"Niech ciała się opalają", reż. Helene Cattet, Bruno Forzani
Ocena: 4/5
Od pierwszych sekund wiadomo, że mamy do czynienia z filmowym złotem. Szybko montowane zbliżenia zmęczą niewprawne oko, ale jest w nich czysto kinetycze doznanie. Niby jesteśmy na południu Francji, a jednak kryjówka w ruinach klasztoru przypomina bardziej Meksyk. Tym razem Cattet i Forzani bawią się bowiem w rewolwerowców. Autorzy „Gorzkiego” z wyraźną lubością odnoszą się do spaghetti westernu: sztuczki montażowe pożyczają od Sergio Leone, odzywa się kilka razy sam Mistrz Morricone (!). Dźwięk podbijają tak, że słychać nawet szelest skórzanej kurtki.
Co prawda historię można streścić w 3 zdaniach, ale jak to jest sfilmowane, jak oni ogrywają przestrzeń i relację między bohaterami, jak podbijają napięcie kolorami. Istną petrardą jest napad na konwój: 6 skandalicznie krótkich ujęć, a dają jasny komunikat o brutalności i skuteczności bandziorów oraz łupie, o który toczy się gra. Tarantino ucz się!