The Story of O.J. – uwagi o filmie „Nie!”

Trzeci pełny metraż Jordana Peele'a bez wątpienia stanowi dalszy ciąg konsekwentnej ścieżki twórczej autora identyfikowanego z poetyką afrosurrealizmu, w której „czarność” i wątki tożsamościowe są nierozerwalnie splecione z dziwnością, groteską oraz wisielczym humorem. Projekt wyjątkowo podzielił widzów i najpewniej, podobnie jak znakomity poprzednik, nie powtórzy bezprecedensowego sukcesu nagradzanego debiutu Uciekaj!, który osobiście traktowałbym raczej jako imponującą wprawkę przed bardziej frapującymi i ambitnymi dziełami. Do takich należy też Nie!

UWAGA! Lektura tekstu zalecana po zapoznaniu się z filmem.

Na poziomie fabuły sprawa jest tu z pozoru prosta, choć niezmiennie specyficzna. Protagonista to niejaki OJ Haywood (Daniel Kaluuya), trener koni, który zawód ten wraz z aspiracjami do kariery w Hollywood odziedziczył po przodkach, ale pierwszą i zarazem ostatnią godną zapamiętania pracę w branży miał bodajże przy produkcji Króla Skorpiona, czyli z definicji „bardzo dawno”. Jego rodzinną stadninę od jakiegoś czasu nawiedzają niezidentyfikowane obiekty latające, a ostatnio spadający z zawrotną prędkością drobniak odebrał mu ojca. Wraz z obrotną siostrą Emerald (Keke Palmer) postanawia spieniężyć ową śmiercionośną anomalię, uwieczniając ją na kamerach. Jak się szybko okazuje, rzekome UFO może nie być tym, czym się wydaje, a do wszystkiego dochodzi jeszcze wątek byłego dziecięcego aktora o pseudonimie Jupe (Steven Yeun), który niegdyś jako jedyny wyszedł cało z masakry dokonanej przez szympansa na planie sitcomu, a teraz prowadzi tematyczny park rozrywki motywowany pragnieniem odtworzenia blasku swojego dawnego gwiazdorstwa w westernowym anturażu.

Jednak tak jak w przypadku każdego innego dzieła Jordana Peele’a, niedorzeczna opowieść jest tylko pretekstem do eksploracji interesujących twórcę problemów i myśli przewodnich. I tak jak Uciekaj! (NASZA RECENZJA) piętnował życzliwy rasizm liberalnych elit i fetyszyzację czarnego ciała, a To my (NASZA ANALIZA) w swojej maniakalnej obsesji na punkcie motywu dwoistości i lustrzanych odbić zgłębiał kwestię tego, czy byt kształtuje świadomość, film Nie! krąży wokół jednej, centralnej idée fixe. Tematem obrazu jest wystawianie na pokaz, widowisko, spektakl. Termin spectacle powraca w wypowiedziach reżysera na temat filmu i pojawia się również w otwierającym dzieło (już niemal stanowiącym tradycję) złowieszczym cytacie ze Starego Testamentu w wersji angielskiej. W nim prorok Nahum opisuje wizję upadku potężnego asyryjskiego miasta, złorzecząc (za Biblią Tysiąclecia) „rzucę na ciebie obrzydliwości (…) i wystawię cię na widowisko”. W kontekście zarówno wydarzeń w filmie, jak i relacji widz-twórca, można zadać sobie pierwsze pytanie – kto kogo wystawia tutaj na widowisko, kto zmienia kogo (co?) w spektakl?

Skoro już pojawiło się pojęcie „spektaklu”, to aż się prosi przywołać koncepcję „społeczeństwa spektaklu” Guya Deborda, zgodnie z którą wszelkie bezpośrednie formy życia społecznego stały się dla nas niedostępne, zapośredniczone przedstawieniami oddalającymi od autentycznych przeżyć. Bohaterowie Nie!, a już w szczególności pojawiający się znikąd reporter TMZ w „lustrzanym” kombinezonie, są pochłonięci obsesją na punkcie rejestrowania za pomocą technologii wszystkiego, co tylko się da, jakby dopiero ten czyn urzeczywistniał obserwowane wydarzenia. Truizmem jest w końcu myśl, że nasza kultura wierzy obrazom bardziej niż słowom. Nasuwa się tu scena z Uciekaj!, w której oślepienie flashem spowodowało chwilowy powrót do świadomości katatonicznego Logana i wykrzyczenie prawdy o sytuacji, w jakiej się znalazł – mimowolnie przypominając o rewolucyjnej roli chociażby kamer w smartfonach w ujawnianiu prawdziwego oblicza policyjnych katów terroryzujących afroamerykańską społeczność.

