Niemy zachwyt – Święto Niemego Kina

W dniach 20-23 kwietnia 2017 r. odbyła się w warszawskim kinie Iluzjon 14. edycja festiwalu Święto Niemego Kina. Podobnie jak w poprzednich latach organizator, czyli Filmoteka Narodowa, przygotował dla widzów liczne projekcje filmów niemych z akompaniamentem muzyki granej na żywo przed ekranem kinowym. Dzięki coraz powszechniejszym cyfrowym rekonstrukcjom obrazu i dźwięku filmy często prezentowane są w pięknie odnowionych kopiach, zaś przy okazji seansów z archiwalnych kopii z taśmy 35 mm widz ma możliwość wręcz namacalnego kontaktu z historią kina. W poprzednich latach muzykę skomponowali i wykonali tak znani twórcy jak Krzesimir Dębski, Leszek Możdżer czy zespół Myslovitz. Przygotowane aranżacje nie ograniczają się zatem do muzyki typowo filmowej czy klasycznej, ale często łączą elementy muzyki jazzowej, rockowej, folkowej, elektronicznej czy nawet bluesowej.

Będąc od niemal 10 lat stałym bywalcem festiwalu, zachowałem w pamięci wiele wspaniałych wspomnień z nim związanych. Walkę o dostawki na zapełnionym po brzegi seansie „Nosferatu – symfornia grozy” już nie raz wykorzystywałem jako anegdotę podczas spotkań ze znajomymi. W poprzedniej edycji Święta Niemego Kina niestety nie udało mi się uczestniczyć, więc z tym większą radością oczekiwałem tegorocznej. Ogłoszony program ucieszył mnie dużą liczbą mniej znanych i trudnych do zdobycia tytułów, takich jak norweska „Laila” czy „Lord Jim” Victora Fleminga. Nie zapomniano również o widzach rozpoczynających dopiero przygodę z kinem niemym, przygotowując seanse uznanych klasyków: „Zmęczonej śmierci” Fritza Langa i „Października” Siergieja Eisensteina.

Przez dłuższy czas zastanawiałem się, jaka jest myśl przewodnia tegorocznej edycji. Filmy z różnych gatunków i stron świata nie chciały mi się ułożyć w jeden spójny program. A może po prostu postawiono na różnorodność? Okazało się, że kluczem do 14. Święta Niemego Kina uczyniono gościa festiwalu Güntera A. Buchwalda, znanego i cenionego twórcę muzyki do ponad dwóch tysięcy filmów niemych, dyrektora Silent Movie Music Company i prowadzącego Freiburg Filmharmonic Orchestra. Dano mu wolną rękę w wyborze trzech filmów, do których chciałby zaprezentować muzyczne aranżacje. Artysta wystąpił w towarzystwie polskiego trio Kozera/Rybicki/Szpura (na jednym z seansów nastąpiła w ostatniej chwili zmiana perkusisty).

Święto kina niemego

Jednym z wyborów Buchwalda był film otwarcia festiwalu, czyli „Laila” z 1929 r. w reżyserii George’a Schnéevoigta. Ten epicki, pełen przepięknych skandynawskich plenerów obraz rozgrywa się w środowisku Lapończyków, dając możliwość wglądu w ich codzienne życie i zwyczaje. Jest to historia Laili, młodej Norweżki wychowanej wśród Saamów po tym, jak zaginęła w trakcie ataku wilków na jej rodziców. Wartka akcja sprawia, że film świetnie sprawdza się jako kino przygodowe. Przypadnie również do gustu widzom szukającym wzruszającej historii miłosnej. Zespół muzyczny pod wodzą Buchwalda bezbłędnie oddał zarówno melancholijny nastrój historii, jak i dynamiczne sceny pogoni wilków. Na uwagę zasługują w szczególności próby naśladowania na klarnecie odgłosów drapieżników. Tym bardziej zasmucił mnie widok niewielkiej liczby widzów na seansie. Czy zniechęcił ich długi metraż filmu? Ci, którzy przybyli, nagrodzili jednak obraz i muzyków gromkimi brawami.

Drugiego dnia festiwalu Buchwald wraz z polskimi muzykami wykonał muzykę do słynnej „Zmęczonej śmierci” z 1921 r. Ten ekspresjonistyczny, przepełniony fatalizmem obraz o czteroczęściowej strukturze rozsławił nazwisko Fritza Langa, wprowadzając jeden z ikonicznych dla światowej kinematografii wizerunków śmierci. Trio muzyczne Kozera/Rybicki/Szpura towarzyszyło tego dnia również Piotrowi Rachoniowi, na co dzień łączącemu elementy ludowej muzyki Wschodu z jazzem, w oryginalnej aranżacji artysty do radzieckiej satyry „Niezwykłe przygody Mr. Westa w kraju bolszewików”. Lew Kuleszów, reżyser obrazu, zasłynął eksperymentem, w którym wykazał, jak znaczący wpływ na emocjonalny odbiór filmu u widza wywiera montaż. Wiedzę tę wykorzystywał również w tym przypadku, zestawiając odpowiednio sceny filmu.

