Dancing With Tears in My Eyes – recenzja filmu „Monica” – WFF

Andrea Pallaoro, mimo niewielkiego dorobku filmowego liczącego zaledwie trzy tytuły, już na artystycznym starcie dał się poznać jako twórca o olbrzymim potencjale, posługujący się własnym, unikalnym językiem, z wyjątkową precyzją i wiarygodnością portretujący ludzką psychikę. Na tegorocznym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji zaprezentował Monicę, dzieło wieńczące jego trylogię poświęconą kobietom, pozostające w spójności narracyjnej i formalnej z dwiema poprzednimi pozycjami.

Związek reżysera z prestiżowym festiwalem na wyspie Lido jest nie bez znaczenia. To tutaj premierę miały wszystkie części jego tryptyku: poetycki i wysublimowany Medeas (2013), wytrącająca z dziennego rytmu Hannah (2017) oraz Monica, zamykająca filmozbiór symbolicznie – ze względu na credo twórcy – i fizycznie – z racji geograficznej premiery. Już pełnometrażowy debiut zwrócił uwagę krytyków w kierunku talentu Włocha, przynosząc mu szereg nominacji i wyróżnień, takich jak nagrodę za reżyserię na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Marrakeszu czy 'New Voices/New Visions Grand Jury Prize’ w Palm Springs. Nasze Camerimage doceniło zaś Chayse’a Irvina w Konkursie Debiutów Operatorskich. Ten ostatni zdobył także Srebrnego Hugo na MFF w Chicago za Hannah, choć przy tym tytule triumf święciła głównie Charlotte Rampling z Pucharem Volpiego czy nagrodą krytyków w Dublinie. Monica dopiero rozpoczyna festiwalową drogę po laury, ciesząc się już Grand Prix na Festiwalu Filmów Włoskich w Annecy i nagrodą „Arca CinemaGiovani” przyznawaną w Wenecji przez młodych krytyków. Polska premiera filmu miała miejsce podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego w sekcji „Creme de la crème”, która idealnie oddaje charakter tego tytułu, wyróżniającego się na tle całej selekcji ładunkiem artystycznym i kontemplacyjnym.

Włoski twórca ponownie inwestuje w narracyjny minimalizm. Historię konstruuje przede wszystkim nieoczywistymi kadrami i niedopowiedzeniami, zostawiającymi oddech zarówno postaciom, jak i widzom. Tytułowa Monica (Trace Lysette) z mapy rodzinnego życia zniknęła lata temu. Niespodziewany telefon od bratowej (Emily Browning) każe jej przyjechać w rodzinne strony, żeby pomóc w opiece nad ciężko chorą matką, Eugenią (Patricia Clarkson). Początkowo powrót wydaje się być idealną przestrzenią do rozdrapywania starych ran. Reżyser zmienia jednak dźwignię swojej dotychczasowej postawy – pierwszy raz otacza swoją bohaterkę kokonem troski, zamiast dociskać ją do ściany. Choć droga do odzyskania spokoju jest duszna niczym życie kobiet w jego poprzednich filmach, chęć odczarowania rzeczywistości wydaje się tu być determinantą nie do pokonania i jedynym możliwym kierunkiem działań. Portret Moniki maluje światłocieniem – raz obnażając jej słabości i emocjonalne rozedrganie, innym razem w świadomej seksualności i cielesnej bujności szukając siły na miarę skały. Bardzo powoli rozdaje karty swoich intencji, oblekając w delikatność nawet najcięższe punkty fabuły. Ponownie ważniejszy jest dla niego psychologiczny rys postaci i subtelna przestrzeń relacji międzyludzkich niż twarde punkty zwrotne i odmierzanie scenariusza linijką. 

Piękno filmów Pallaoro wynika przede wszystkim z połączenia warstwy formalnej i narracyjnej. O ile przy pierwszych dwóch tytułach współpracował ze wspomnianym wyżej Chaysey’em Irvinem, o tyle w Monice zdjęcia powierzył Katelin Arizmendi, szerokiej publiczności znanej chociażby z Niedosytu (2019). Krok ten wydawał się dość ryzykowny, gdyż to w dużej mierze dzięki Irvinowi Medeas i Hannah stanowiły niespotykaną, wizualną ucztę. Jego znak rozpoznawczy: nieoczywiste, sensualne, wręcz malarskie kadry, oddające hołd cielesności jako nośnikowi treści, konfrontujące jednostkę z siłą przestrzeni, przez źrenice zaglądające do duszy, były elementami, wydawać by się mogło, nie do podrobienia i zastąpienia. Arizmendi stanęła jednak na wysokości zadania, nie zabierając Włochowi poetyki. Zamknięte przez nią w kwadratowym, analogowym formacie zdjęcia uwodzą i pieszczą zmysły, komplementując ciało głównej bohaterki, będące poniekąd bohaterem samym w sobie – symbolem odrodzenia, samoświadomości i walki, za którą musiała zapłacić najwyższą cenę.