Nie

Jednak nadmierne przywiązanie do obrazów, symulakrów rzeczywistości, może okazać się zgubne, gdy stanowi zawoalowaną formę ucieczki od tej rzeczywistości. Postacie w omawianym filmie, zamiast przepracować traumę wolą ją wypierać, a najlepiej zmonetyzować w formie spektaklu, czego naczelnym przykładem jest Jupe (patrząc na niego trudno nie pomyśleć np. o dziecięcej karierze znanego z Goonies i drugiej przygody Indiany Jonesa Ke Huy Quana, któremu dopiero niedawno udało się wrócić do aktorstwa) – mężczyzna znamiennie unika mówienia o swoich wspomnieniach tragedii z krwiożerczym człekokształtnym na planie, za to bezbłędnie streści skecz z Saturday Night Live na jej motywach. Prędzej czy później bohaterowie będą musieli jednak zdać sobie sprawę, że czasami spektakl to nie wszystko i niezależnie od tego, w jak imponującą technologię, inwencję czy multum rozdmuchanych rozpraszaczy są wyposażeni, kiedyś trzeba po prostu stanąć z rzeczywistością twarzą w twarz. Albo spuścić wzrok, przymknąć oko na pewne jej aspekty, gdy staje się zbyt przytłaczająca – żeby po prostu przeżyć.

Podobne tropy nakierowujące widza na motyw widowiska czy spektaklu powracają w filmie Peele’a nieustannie. Już sam niewybredny żart z nadaniem bohaterowi inicjałów OJ nie jest bez znaczenia, bo przecież postać O.J. Simpsona to jedna z lepszych egzemplifikacji życia jako spektaklu. Jego sportowa, reklamowa i w końcu przestępcza kariera była sumą przedstawień medialnych, a widowiska w postaci spektakularnej ucieczki w białym bronco i zmienionej w farsę rozprawy sądowej, wraz z napędzanym przez media dyskursem konfliktu rasowego, przyćmiły szansę społeczeństwa na trzeźwy osąd przemocowca i mordercy. Czy jednak naprawdę konieczne jest zrobienie ze swojego życia aż takiego show, aby, jak to ujmuje w filmie rodzeństwo Haywoodów, było godne odcinka programu Opry Winfrey? Dla wielu mniejszości, których rola w przemyśle rozrywkowym zbyt długo sprowadzała się do egzotycznego widowiska, nie tak dalekiego od cyrkowych sztuczek obecnych w filmie tresowanych szympansów czy koni, wciąż może się to jawić jako przykra rzeczywistość.

Nadrzędna idea filmu ujawnia się także w warstwie formalno-narracyjnej. Rytm opowiadania, powolne tempo ujawniania kolejnych skrawków tajemniczego potwora przywodzi na myśl bardziej tradycję prototypowych blockbusterów spod znaku wczesnego Spielberga aniżeli współczesne trendy. Peele maksymalnie opóźnia rozdanie narracyjnych nagród, odmawiając odbiorcom widowiska w pełnej krasie aż do ostatniego aktu, mamiąc ich ciągłymi zaciemnieniami kadrów w kluczowych momentach i głupawymi jump scares, dodatkowo konfudując niejasną strukturą z podziałem na rozdziały nazwane imionami zwierząt. Bardziej niż groza, efekciarstwo czy klarowne łączenie rozsypanych wątków i motywów interesują go niuanse logistyczne montażu kamer monitoringu, komiczne frazy wypowiedziane z kamienną twarzą czy pogłębianie roli bohaterów, których funkcja wydawała się ograniczać do jednego skeczu. Gdy w końcu film spełnia jednak obietnicę widowiska, jest ono tak przerysowane i dziwne, że nigdy nie będzie do końca tym, czego widz mógł sobie życzyć.

NOPE / Nie

Spektakl jest bez wątpienia głównym tematem Nie!, jednak nie musi być jedynym uprawnionym, narzuconym kluczem interpretacyjnym filmu. Istotne są z pewnością choćby wątki związane z historią kina i marginalizacją roli Afroamerykanów w przemyśle rozrywkowym, czego najbardziej oczywistym sygnałem jest uczynienie Haywoodów potomkami nigdy niezidentyfikowanego dżokeja z pionierskiej dla „ruchomych obrazów” chronofotografii Eadwearda Muybridge’a. Ochrzczone żartobliwie Jean Jacket latające monstrum czytalibyśmy w tym kontekście jako alegorię hollywoodzkiej machiny żerującej na aspirujących talentach z mniejszości etnicznych, nie oddając w zamian nic cennego po ich strawieniu. Podobnemu potraktowaniu wymyka się Jordan Peele, tworząc wysokobudżetowe kino gatunkowe w ramach studyjnego systemu, jednak niezmiennie „po swojemu”.