Najbardziej oczekiwanym filmem drugiego dnia Święta była dla mnie jednak „Halka” Konstantego Meglickiego. Niedawno zrekonstuowany przez Filmotekę Narodową obraz jest ekranizacją dzieła Stanisława Moniuszki. Przyznam, że trudno było mi sobie wyobrazić, jak można zrealizować film niemy na podstawie opery. Jak się okazało, w ramach rekonstrukcji zestawiono oryginalne materiały z 1929 r. z fragmentami udźwiękowionej wersji z roku 1932, gdzie jedną z partii zaśpiewał Władysław „Ladis” Kiepura, brat słynnego Jana. Do odnowionego obrazu postanowiono dograć również ścieżkę dźwiękową, której autorem jest Marcin Lenarczyk. Na to wszystko nałożona została muzyka przygotowana przez Jerzego Rogiewicza. Niestety efekt końcowy mocno mnie rozczarował. Aranżacja, wykonywana na żywo przez zespół Rogiewicza, nie współgrała z fragmentami audio z 1932 r. Po latach nie bronił się również sam film, rażąc anachronicznym aktorstwem i statycznością scen zawierających partie śpiewane, których przecież nie było słychać.

Święto kina niemego

Na początek trzeciego dnia organizatorzy przygotowali seans złożony z krótkometrażowych filmów Charliego Chaplina pt. „Imigrant” i „Charlie policjantem”. Projekcje burlesek autorstwa cenionych komików są już tradycją festiwalu, adresowaną w szczególności do młodszych widzów. Pełna rodzin sala pęka wtedy od zaraźliwego dziecięcego śmiechu. Aranżację muzyczną przygotowało w tym roku Kuba Więcek Trio. Innym komediowym filmem wyświetlanym tego dnia był „Dom przy Trubnej” Borisa Barneta z 1928 r. Głównymi bohaterami tej radzieckiej satyry są fryzjer Golikow i Parasza – wiejska dziewczyna, która po serii niefortunnych zdarzeń po przybyciu do Moskwy zatrudnia się jako pomoc domowa u usłużnego władzy mężczyzny. Humor sytuacyjny (np. w świetnej scenie w teatrze) miesza się tu z parodią radzieckiego kina spod znaku Wiertowa i Eisensteina. Największą wartością filmu jest jednak zobrazowanie codziennego życia mieszkańców Moskwy oraz stosunków sąsiedzkich w tytułowej kamienicy. Ten seans uświetnił również popisowy występ zespołu Buchwalda. Z nieskrywanym zachwytem wsłuchiwałem się w zmieniające się nastroje i tonacje, a improwizacje dźwięków naśladujących kuchenne odgłosy to już istne chapeau bas.

Ostatnią atrakcją sobotniego wieczoru był podwójny seans „Nibelungów” Fritza Langa z 1924 r., adaptacji słynnego starogermańskiego eposu. Dwie jakże stylistycznie różne od siebie części zaprezentowano w formie nocnego maratonu. Pierwsza z nich, „Śmierć Zygfryda”, to opowieść o bohaterskich czynach tytułowego rycerza próbującego zdobyć rękę Krimhildy, siostry króla Burgundów. Do historii kina przeszły niezwykłe sceny walki ze smokiem i turniejowego pojedynku z Brunhildą. Przygody głównego bohatera obejrzałem z zaciekawieniem i podziwiem dla niezwykłej scenografii. Muzykę do filmu przygotował duet Miro Kępiński & Jan Roszkowski. Przepiękny liryczny motyw główny przeplatał się tu z transową elektroniką, tworząc intrygujące zestawienia. Druga część eposu, „Zemsta Krymhildy”, przeciwstawiła baśniowej stylistyce pierwszej części, kojarzonej z gatunkiem fantasy, mroczny realizm historii. Przygoda została zastąpiona intrygami, magia pokonana mieczem. Przyznam, że wyjątkowo trudno było mi się przestawić na nowe rejestry, a muzyka zaproponowana przez Marcina Zabrockiego i Piotra Gwaderę nie pomogła mi w tym ani odrobinę. Artyści sprawiali wrażenie znudzonych długim seansem, próbując za wszelką cenę przełamać mroczny nastrój obrazu kompozycjami znanymi np. z serialu animowanego „Gumisie”. Ten brak profesjonalizmu ze strony muzyka pamiętanego choćby z występów z zespołem Hey był dla mnie szokujący.