Sposób prowadzenia narracji stanowi tu sztukę samą w sobie. Poetyckość, za pomocą której reżyser buduje historię, nie umniejsza jednak jej wartości, nie jest wytrychem zastępującym fabułę. Zapewne zasługa w tym ponownego połączenia pióra z Orlandem Tirado, współautorem jego wcześniejszych dzieł. Kobieta jako podmiot stanowi swoiste jądro twórczości Włocha. W Medeas zestawiał jej eteryczne piękno, pragnienie intymności i bliskości z despotyczną, toksyczną, twardą „ręką” mężczyzny. Bohaterka Hanny musiała stawić czoła winie, jaka spoczywała na jej mężu, transferowanej na nią przez społeczeństwo oraz wewnętrzne poczucie odpowiedzialności za człowieka, z którym dzieliła niemal całe życie. Obydwa te filmy portretowały samotność w związku oraz rozpaczliwe poszukiwanie przestrzeni dla siebie, będącej gwarantem jakiejkolwiek wolności. Dokonując wiwisekcji pustki, twórca stawiał pytania o granice ludzkich relacji oraz powinność do walki o własne szczęście. Monica jest zaś obrazem wyrastającym z jego własnych doświadczeń związanych z chorobą matki i psychicznym odrzuceniem, którego zaznał z jej strony. Główna bohaterka nie mniej rozpaczliwie poszukuje miłości, ale przede wszystkim akceptacji i zrozumienia, których nie doznała w rodzinnym domu. Przez partnerów traktowana często jak fetysz lub obiekt eksperymentalny, w świecie relacji damsko-męskich przypomina szamotającą się w sieci rybę, próbującą z jednej strony z całych sił się uwolnić, z drugiej przynależeć, czuć, doznawać – połączyć sferę emocjonalną i seksualną.  

Pallaoro kolejny raz zdumiewa artystyczną i czysto ludzką dojrzałością. Ponownie mierzy się z tematem trudnym, zrzucanym na społeczny margines, lecz tak jak wcześniej, porusza się w nim szeptami, a nawet ciszą, nie próbując bombardować nas niepotrzebnymi frazesami, mogącymi spychać jego obraz na znane, utarte tory. Audiowizualną materię traktuje niczym Andriej Tarkowski – jako obszar niepotrzebujący nadmiernych wyjaśnień, wolny na interpretacyjne eksploracje. Nie ma tu krzty nachalności czy śladów po grubych kreskach dzielących rzeczywistość na dobrą i złą, białą i czarną – jest spektrum przeżyć, błędów, żalu, ale też tęsknoty, chęci pojednania, zrozumienia, potrzeba miłości – symetrycznej, tyle samo dającej, co biorącej. Odchodzi też od tradycyjnej narracji na temat transpłciowości w kinie, nie definiując jej jedynie przez pryzmat homofobii. Unika dzięki temu ram ograniczającego manifestu. Używa narzędzia choroby i powodującej ją demencji jako gumki, którą można wymazać złą przeszłość. Potencjalnie awanturnicze konfrontacje zastępuje czułością dotyku i empatią spojrzenia. Szuka w przestrzeni figury matki jako tej, której obowiązkiem jest bezwarunkowa miłość, która wybacza błędy i pozwala ukołysać się jak małemu dziecku, nie oczekując przeprosin. Tkwi w tym psychoterapeutyczny ładunek stawiający rodzinę jako fundament, od którego struktury zależeć będą relacje w naszym dorosłym życiu. Odnajduje w końcu światło w tunelu, pokazując sedno rodziny: mogącej być tak samo źródłem krzywdy i odrzucenia, jak i pokrewnej wrażliwości, którą musimy otoczyć troską, aby miała siłę przetrwać. Wybrzmiewa w tym w końcu kierunek artystycznej drogi Włocha – od życia półśrodkami, doprowadzającymi do utraty wszystkiego w Medeas, przez duszący ból rzeczywistości w Hannah po uśmiech formujący się przy wypełnionych łzami oczach w Monice.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Monica

Tytuł oryginalny:
Monica

Rok: 2022

Kraj produkcji: Włochy, USA

Reżyseria: Andrea Pallaoro

Występują: Trace Lysette, Patricia Clarkson, Emily Browning

Ocena: 3,5/5

3,5/5