Czy nadszedł czas na bojkot izraelskiej kultury? Rozmowa z Nadavem Lapidem

Nadav Lapid jest jednym z najbardziej wyrazistych głosów we współczesnym kinie Izraela. Rozpoznawalność przyniosły mu Synonimy, za które zdobył Złotego Niedźwiedzia na Berlinale. W 2021 powrócił z Kolanem Ahed, nagrodzonym w Cannes politycznym manifestem o kondycji współczesnego Izraela. W tym roku twórca został zaproszony do Jury konkursu głównego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty. Korzystając z okazji, spotkaliśmy się przy sali numer 8 wrocławskiego kina, by porozmawiać o dziesiątej muzie i problemie z izraelską kulturą.

Michał Konarski: Co dobrego dziś widziałeś? Jakiś film z konkursu zrobił na Tobie duże wrażenie?

Nadav Lapid: Nie wiem, czy mogę odpowiedzieć na to pytanie przed ogłoszeniem werdyktu…

W takim razie bez rzucania tytułami – jak oceniasz poziom tegorocznej selekcji Grand Prix Nowych Horyzontów?

Wciąż zostały mi do obejrzenia chyba dwa albo trzy tytuły. Było kilka filmów, co do których mam wątpliwości, po co znalazły się w konkursie, nie znalazłem też pozycji, która by mnie porwała.

Ale to w sumie o niczym nie świadczy. Zdarzają się okresy, że nawet w światowej kinematografii, a nie jednym konkursie, przez dwa, trzy lata nie ma żadnego arcydzieła.

Jakie filmy w takim razie uważasz za arcydzieła? Jesteś typem reżysera, który jadąc na festiwal, stoi razem z widzami w kolejkach na seanse czy raczej bierzesz udział w dyskusjach, udzielasz wywiadów i nie przesiadujesz całymi dniami w kinie?

Raczej nie jestem klasycznym kinofilem oglądającym po pięć pozycji dziennie. Nie jestem też klasycznym kinofilem, który rozmawia ciągle o filmach i postrzega świat wyłącznie przez ich pryzmat. Mam bardzo dużo zainteresowań – ludzka egzystencja, w ogóle ludzie – czasem je kocham, a czasem nienawidzę, ale szukam inspiracji w wielu obszarach. Wydaje mi się, a wręcz czuję to, że jestem obywatelem Królestwa Kina.

Nie wiem… Mam po prostu wrażenie, że filmy, które robię, są w nieustannym dialogu z projektami innych, że są do nich porównywane. 

To chyba dobrze. Jesteśmy do siebie porównywani i to przyjemne oglądać filmy innych, widzieć zależności i odwołania.

Teraz, podczas Nowych Horyzontów, wiele osób i znajomych mnie pyta „co widziałeś podczas festiwalu?”. Czuję się bardzo źle z tym, że nie widziałem filmu Skolimowskiego. Trochę głupio mi, że nie nadążam za pokazami, nie jestem na bieżąco.

No i właśnie o to też chciałem zapytać – co oglądasz. W recenzjach Synonimów czy nawet Kolana Ahed można przeczytać, że składasz hołd Francuskiej Nowej Fali, że Godard i w ogóle. To wszystko prawda czy nadinterpretacja?

Na pewno nie nadinterpretacja. Ale to jednak trochę na wyrost, by porównywać moje filmy do Francuskiej Nowej Fali. To popadanie w klisze. Zwłaszcza w przypadku Kolana Ahed. Nie ma współcześnie filmu, który nie korzystałby z dorobku Nowej Fali – to tak jak z samochodami, nie ma takich niekorzystających z wynalezienia koła. Ale to też oczywiście nie oznacza, że każdy samochód jest dialektycznie związany z wynalazcą koła.

Z drugiej strony Synonimy w bardzo oczywisty sposób nawiązywały do dorobku Nowej Fali. Działy się w Paryżu, przedstawiały trójkąt miłosny, tematy poruszane przez Francuzów. Mam też wrażenie, że w moich filmach stale wybrzmiewa problematyka wolności i chaosu. Są dla mnie okazją do zbadania nowej formy wyrazu w kinie, eksperymentem nad ukazywaniem relacji pomiędzy kamerą a tym, co filmowane.

I odnoszenie się w przypadku mojego stylu filmowego do Godarda może tak naprawdę świadczyć o stanie dzisiejszej branży. Mamy chyba poważne braki jako twórcy, skoro stale porównuje się nas do tych samych reżyserów. 

To, co współcześnie ma miejsce, czyli bardzo silna potrzeba obecności sztuki, skłania nas do dążenia ku większej swobodzie twórczej. Ludzie rzadko już używają takich słów jak mise-en-scène. Przywołują tylko tego Godarda. To tak jakby każdy śmieszny film porównywać do Chaplina.

Godard jest dla mnie…

Mistrzem kina?

Tak. Ale chyba bardziej bogiem i diabłem kina jednocześnie.

