"Family Time" / "Mummola", reż. Tia Kouvo
Ocena: 1,5/5
Nordyckie kino ma to do siebie, że nawet jeśli nie dostarcza zbyt wielu artystycznych doznań lub jakościowej rozrywki, to nierzadko udaje mu się zarażać gęstym i czarnym jak smoła poczuciem humoru. W przypadku prezentowanej w sekcji Encounters tegorocznej edycji MFF w Berlinie Mummoli, portretu fińskiej familii zmuszonej do wspólnej nasiadówki z racji świąt Bożego Narodzenia, aż się prosiło o iście skandynawskie, cięte podejście do instytucji rodziny – tworu niekonsensualnego, stworzonego z ludzi, mimo wszystko, zupełnie do siebie niepasujących.
Po wysokich oczekiwaniach względem producentów tego projektu, mających na koncie finansowanie takich dzieł jak Olli Mäki. Najszczęśliwszy dzień jego życia, Hytti Nro 6 czy Historia drwala, niestety nie pozostało zbyt wiele. Debiutancki pełny metraż Tii Kouvo to nudny blamaż, dwugodzinne studium problemów społecznych Finlandii: alkoholizmu, depresji, trudności w związkach i samotności, podany w zaskakująco nieatrakcyjnej formie, przepełnionej błahymi dialogami i żenującymi scenami. Jak chociażby ta, gdy uzależniony od etanolu dziadek sra na dywan podczas wigilijnej wieczerzy albo kiedy otyły wnuczek odbywa niekomfortową rozmowę na temat jego ewentualnej homoseksualności, zajadając hot-doga z własną matką pod centrum handlowym.
Blisko dwugodzinna fabuła podzielona na dwie części nie broni się niczym – ani scenariuszem (płytkim i nieciekawym), ani rozwinięciem psychologii bohaterów (przewidywalną i patetyczną), ani reżyserią, która nie jest w stanie wynieść tej rodzinnej dramy na poziom wyższy niż telewizyjny banał o braku komunikacji we współczesnym świecie.