Sprawa Dreyfusa - pod taką nazwą przeszedł do historii polityczny skandal, który rozpalił Francję na przełomie XIX i XX wieku. Historia Alfreda Dreyfusa, francuskiego oficera pochodzenia żydowskiego, który na podstawie spreparowanych dowodów został oskarżony o szpiegostwo na rzecz Niemiec, miała daleko idące konsekwencje w społeczeństwie francuskim i jeszcze długo odbijała się czkawką – nie tylko nad Sekwaną, ale i w całej Europie.
Przez dziesięciolecia debatowali nad nią politolodzy i filozofowie, nawiązywali do niej pisarze i inni twórcy (żeby wspomnieć tylko trzeci tom W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta). Filmowcy zainteresowali się tą historią bardzo szybko, niemal „na gorąco”, albowiem już w 1899 r., prekursor kina, jakim był Georges Méliès, nakręcił film, w którym przedstawił aferę od aresztowania Dreyfusa aż po jego ułaskawienie, w jedenastu, około-minutowych scenach. Była to prawdziwa sensacja, rozpowszechniana również poza granicami Francji, w której zresztą przez pewien czas film był zakazany z powodu zamieszek, jakie wywoływał. Później po historię Dreyfusa filmowcy sięgali jeszcze wielokrotnie (żeby wspomnieć tylko ważne dla Polańskiego i nagrodzone Oscarem Życie Emila Zoli z 1937 r.) – i dobrze, bo sądzę, że powinna być ona przypominana ciągle na nowo, tak, aby każde pokolenie miało swoją wersję tej opowieści.
Najnowszą odsłonę przedstawił nam nie kto inny, ale sam Roman Polański, który od wielu lat dążył do ukazania tych wydarzeń na ekranie. W tym celu wszedł we współpracę z brytyjskim pisarzem, autorem bestsellerów, Robertem Harrisem, z którym nakręcił wcześniej Autora widmo (2010). Najpierw powstała książka Harrisa (opublikowana u nas przez wydawnictwo Albatros), na podstawie której obaj panowie stworzyli scenariusz filmu Oficer i szpieg, docenionego kilkoma nagrodami na ostatnim festiwalu w Wenecji.
Przyznam, że sposób w jaki ujęli tę historię nieco mnie zaskoczył. Oto bowiem seans rozpoczyna się od… ogłoszenia wyroku i zdegradowania kapitana Dreyfusa (w tej roli trudny do rozpoznania Louis Garrel). Pojawiać się on będzie w filmie zaledwie kilka razy, i to w dosyć skromnym wymiarze, natomiast protagonistą opowieści jest pułkownik Georges Picquart (Jean Dujardin, laureat Oscara za Artystę), który najpierw zostaje szefem francuskiego wywiadu, by następnie odkryć serię zaniedbań, pomyłek, a w końcu perfidną mistyfikację, która doprowadziła do skazania niewinnego Żyda. I oto ten antysemita i anty-dreyfusista, postanawia podjąć samotną walkę o odpowiednie wyjaśnienie sprawy i rehabilitację niewinnie skazanego – wbrew presji i groźbom, jakich doznaje ze wszystkich stron. Kolejne fakty afery poznajemy wraz z nim, poprzez retrospekcje lub rozmowy bohaterów.
Już ten krótki opis fabuły sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z emocjonującą opowieścią o śledztwie oraz swoistym dramatem sądowym. Tymczasem Polański postanowił pójść nieco inną drogą. Rekonstruuje wydarzenia z dużym pietyzmem i przez cały film utrzymuje konsekwentnie bardzo spokojny, wręcz powściągliwy ton, unikając sztampowych rozwiązań znanych nam z kina hollywoodzkiego. Ten rozmyślnie nieefektowny i po żołniersku zdyscyplinowany sposób prowadzenia narracji nadaje filmowi bardzo spokojny rytm, który – z tego, co wiem – przez niektórych widzów odbierany jest jako zbyt niemrawy. Ja widzę w tym dodatkową wartość. Takie uważne spojrzenie (w chłodnym obiektywie Pawła Edelmana) pozwala nam lepiej skupić się na detalach i z większą uwagą śledzić procedury oraz łańcuch wydarzeń prowadzący najpierw do skazania, a potem ułaskawienia oskarżonego. Nie mamy też wrażenia, że coś tu jest sztucznie „podkręcane”. Tak, jakby już samą formą reżyser chciał nam przypomnieć o tym, że uleganie emocjom w takich sprawach prowadzi na manowce. Tylko spokojne, rzeczowe przyglądanie się faktom, podejście rozumne i analityczne pozwoli nam na odkrycie prawdy.
