Filmy produkcji Netflixa niekiedy łatwiej jest krytykować niż bronić. Zabiegi, które miały na celu przyciągnąć uwagę widza i zapewnić mu rozrywkę, często są odbierane w zgoła przeciwny sposób przez odbiorców i krytyków. Warto jednak dać szansę grze aktorskiej Rosamund Pike, zdobywczyni Złotego Globu, i przetestować swoje umiejętności krytycznego myślenia, oglądając O wszystko zadbam.
Marla Grayson (Pike) pełni funkcję opiekunki z urzędu przydzielanej starszym osobom, które nie są w stanie same funkcjonować w społeczeństwie. Takie przynajmniej są pozory, gdyż tak naprawdę nadużywa ona swojej władzy, działając w porozumieniu z lekarką, sądem i domem opieki, by defraudować majątki swoich podopiecznych i czerpać zyski nieproporcjonalne do własnego zaangażowania. Jej najnowsza ofiara, Jennifer Peterson (Dianne Wiest), z racji dużego majątku i braku rodziny, wydaje się idealnie nadawać do tego, by zostać objętą opieką, czyli wykorzystaną dla korzyści finansowych. Okazuje się jednak, że starsza pani ma koneksje, o których Marli się nie śniło.
W przypadku wielu najnowszych produkcji Netflixa wśród polskich odbiorców pojawia się zarzut o wstawianie treści feministycznych czy LGBTQ+ „na siłę”, co ma oznaczać, że równie dobrze mogłyby funkcjonować bez nich. Jeśli chodzi o ten film, również trudno będzie uniknąć takich obiekcji – główną bohaterką jest kobieta, która nazywa sama siebie lwicą, jest w związku z inną kobietą oraz odbiera krytykę ze strony mężczyzn jako szowinistyczną. Sama siebie stawia w opozycji do kultu męskiej siły, a swój sukces przypisuje potędze girl power. Szczególnie w pierwszej połowie filmu można odebrać niektóre słowa Marli, jako świadczące o tym, że historia w istocie sprowadza się do walki o władzę między dwoma pierwiastkami – męskim i żeńskim. Strona głównej bohaterki posługuje się układami i działa w pozorach prawa, a strona jej przeciwnika (Peter Dinklage), po porażce w sądzie, zaczyna używać przemocy. Pomimo różnych, mniej lub bardziej skutecznych metod, warto pamiętać, że oboje mają nieczyste zamiary i wiara w girl power nie robi z Marli postaci pozytywnej, a z filmu „feministycznej laurki”. Gdyby w naszym kraju feminizm był znormalizowany, prawdopodobnie nikomu takie przeświadczenie nie przyszłoby do głowy.
Podobnie może się okazać, że część widzów będzie odczuwała niezadowolenie z faktu, że w filmie nie ma pozytywnych postaci. Wszyscy są źli. Wszyscy coś tracą. Można odnieść wrażenie, że twórcy chcą, abyśmy kibicowali głównej bohaterce albo czekali, aż spotka ją kara. Wynika to z błędnego przekonania, że produkcja ma być moralitetem, a jeśli nim nie jest, to automatycznie znaczy, że popiera niemoralne zachowania. A przecież to, że ktoś jest ofiarą, nie musi sprawiać, że zmieni swoje przekonania albo oznaczać, że należy mu się odwet. Ten film zrywa z konwencją i pokazuje, że w rzeczywistości tak po prostu nie jest. Bandytów nie zawsze spotyka kara, często osiągają sukces i nie ma nic dziwnego w tym, że jednoczą się, aby wspólnie pomnażać zyski. Jeżeli samo to, że ktoś jest silny i wydaje nam się niepokonany, sprawia, że automatycznie uważamy, że musi być też dobry, to problem jest po naszej stronie i bierze się z przyjęcia za pewnik narracji powszechnie obecnej w popkulturze.
W filmie jest niestety wiele usterek fabularnych i realizacyjnych, których nie można zignorować. Część z nich wynika z przyjętych konwencji – thrillera i czarnej komedii. Nie jest to film, w którym znajdziemy odbicie rzeczywistości. Walki, ucieczki i decyzje bohaterów są niekiedy zupełnie nieprawdopodobne – szczególnie scena wydostania się z auta jest nie dość, że niemożliwa w rzeczywistości, to jeszcze zagrana z brakiem dbałości o detale, przez co staje się zwyczajnie śmieszna. Poza tym mafia jest nieudolna i wzbudza współczucie i nie ma co liczyć na psychologiczne pogłębienie postaci – chociażby wątek związku głównej bohaterki i jej asystentki jest jedynie zarysowany.
Do zalet filmu z pewnością można zaliczyć udane kreacje aktorskie, zwłaszcza główną rolę Rosamund Pike oraz ścieżkę dźwiękową. Warto docenić też hybrydowy, międzygatunkowy charakter produkcji oraz konsekwencję w prowadzeniu postaci. Pomimo usterek fabularnych reżyser J Blakeson zapewnia nam udaną rozrywkę i materiał do przemyśleń nad własnymi oczekiwaniami w stosunku do thrillerów. Być może następny film twórcy okaże się większym przeżyciem intelektualnym i estetycznym, ale to z pewnością jest dobry początek.