Ostatni dzień festiwalu rozpoczął seans „20 000 mil podmorskiej żeglugi” z 1916 r. w reżyserii Stuarta Patona. Obraz w zaskakujący sposób łączy historię znaną z tytułowej powieści Juliusza Verne’a z wątkami z „Tajemniczej wyspy”. Postać profesora Aronnaxa w połowie filmu zagubiła się w natłoku wątków i bohaterów. To jednak nie fabuła a niezwykłe efekty specjalne sprzed stu lat wywołują podziw u widza. Godna zapamiętania jest przede wszystkim scena walki z gigantyczną ośmiornicą oraz przełomowe zdjęcia wykonane pod powierzchnią wody. Filmową przygodę umiliła mi bluesowa grupa HooDoo Band. Jak się okazało, jam session sprawdza się również w kinie niemym.

Wielbiciele kanonu X Muzy stawili się tego dnia na projekcji „Października” Sergieja Eisensteina. To monumentalne dzieło przygotowano z niezwykłą pieczołowitością na dziesiątą rocznicę wydarzeń z 1917 r. Eisenstein, podobnie jak w poprzednich dziełach, zrezygnował tu z bohatera jednostkowego na rzecz zbiorowego. Film po dziś dzień zachwyca pomysłowym montażem atrakcji, jak choćby w scenie zestawienia carskich oficerów z napuszonymi pawiami. Wysmakowaną i pełną niuansów muzykę do filmu przygotował Marcin Nowakowski Project.

Święto kina niemego

Na zamknięcie tegorocznego festiwalu przygotowano seans „Lorda Jima” z 1925 r. w reżyserii Victora Fleminga, późniejszego współreżysera takich evergreenów jak „Czarnoksiężnik z Oz” i „Przeminęło z wiatrem”. Było to największe pozytywne zaskoczenie tej edycji. Książka Josepha Conrada jest jedną z moich ulubionych lektur szkolnych, wobec tego wiem, jak trudno oddać jej nastrój. Tymczasem amerykański reżyser idealnie przekuł tak ważną dla mnie tematykę odpowiedzialności za swoje błędy i odkupienia win w trwający zaledwie 70 minut film. Co prawda nie próbował nawet oddać impresjonistycznego stylu książki, ale efekt i tak był zachwycający. Znaczenia filmu akcentowała również wykonana na najwyższym poziomie aranżacja tria Smolik/Fox/Stokłosa. Klasyczne brzmienia łączyły się tu z nowoczesnymi efektami. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że gros widzów przybyło jedynie po to, by posłuchać swojego idola, Smolika. Na pewno się nie zawiedli. Warto zaznaczyć, że film nie został wybrany przypadkowo, gdyż seans odbył się w Światowym Dniu Książki i Praw Autorskich w trakcie trwania roku conradowskiego. Uwadze prelegenta nie uszła też niezwykle dobra jakość kopii 35mm, co zostało skomentowane apelem o zwiększenie dotacji na ratowanie starych filmów. Popieram.

14. edycja festiwalu Święto Niemego Kina nie zawiodła moich oczekiwań. Obejrzałem kilka niedostępnych legalnie w Polsce unikatowych filmów (poprzedzonych bogatym w ciekawostki komentarzem prelegenta) i uzupełniłem braki z klasyki kina niemego. Organizatorzy wywiązali się z pracy bez zarzutu – nie było problemów zarówno z samymi filmami, jak i z nagłośnieniem muzyków. Ucieszyła mnie ponadto decyzja, aby wszystkie zespoły grały przed ekranem, a nie w specjalnie przygotowanej fosie orkiestrowej. Dzięki temu dodatkową atrakcją seansów było obserwowanie techniki i ekspresji muzyków. Sam dobór zespołów, poza ewidentną wpadką w postaci duetu Marcin Zabrocki & Piotr Gwadera, również zasłużył na pochwałę. Artyści sprawili, że seanse z muzyką na żywo były czymś więcej niż tylko kolejnymi kinowymi pokazami. Wypada ponadto wspomnieć o jeszcze jednej drobnej, ale istotnej dla kinofilów zmianie, a mianowicie dodaniu przez organizatorów opisu formatu, w którym będzie wyświetlany film (35 mm, DCP, Bluray czy DVD). Dlaczego zatem tak mało widzów przyszło na festiwal? Ceny biletów wprawdzie nie należały do najniższych, trzeba jednak pamiętać, że uwzględniały one dodatkowo honoraria zespołów. Liczę na to, że w przyszłym roku uda się pozyskać większą liczbę sponsorów i więcej środków zostanie przeznaczonych na promocję Święta, co umożliwi szerszą obecność wydarzenia w przestrzeni publicznej. Już nie mogę doczekać się kolejnej edycji.

Krystian Prusak

Wszystkie zdjęcia użyte do artykułu pochodzą ze strony http://www.iluzjon.fn.org.pl/galerie/35/1042/14-swieto-niemego-kina.html