Historia przemocy – recenzja filmu „Mond” – Locarno 2024

Urlich Seidl, poza szerzeniem nienawiści do austriackiej klasy średniej w swoich filmach, prowadzi także niezwykle istotną dla tamtejszego kina firmę producencką. Stworzone przez nią Dzieci umarłych zachwycały przed laty publikę Nowych Horyzontów, a Kąpiel diabła została niedawno ogłoszona tamtejszym kandydatem do Oscara. W konkursie o Złotego Lamparta festiwalu w Locarno stanęło z kolei prawdopodobnie najbardziej spełnione dziecko tej wytwórni – Mond (pol. Księżyc), druga fabuła Kurdyjki Kurdwin Ayub, której Słońce zebrało pozytywne recenzje m.in. na Berlinale, gdzie otrzymało nagrodę za najlepszy debiut.

Klęska i triumf są swoimi siostrami, obie prowadzą swe ofiary ku nowemu, zmieniają status quo ich egzystencji, wywołując lawinę zmian. W Słońcu trzy młode Kurdyjki mieszkające w Wiedniu stały się lokalną sensacją po tym, jak ich filmik, gdzie tańczą w hidżabach, śpiewając „Losing My Religion” R.E.M., nieoczekiwanie zaczyna się cieszyć wielką popularnością. Księżyc otwiera z kolei telewizyjna relacja z walki MMA, gdzie doświadczona i utytułowana Sarah sensacyjnie przegrywa z młodą rywalką. Czas śpiewającego tria się zaczyna, sportsmenki zaś dobiega końca, lecz zagubienie, niepewność i niemożność zrozumienia sytuacji konfrontacji z nową rzeczywistością, są takie same. W debiutanckim filmie za starym progiem czekał inny świat. Znane ulice i bary stawały się jakby obcą planetą, kiedy tylko ludzie zaczęli się wobec protagonistek inaczej zachowywać. Sarah w swoją kosmiczną wyprawę udaje się z własnej woli. Świeżo emerytowanej sportsmence trudno o zarobek, a jordański miliarder poszukujący osobistej trenerki dla swoich trzech sióstr zdaje się zrządzeniem losu cudownym niczym odkrycie przez USA ropy na Księżycu. Szybko jednak pojawia się pytanie, czy na pewno chodzi im o sport

Niczym ciemna strona księżyca to, co nieznane, fascynuje, ale i niepokoi, prowokując wyobraźnię do wymyślania najdziwniejszych scenariuszy. Tak samo działa ogrodzona murem podmiejska rezydencja podobnież współpracującego z mafią rodu Farhadich. W środku poza armią służby i ochrony trzy młode dziewczyny: Nour, Fatima i Shaima (pierwsza z nich grana przez znaną jordańską influencerkę Andrię Tayeh) niby trzy księżniczki z Fanthagiro Lamberto Bavy egzystują w złotej klatce. Bratu niewątpliwie na swój sposób na nich zależy, finansowo nic im nie brakuje, lecz inwigilacja, lęk i, co najważniejsze, patriarchalna rzeczywistość zwyczajów, zasad i oczekiwań, tworzy więzienny i przerażający miks. A może to po prostu gra znudzonych dziedziczek z naiwną Europejką wykarmioną fantastycznymi historiami o przemocowych szejkach?

W obydwu fabułach Kurdwin Ayub kluczowym symbolem odcięcia od konserwatyzmu Bliskiego Wschodu staje się alkohol. Barowe lagery Sarah podobnie jak butelki wódki dziewczyn ze Słońca niosą ze sobą zapomnienie i wyzwolenie ze szponów wizji i lęków generowanych w odmętach umysłu. Zakazany przez Allaha a stanowiący podstawę europejskiej kultury narkotyk dzięki obniżeniu percepcji stanowi więc zarówno ratunek, jak i przyczynia się do niebezpiecznego autosabotażu, jeśli zagrożenie okaże się realne. Na Sarah możemy patrzeć trochę jak na negatyw Richiego Bravo z Rimini Urlicha Seidla. On spacerował po perfekcyjnie znanym sobie mieście, szukając ucieczki przed widmami przeszłości, ona w obcym labiryncie stara się uratować przed teraźniejszością. Dla obojga przyszłość nie istnieje, a na dnie szklanki może kryć się chwilowa ulga, niezależnie co ludzie powiedzą. To wszystko dodatkowo wpisuje się w kontekst samej Jordanii, pełnego paradoksów, wypełnionego pokoleniami palestyńskich uchodźców ważnego sojusznika USA. Rozdarte wewnętrznie państwo zmuszone do godzenia ze sobą interesów Ameryki, Arabii Saudyjskiej i Iranu przy jednoczesnym zachowywaniu własnej pozycji i unikaniu klienctwa samo w sobie jest w sytuacji wszak nieco analogicznej do obojga protagonistów.

W kinie mieszkającej w Wiedniu Kurdyjki niezwykle istotną rolę odgrywa zacieranie granic między fikcją a dokumentalizmem. Chętnie sięga po aktorów nieprofesjonalnych, na przykład w Sarę wcieliła się choreografka i reżyserka teatralna Florentina Holzinger, o której warszawski Nowy Teatr pisał: „wprowadziła na międzynarodową scenę teatralną zawrotną akrobatykę, muskularne kobiece ciała i sceny wykorzystujące techniki sztuk walki, łącząc je ze szczodrą ilością popkulturowych odniesień i zamiłowaniem do tandety”. Ważnym elementem metody twórczej reżyserki jest improwizacja obsady, wlewanie w postaci własnych pomysłów, charakterów i doświadczeń, raczej niż teatralne trzymanie się scenariusza niczym Biblii. Aktorom w sukurs przychodzi w tym dziele kamera, często zastępowana obiektywem telefonu, prezentująca wydarzenia poprzez instagramowe stories czy telewizyjne transmisje. Obiektyw wojerystycznie zagląda w różne zakamarki, za nic mając komfort prywatność postaci, jakby bez słów komentując pragnienia widowni do poznania innego świata.

Tak jak „Losing My Religion” otwierało Słońce, tak „S&M” Rihanny śpiewane na karaoke przez Sarah zamyka Księżyc. Austriaczka za przebojem Barbadoski śpiewa, że kije i kamienie mogą połamać jej kości, lecz łańcuchy i bicze ją ekscytują. Jest w tym pewne podsumowanie nie tylko twórczości Kurdwin Ayub, ale i całej ludzkiej psychiki. Fascynacji tym, co niebezpieczne i zakazane, transgresywnej potrzeby poznania tego, co nieznane, nawet jeśli nie na własnej skórze to przez kinową dziurkę od klucza. Przemoc i bezradność uwodzą, prawie tak jak filmowe sceny pijackiego karaoke. This is the rhythm of the night…

Moon

Tytuł oryginalny:
Mond

Rok: 2024

Kraj produkcji: Austria

Reżyseria: Kurdwin Ayub

Występują: Florentina Holzinger, Andria Tayeh, Celina Antwan

Ocena: 4/5

4/5