Ta drobiazgowa rekonstrukcja dotyczy nie tylko wydarzeń, ale i całego świata przedstawionego. Nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałem w kinie tak znakomite odzwierciedlenie realiów historycznych. Wnętrza, rekwizyty i kostiumy, a także stosowane wówczas metody śledcze, organizacja pracy, uwarunkowania życia codziennego zostały na ekranie przedstawione tak przekonująco, że mamy wrażenie, jakbyśmy się przenieśli w czasie.
Oficer i szpieg to projekt bardzo ważny dla Romana Polańskiego. Podejmuje przecież tematy, które zawsze go interesowały: samotność jednostki naprzeciw systemu, opresyjna machina wymiaru sprawiedliwości, manipulacja, bezwzględna walka o pozycję i władzę… A jeśli dodać jeszcze osobiste problemy reżysera z prawem, było to przedsięwzięcie wręcz stworzone dla niego. Bałem się jednak ogromnie tego, że Polak ulegnie pokusie kreślenia (nawet w sposób dyskretny) jakiejś paraleli między sobą a oskarżonym oficerem. To byłoby nie tylko niesmaczne, ale wręcz karygodne – w końcu między Dreyfusem a Polańskim istnieje ta drobna różnica, że ten pierwszy był jednak niewinny. Na szczęście filmowiec nie poszedł tą drogą. Owszem, puszcza oko do widza, pojawiając się na chwilę w jednej scenie, w tłumie postaci (co jest dosyć ryzykownym, acz smakowitym żartem, gdyż ubrany jest we frak członka Akademii Francuskiej, która podobno rozważa, czy nie usunąć go ze swojego grona), ale nie buduje analogii między sobą a bohaterem filmu. Skupia się bardziej na ukazaniu wielorakich mechanizmów, które mogą doprowadzić do zniszczenia człowieka. Wprowadza też sceny zapowiadające antysemickie szaleństwo, które rozpęta się w Europie za jakieś trzydzieści lat: palenie książek, znakowanie sklepów żydowskich i wybijanie szyb, wreszcie badania anatomiczne, które już za chwilę posłużą do zbudowania ideologii rasistowskiej.
I w tym miejscu film okazuje się bardzo aktualny. W dobie medialnych manipulacji, fake-newsów i tzw. sygnalistów, wojny informacyjnej, a także powszechnej inwigilacji za pomocą nowych technologii oraz dyktatury opinii publicznej, polaryzacji społeczeństwa, prób niszczenia wymiaru sprawiedliwości w różnych miejscach świata, narastających nastrojów wrogości wobec obcych i umacniającego się antysemityzmu (również we Francji) film Polańskiego wybrzmiewa jako przestroga i oskarżenie (zgodnie z oryginalnym tytułem J’accuse, czyli „Oskarżam”). I nawet jeśli uważacie, że Polański jest ostatnim, który ma prawo przestrzegać i oskarżać, warto nie skreślać tego filmu. Jego szczęśliwe zakończenie jest w gruncie rzeczy pozorne. Całość ma raczej gorzką wymowę – jak to na twórcę Chinatown przystało. Dreyfus decyduje się na wyjście z więzienia na innych warunkach niż te, o które walczył Picquart, jego honor został nadwyrężony i on sam ma tak naprawdę zamkniętą ścieżkę kariery. Demony, które wówczas ujawniły się z taką siłą w społeczeństwie, naznaczą XX wiek niewyobrażalnymi zbrodniami. I, co gorsza, wciąż mają się dobrze.