Ale wracając – muszę przyznać, że jeśli chodzi o Kolano Ahed, to jakbym miał wskazać kino, które faktycznie mnie jakoś zainspirowało, byłby nim trzeci sezon Twin Peaks Lyncha. Mimo to, nie mogę odmówić wielkiego wpływu Godarda na moją twórczość.

Podpytam Cię o tę swobodę twórczą, o której mówiłeś. W jednym z wywiadów po Synonimach dyskutowałeś z Piotrem Czerkawskim, czy jesteś raczej bohaterem narodowym Izraela, czy jego wielkim wrogiem. Jak na siebie spoglądasz po kolejnym projekcie i jeszcze większej debacie w kraju na temat twojej twórczości?

(cisza)

Nie wiem w sumie. Czas leci, życie się zmienia. Mieszkam teraz w Paryżu. Chciałbym, żeby mój najnowszy film był o czymś całkowicie innym…

W sensie politycznym?

Między innymi. Mój problem z filmami na temat rzeczywistości polega na tym, że w dniu premiery traktują o rzeczywistości sprzed roku. Moim celem zawsze było robienie filmów osadzonych rok, dwa po teraźniejszości.

Drugą sprawą jest to, że fabuły osadzone w „rzeczywistości” często są znacznie mniej ekstremalne niż faktyczny stan rzeczy. Są jakby łagodną wersją „rzeczywistości”.

Ze śledzeniem izraelskiej polityki jest trochę jak z kibicowaniem najgorszemu klubowi w lidze. Każdy mecz przegrywacie 20:0, a i tak w tym tkwisz i tkwisz. Trzeba mieć na uwadze, że to kraj praktycznie stracony. Nie ma żadnych szans na poprawę sytuacji.

Żadnych?

Żadnych. Izrael zalicza stały regres i nie widzę możliwości na zmianę tego stanu rzeczy. O niektórych państwach mówi się, że są politycznie przegrane. Idąc tym tropem, Izrael nie jest przegrany, a znokautowany. I to w sumie mnie ciekawi. Na tym się głównie skupiam, interesuje mnie właśnie ten nokaut i co przyjdzie po nim, a nie bieżące sprawy.

Porozmawiajmy zatem o przyszłości. Załóżmy, że w ciągu kilku lat niektóre festiwale na świecie przyjmą politykę ruchu Boycott, Divestment & Sanctions (BDS) i przestaną zapraszać filmy produkowane przez Tel Awiw. Co zrobisz w takiej sytuacji jako izraelski filmowiec?

Jestem Izraelczykiem i filmowcem, ale nie wiem, czy izraelskim filmowcem.

Przez co bojkot by Cię nie dosięgnął?

Dosięgnąłby. Chyba. To bardzo ciekawe pytanie. Na wstępie zaznaczę, że nie jestem przeciwko ruchowi BDS. Izrael od lat jest krajem chorym, pogrążonym w głębokim kryzysie. Podobnie ze społeczeństwem – jest tak zaburzone, że nie ma nawet szansy na „wyzdrowienie”.

Ludzie w Izraelu są tak ślepi, tak nieświadomi, że postrzegają świat wyłącznie w czerni i bieli. Choroba trwa i stan narodu cały czas się pogarsza jak w przypadku każdej nieuleczalnej przypadłości. Jedyną szansą na zmianę tego stanu rzeczy jest pomoc z zewnątrz, która powinna polegać na masowym bojkocie Izraela.

Ucierpisz na takim bojkocie.

Trudno. Jeśli komuś naprawdę zależy na poprawie sytuacji w tym kraju, to jest to jedyne wyjście. Świat naprawdę powinien zaostrzyć swój stosunek do Izraela i bojkotować wszystko, co z nim związane.

Tak jak Europa zrobiła z Rosją?

Tak. I tak jak zrobiono to z Iranem. Od lat towarzyszy mi problem bojkotu kina i innych dzieł sztuki. Bo to bardzo proste zacząć właśnie od kultury, ale mało kto ma odwagę pójść dalej i objąć nim także handel czy inne sfery. Niektórym się wydaje, że jak zablokują występ trzech izraelskich tancerzy, to nagle poprawią jakość życia na Bliskim Wschodzie. To głupota.

W ostatnich miesiącach pojawiło się kilka obrzydliwych projektów w izraelskim kinie. Powstał fundusz filmowy tylko dla Żydów, mimo że w kraju żyją i tworzą także osoby pochodzenia palestyńskiego. 

Powstał nawet festiwal na terenach okupowanych. Wyobraź sobie sytuację, że Rosja robi coś podobnego w Donbasie. 

Myślę, że faktycznie nadszedł już czas na całkowity bojkot Izraela. Nawet jeśli ja i inni twórcy na tym ucierpią.

Słyszałem plotki, że pracujesz nad nowymi projektami. Zdradzisz, czego można oczekiwać?

Oj, sporo tego. Robię film w Izraelu, produkcji francuskiej. Rozwijam projekt finansowany przez Amerykanów. Tworzę też serial, również produkowany w Stanach. Jednym słowem – pozostaję aktywny.

Nadav Lapid 2
Michał Konarski
Michał Konarski