UFO może być także ucieleśnieniem skrajnej formy bezrefleksyjnie konsumującego obrazy społeczeństwa spektaklu, a może i samego systemu kapitalistycznego z jego prymatem nieskończonego wzrostu za wszelką cenę. Jak dobrze wiemy, od kapitalizmu niedaleko do katastrofy klimatycznej, a w meduzopodobnym stworze można z uzasadnionych pobudek dostrzec analogię do apokaliptycznego wydarzenia, które wkrótce pożre całą żywą materię na Ziemi, pozostawiając tylko odpady z przedmiotów wytworzonych przez ludzi – Jean Jacket wypluwa z siebie niemożliwe do strawienia plastiki, sztućce, monety czy lądujący w końskim zadzie kluczyk. Do takiego ekokrytycznego odczytania skłaniają też inne wątki obrazu Peele’a, choćby powtarzający się motyw próby ujarzmienia natury, która się przeciwko temu buntuje – ludzie próbują tu wytresować konie, szympansa czy w końcu latający spodek na potrzeby sycącego oczy widowiska.

Podobnych symboli jest w filmie Nie! oczywiście o wiele więcej i z pewnością nie wszystkie będą dla nas oczywiste przy pierwszym podejściu. Osobiście głowiłem się nad znaczeniem buta stającego dęba na feralnym planie sitcomu i częściowo przekonuje mnie propozycja YouTuberki Kat Blaque, która widzi w nim dosłowne przełożenie idiomu wait for the other shoe to drop, czyli oczekiwania w napięciu na nieuniknione, co faktycznie opisuje sytuację Jupe’a w owej scenie i zapowiada jego ostateczny los. W odbiorze dzieł Peele’a nie chodzi jednak bynajmniej o frustrowanie się, gdy nie wszystkie elementy od razu łączą się nam w spójną całość – ważne, że naszpikowane bzikami reżysera obrazy otwierają nam przysłowiowe klapki w głowach, a przy tym nie przestają być po prostu dobrą zabawą. W kolejnym dziele połowy komediowego duetu Key & Peele nie brak groteskowych postaci, od foliarskiego conspiracy bro Angela (Brandon Perea) po posępnego łowcę ujęć niemożliwych Holsta (Michael Wincott), nienachalnych popkulturowych odniesień i kreślonej grubą krechą satyry – co byśmy się czasem nie zapomnieli i nie traktowali tej absurdalnej historii zbyt poważnie.

Mieszane uczucia wielu widzów wobec nowego filmu Jordana Peele’a nie dziwią, wszakże mieli prawo spodziewać się tradycyjnego filmu grozy czy widowiska o inwazji obcych, a nawet ten imponujący i odpowiednio dziwaczny projekt kosmicznego stworzenia, inspirowany Lovecraftem oraz anime Neon Genesis Evangelion, nie może wynagrodzić niespełnionych oczekiwań. Stosunkowo powolne tempo narracji, a także nagromadzenie niejasności czy istotnych dla zrozumienia fabuły szczegółów sygnalizowanych w pojedynczych, przelotnych kwestiach dialogowych, również może odstraszać. Nie! to tytuł, w znacznie większym stopniu niż poprzednie dzieła Peele’a, skierowany przede wszystkim do fanów reprezentowanej przez niego filozofii kina, których ekscytuje aktywne, uważne oglądanie, wyłapywanie kulturowych odniesień i skojarzeń, wymiana spostrzeżeń z innymi oraz wczytywanie się w analizy, gdy wiemy, że na pewno nie wszystko wyłapaliśmy za pierwszym razem, i że nie ma w tym nic złego. To przykład niezwykle spójnego filmowego spektaklu, który bawi i autentycznie skłania do samodzielnego składania rozsypanych przez reżysera puzzli.

Dawid Smyk
Dawid Smyk
Nope / nie

Nie!

Tytuł oryginalny:
Nope

Rok: 2022

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Jordan Peele

Występują: Daniel Kaluuya, Keke Palmer, Steven Yeun

Dystrybucja: UIP

Ocena: 4/5

4/5