Wołanie przez ciszę – recenzja filmu „Milczenie Julie”

Kiedy oczy Polaków bacznie obserwują karierę Igi Świątek, kino znajduje w zielonej piłeczce sforę metafor i dwuznaczności, które z chęcią eksploruje. Na kort tenisowy i kryjące się za nim napięcia ludzkiej moralności zerkał już w tym roku Luca Guadagnino w swoich potliwych, wymieniających pożądliwe spojrzenia w tiktokowym rytmie Challengers. Jakże wiele różni go od Leonarda van Dijla, reżysera Milczenia Julie, belgijskiego kandydata do Oscara.

Nie uświadczymy tu sensualnych tańców po korcie, falujących spódnic, a pot na skórze, miast odbijać promienie słońca, tylko przypomina o niesamowitym wysiłku fizycznym. Elitarny klub tenisowy dla przyszłych szlemistów, w którym uczy się tytułowa Julie, ma w tym momencie pozasportowe zmartwienia. Samobójstwo jego dawnej zawodniczki, nadziei młodego pokolenia, zwraca uwagę na możliwe nadużycia w relacji dziewczyny z trenerem. Większość podopiecznych, zgodnie z sugestiami klubu, decyduje się opowiedzieć o pracy z Jeremym. Julie wybiera milczenie, choć podobno była z nim najbliżej. Van Dijl przygląda się codzienności po trzęsieniu ziemi, długo nie uchylając rąbka tajemnicy. Nie werbalizuje wielu problemów, co okrywa jego opowieść na ważny temat woalką nieoczywistych i zwodniczych niedopowiedzeń. Ostrożnie zarysowuje pejzaż, w jakim funkcjonuje główna bohaterka. Julie nie wyróżnia się zanadto charyzmą ani charakterem. Rytm jej życiu nadaje tenis i – choć w obliczu kolejnych wydarzeń staje się to coraz trudniejsze – dziewczyna nie zamierza dać sobie obrzydzić swojej największej miłości.

Van Dijl nie zabiera tenisowi w Milczeniu Julie jego piękna. Ludzki pierwiastek, który – skonfundowany swoją niewiedzą czy też próbą niedostrzegania tego, co na talerzu – stanowi element niejako obrzydzający zwyczajną przyjemność i chęć rozwoju. Ach, gdyby Julie mogła uprawiać tenisa w próżni… A tak rówieśnicy plotkują pokątnie, rodzice – mimo chęci pomocy – pozostają bezradni wobec córki, opiekunowie z klubu porozumiewają się wytrychami z poradnika dla HR-owców, a nowy trener nie za bardzo wie, jakie jest jego miejsce w tej sytuacji. Wszyscy znajdują się w jakimś dziwnym zawieszeniu, w którym redefiniują się dotychczasowe porządki, kiedy Julie chce dalej w skupieniu, tak jak wcześniej, ćwiczyć serwisy i fizyczną wydolność, bo na horyzoncie wyraźnie maluje się już możliwość dołączenia do młodzieżowej kadry Belgijskiej Federacji Tenisowej. Van Dijl wybiera drogę narracji korespondującą z ekranowym milczeniem: tam, gdzie miałoby się okazać zbyt wiele, następuje cięcie, i podtrzymuje tę trasę aż do finału. Statyczne, zimne i beznamiętne kadry kamery Nicolasa Karakatsanisa (pracującego wcześniej przy Cruelli, Jestem najlepsza. Ja, Tonya czy we wczesnych filmach naszego ulubieńca Basa Devosa) muśnięte delikatnym, niemalże niedostrzegalnym, ziarnem, choć wielokrotnie zrealizowane w szerokich planach totalnych, tylko potęgują poczucie osaczenia bohaterki i rozrywania porządku przez pulsujące pod skórą niewiadome.

Nazwisko braci Dardenne w napisach końcowych nie zaskakuje już ze względów narodowych, ale van Dijl ujawnia również upodobanie do pewnego ascetyzmu narracyjnego twórców Rosetty. Milczy nie tylko Julie, bo i zanim ścieżka dźwiękowa Caroline Shaw, laureatki Pulitzera z 2013 roku, poszerzy swój brzmieniowy pejzaż, mija trochę czasu. Jej projekt muzyczny rozwija się spójnie z tym, jak Julie powoli się otwiera. Decyzja o obsadzeniu w roli głównej Tessy Van den Broeck, piętnastoletniej tenisistki, dla której była to pierwsza przygoda z planem filmowym, nosi znamiona inspiracji tymi twórczymi tendencjami. Wskazywanie na naturalność występu stanowi w tym przypadku emfazę oczywistej oczywistości, ale rzeczywiście ekranowe nieokrzesanie Van den Broeck odpowiada surowości opowieści o moralnych wątpliwościach, na które Julie zostaje skazana zdecydowanie za wcześnie. 

Milczenie Julie, wpisując się w tematyczne tendencje ery po #metoo, unika zarazem infantylnego melodramatyzmu i misyjności. Być może Leonardo van Dijl nie staje okoniem wobec paradygmatów narracyjnych takiego kina – w końcu z dezorientacją przeciągniętą enigmą pracowała niedawno Kitty Green w Asystentce [NASZA RECENZJA], a z niewyjaśnionymi nadużyciami w rzeczywistości tym razem artystycznej mierzył się Todd Field w Tár [NASZA RECENZJA]. Równocześnie jest w tym na tyle konsekwentny i koronkowy, że satysfakcjonująco rozłupuje skorupę bohaterki, z szacunkiem odnosząc się do bogatej tradycji chłodu niedopowiedzenia w belgijskiej kinematografii.

Julia Palmowska
Julia Palmowska

Milczenie Julie

Tytuł oryginalny:
Julie zwijgt

Rok: 2024

Kraj produkcji: Begia

Reżyseria: Leonardo Van Dijl

Występują: Tessa Van den Broeck, Koen De Bouw, Claire Bodson i inni

Dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Ocena: 3,5/5

3,5/5