Wymyśl sobie sama film – recenzja filmu „Niech żyje Leonora!” – Pięć Smaków

W konkursie głównym (Nowe Kino Azji) festiwalu Pięć Smaków znalazło się miejsce dla bezpretensjonalnej filipińskiej komedii akcji Niech żyje Leonora! Film wcześniej prezentowany był m.in. w Sundance, Sitges, Toronto czy Udine, wszędzie wzbudzając entuzjazm. Przed projekcją w Warszawie reżyserka Martika Ramirez Escobar napomknęła, że obraz powstawał aż osiem lat. Mimo tych trudności z ekranu wylewa się kinofilska uciecha twórców.

Jedna z najbardziej inspirujących (choć szczęśliwie przy tym daleka od infantylizmu) produkcji tego roku oddaje hołd przede wszystkim filmom akcji z Filipin tworzonym w latach 80. Było to kino niskobudżetowe, produkowane taśmowo, czerpiące pełnymi garściami z hongkońskich i hollywoodzkich wzorów. Za sukces tych trafiających często od razu na kasety VHS filmideł odpowiadał szereg często dziś anonimowych twórców jak Teddy Page (Najemnicy w akcji, Policjant kickboxer), Willy Milan (Kamandag ng kris, W Is War) czy Eddie Romero (Whiteforce). Co ciekawe, ten ostatni reżyser w CV miał produkowanie Czasu Apokalipsy Francisa Forda Coppoli. Związki kinematografii filipińskiej ze Stanami Zjednoczonymi (wszak państwem mającym krótki i tragiczny epizod kolonialny na Filipinach) były zresztą bardzo wzmożone. Bodaj najpopularniejszy wówczas komercyjny twórca w kraju, Cirio H. Santiago (Moto Diabły, Naga zemsta, Wheels of Fire) pracował na etacie u Rogera Cormana, kręcąc masowo b-klasowe filmy o wojnie w Wietnamie. Ówczesny obraz tamtejszego kina wynikał więc z imperialistycznych zapędów USA (a ich kino pełniło wiodącą rolę w propagandzie), ale także próbą odreagowania zamordystycznych rządów Ferdinanda Marcosa.

Martika Ramirez Escobar, urodzona już w latach 90., tamte realia mogła znać jedynie z opowieści, ale już za jej życia Filipiny nawiedziły plagi związane z kartelami narkotykowymi oraz agresją policji inspirowanej przez reżim Rodrigo Duterte. O tym okresie w rubasznym tonie opowiada inny filipiński film z programu Pięciu Smaków, czyli Wielka noc (NASZA RECENZJA). Dla autorki Niech żyje Leonora! wszechogarniająca przemoc wydaje się immanentnym elementem rzeczywistości, jednak zamiast załamać ręce albo tworzyć kolejny lekko drętwy dramat o narkobiznesach i biedzie z ulic Manili (jak Brillante Mendoza), koncentruje się na tym, co może uratować od popadnięcia w katatonię na myśl o czyhającej śmierci – na tym, jak kino eksploatuje pewne tematy i jak w ten sposób daje widzom szansę na eskapizm.

Na ucieczkę od szarości dnia decyduje się (czy raczej zostaje skazana) protagonistka, czyli tytułowa Leonora (Sheila Francisco). Starsza kobieta wieki temu rozwiodła się z mężem, budowlańcem i kandydatem na radnego lokalnego barangay’u. Para doczekała się dwóch synów: życiowego nieudacznika Rudiego oraz idealizowanego przez rodzicielkę Ronwaldo. Szkopuł tkwi w tym, że ten drugi od lat nie żyje, najpewniej zabity przez jednego z okolicznych dilerów. Matka, nie mogąc zapomnieć o swoim dziecku, wciąż materializuje sobie jego obraz. Po jej domu chodzi więc duch Ronwaldo, a jego podrasowana wersja staje się głównym bohaterem scenariusza, który po kryjomu tworzy Leonor. Zresztą dla niej to nie pierwszyzna, niegdyś działała już w przemyśle filmowym, kręcąc i pisząc wspomniane niskobudżetowe kino akcji. Pewnego razu po uderzeniu w głowę nasza bohaterka zapada w śpiączkę, a podczas snu staje się częścią wymyślonej przez siebie fabuły. Wszystkowiedząca babcia będzie świadkować krwawej zemście wytworów swojej wyobraźni. Jej utracony syn, w tym wydaniu przystojniejszy i bardziej umięśniony, ruszy w ślad za mordercami brata oraz uratuje damę z opałów. Gatunek ma przecież swoje zasady.

Takie autotematyczne zabawy są na porządku w kinie amerykańskim czy europejskim (choćby Wspaniały Philippe’a de Broki z Jeanem-Paulem Belmondo), w Azji bez większego namysłu przychodzi mi do głowy tylko wyborne Jednym cięciem (reż. Shin’ichirô Ueda), które zresztą niedawno doczekały się nad Sekwaną totalnie zbędnego rimejku autorstwa Michela Hazanaviciusa. Martika Ramirez Escobar nie sili się w swoim debiucie na pastiszowanie gatunku kina akcji z lat 80. Sięga jednak po chwyty z tamtych filmów, choćby charakteryczne zbliżenia, dobór muzyki czy dynamiczny montaż scen walk. Pojawia się nawet znany z choćby Funny Games Hanekego zabieg cofaniem do tyłu akcji, aby losy bohaterów potoczyły się inaczej. Choć akurat w zimnym i wykalkulowanym arcydziele Austriaka owa zagrywka narracyjna służyła zgoła innym celom – to oprawcy dzięki „przewinięciu taśmy” zyskiwali ponownie przewagę, a ich ofiary spotykał srogi zawód i rychła kara za próbę przejęcia kontroli nad sytuacja (wiadomo, że kto ma pilota ten ma władzę!). 

W Niech żyje Leonora! nie tylko na fotelu reżyserskim nie siedzi siwy cynik, ale też świat przedstawiony, ba kreowany na naszych oczach, jest przez przemiłą staruszkę. Ona jest w tym uniwersum alfą i omegą, mistrzynią gry i ostateczną wyrocznią. Złoczyńcy mogą próbować skrzywdzić ją i jej bliskich, ale tak jak głoszą prawidła kina akcji – dobro musi zatriumfować nad złem. Może i po drodze zginą jakieś poboczne postaci, które zdefiniują trud herosów i heroin, ale nad nimi samymi rozciągnięty jest plot armor. Ta niezmienna zasada wyraża zresztą najlepiej oryginalny tytuł filmu Leonor Will Never Die. Przecież ktoś musi pokonać bossa w finale. 

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk

Niech żyje Leonora !

Tytuł oryginalny:
Niech żyje Leonora!

Rok: 2022

Kraj produkcji: Filipiny

Reżyseria: Martika Ramirez Escobar

Występują: Sheila Francisco, Rocky Salumbides, Bong Cabrera i inni

Ocena: 3,5/5

3,5/5