażowany społecznie dramat o małomiasteczkowości w tymże. Ojciec, jest już bez dwóch zdań tym drugim. To świetna pozycja dla wszystkich fanów twórczości Małgorzaty Szumowskiej, do których niestety niżej podpisany się nie zalicza.
Rzecz zaczyna się na pogrzebie. Podniosła religijna ceremonia co rusz zakłócana jest przez dźwięki dzwoniących telefonów. Kiedy najstarsza ze zgromadzonych przy trumnie osób, mąż opłakiwanej, przerywa uroczystość, chcąc uwiecznić wybrankę po raz ostatni na fotografii, sacrum ostatecznie ustępuje wykrzywionemu przez ludowość profanum. Właśnie o zderzeniu zimnej realności świata syna z pełnym zabobonności, podszytym wstydem i żalem światem nestora opowiada Ojciec.
Wszyscy fani twórczości Grozewej i Valachova niewątpliwie szybko rozpoznają Wasyla, granego przez ulubieńca owego duetu Ivana Savova. Aktor znany z głównej roli w Sławie czy drugich planów w Lekcji i Irinie po raz kolejny wciela się w człowieka będącego ofiarą swojej epoki. Bo czy istnieje coś trudniejszego od odnalezienia własnej tożsamości w czasach transformacji? Chociaż Wasilij podczas kłótni z synem chętnie wygarnie mu, że był dysydentem i przez konflikt z Partią musiał wyprowadzić się ze stołecznej Sofii na prowincję, to jednocześnie będzie bezsilny wobec rzeczywistości. Rzeczywistość naznaczoną partyjną legitymacją, wysoko postawionym w strukturze władzy ojcem i żoną, gwiazdą propagandowego kina. Z drugiej strony ten sam syn (grany przez Ivana Barneva, którego pamiętać możemy z roli w głośnym Obsługiwałem angielskiego króla) prawdopodobnie nie stałby się rozchwytywanym reżyserem reklam i materiałów promocyjnych bez nazwiska i rozpoznawalności matki.
Ojciec staje się zatem filmem-metaforą, dotykającą wpływu przeszłości na teraźniejszość i tego, co minione, na to, co będzie. Opowieścią o trudach rozliczania się z systemem. O tym, jak w nagle zaburzonym świecie sztucznie wymuszonego ateizmu żyzną ziemię znajdują zabobony i znachorzy. O tym, że gdy Boga nie ma, tam duchy harcują, a władza raz pozbawiona piedestału i szacunku, nie odzyska go sama z siebie.
Te wszystkie tematy i dylematy są wszak jakże bliskie nam, Polakom. Naród nasz jak lawa przetrwał trudy PRL, by w trzeciej RP odrodzić się w pełni hipokryzji, zaszłości, niezlustrowanych lustracji i pretensji. Tym bardziej szkoda, że Grozeva i Valchanov tak bardzo zmarnowali potencjał opowieści, którą sami stworzyli. Ojciec to pełna banałów, nudnych i oczywistych rozwiązań historia, która zyskuje tylko i wyłącznie w oderwaniu od formy filmowej. Formy, która ginie pod natłokiem banałów, nawet jeśli raz na jakiś czas pojawiają się ciekawe rozwiązania montażowe (na przykład wtedy, gdy zakopywanie trumny nagle staje się przesuwaniem szklanki z wódką podczas stypy).
Podczas seansu Ojca nie odkryjecie nowych emocji i uczuć, nie zapomnicie o rzeczywistości, ani też nie spojrzycie na nią inaczej niż do tej pory. Mimo wszystko to kompetentnie zrealizowane kino. I niestety wciąż aktualne, może nawet bardziej niż przed dekadą. Także, czujcie się ostrzeżeni i poinformowani. I zapraszam do seansu.
Ojciec
Tytuł oryginalny: „Bashtata”
Rok: 2019
Gatunek: obyczajowy, dramat
Kraj produkcji: Bułgaria
Reżyseria: Kristina Grozeva / Petar Valchanov
Występują: Ivan Barnev, Ivan Savov i inni
Dystrybucja: Aurora Films
Ocena: 2,5/5