This is a man’s world – recenzja filmu „Men”

Carl Gustav Jung, jeden z czołowych twórców psychologii głębi, twierdził, że „dopóki nie uczynisz nieświadomego świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem”. W dość osobliwy sposób przekonuje się o tym bohaterka najnowszego filmu Alexa Garlanda, Men. Brytyjski pisarz, scenarzysta i reżyser, ponownie konstruuje charakterystyczny dla siebie obszar narracji, zapewniając nam doznaniową fuzję gatunkową, łączącą elementy thrillera, horroru, science-fiction oraz dramatu psychologicznego.

Harper (w tej roli zawsze dokonała Jessie Buckley) wyjeżdża na dwa tygodnie do wiejskiej willi, żeby dać sobie czas i przestrzeń, zarówno psychiczną, jak i fizyczną, na przeprocesowanie śmierci męża Jamesa (Paapa Essiedu) i okoliczności, w jakich do niej doszło. U progu wita ją Geoffrey (Rory Kinnear, aktor, jak się okazuje, o niezliczonej liczbie twarzy), właściciel posiadłości – człowiek na pierwszy rzut oka poczciwy, acz niezbyt bystry i wyposażony w wyjątkowo ciężkie poczucie humoru. Pomaga wnieść jej bagaże, a następnie zostawia w pięknym, dopracowanym w najdrobniejszym szczególe domu. Pewnego dnia, podczas samotnej wędrówki po lesie nasza bohaterka spotyka nagiego mężczyznę, który mimo jej natychmiastowej ucieczki, wkrótce zaczyna ją prześladować. Pomoc ze strony policji i okolicznych mieszkańców okazuje się być bezużyteczna, podobnie jak telefon, tracący zasięg przy próbach kontaktu z przyjaciółką z miasta. Zdanej tylko na siebie nie pozostaje nic innego, jak stawić czoła zagrożeniu, które jak się okaże, jest dopiero wierzchołkiem góry lodowej.

Wielbiciele symboliki, realizmu magicznego i psychologicznych labiryntów będą zachwyceni, film jest nimi naszpikowany od napisów początkowych aż do samego końca. Rozpoczyna się zerwaniem jabłka z zakazanego drzewa, nawiązującym do biblijnego grzechu pierworodnego i wykreowaniem pierwszego poczucia winy. Garland bardzo sprawnie porusza się również po obszarze podświadomego charakteru zaburzeń lękowych, często wyrastających na drodze traum – podobnie jak Johannes Nyholm w Koko-di Koko-da (2019) [NASZA RECENZJA] czy Brad Anderson w Mechaniku (2004), konsekwentnie skrobie powierzchnię tego, co świadome, żeby dotrzeć do tego, co nieuświadomione bądź wyparte. Żałoba po stracie męża miesza się z poczuciem winy, wracającym do bohaterki jak bumerang, a fizyczna ucieczka przed kolejnymi marami ma iście syzyfowy wymiar i zostawia ją w tym samym punkcie, z którego zaczynała. Brak podjęcia odpowiednich kroków w celu zdefiniowania i przepracowania lęku, w psychiatrii uważanego za podświadomy krzyk organizmu, powoduje przecież jego ciągłe odradzanie się, a życie pod jarzmem traumy czy patologicznego, mentalnego niewolnictwa wobec narzuconych z zewnątrz schematów, z którymi nie godzi się nasz system wartości, jest bezustannym kołowrotkiem.

Reżyser wysoko cenionej Ex Machiny (2015) idzie jednak o krok dalej. Stanom psychicznym swojej bohaterki nadaje kulturowy wymiar, osadzając jej poczucie winy w patriarchalnych strukturach społeczeństwa. Już sam tytuł naprowadza nas na charakter antagonisty, który ma tutaj oblicze bohatera zbiorowego – co również znalazło sprytne, formalne rozwiązanie. Z męskimi zachowaniami: bezpardonowym kładzeniem ręki na kolanie, przerzucaniem odpowiedzialności za swój popęd seksualny na atrakcyjność kobiety, mętnymi tłumaczeniami dla agresji czy noszeniem maski sojusznika mierzy się tu Harper jako archetyp biblijnej Ewy, która przecież sama sprowadziła na siebie (i ludzkość) nieszczęście. Spoczywają na niej zatem wszystkie grzechy świata, na czele z tym największym – samym istnieniem, predysponującym do bycia idealnym workiem treningowym. Być może jest to najbardziej feministyczny obraz ostatnich lat, oddający kobietom to, co powinno być zawsze w ich rękach: wybór. W tym ujęciu wpisuje się w narracje dekonstruujące mit kobiecości jako uosobienia podległości, zależności i orędownictwa domowego ogniska.

Świat metafor i symboli wpleciony jest z koronkową dokładnością w warstwę formalną. Nie istnieją tu przypadkowe kadry, wszystko ma swoje miejsce i czas, a zdjęcia Roba Hardego, z którym Garland współpracował już przy Ex Machinie (2015), Anihilacji (2018) [NASZA RECENZJA] i serialu Devs (2020), zachwycają oko krystaliczną doskonałością, w której czuć lekką, ale świadomą plastikowość i umowność. Makabryczne elementy narracji, budujące tutaj konwencję gatunkową, hiperbolizują jednocześnie wydźwięk przenośni: lęk nosi znamiona horroru, zdaje się mówić reżyser, wtórując wspomnianemu wcześniej Johannesowi Nyholmowi.

Jest jednak w tej beczce miodu łyżka dziegciu, a są nią wyjątkowo kanciaste i toporne metafory, niepozostawiające widzowi dużej przestrzeni interpretacyjnej. Garland kolejny raz wyznacza swojemu światu sztywne granice ograniczające percepcję – zbyt wiele rzeczy i zbyt szybko wykłada wprost, bez odpowiedniego czasu na rozwinięcie napięcia na tyle, żeby zadziałało w wolcie. Wokół willi, będącej głównym miejscem akcji, brakuje w zasadzie tylko labiryntu z żywopłotu, po którym biegałaby zagubiona bohaterka, rozmywając całkowicie nasze wątpliwości co do jej sytuacji. I choć finalnie obraz przynosi należytą satysfakcję, a po drodze uwodzi kreatywnym wykorzystaniem ładunku intelektualnego, to większe zaufanie do odbiorcy zdecydowanie by się tutaj opłaciło.

Brytyjski reżyser kolejny raz pokazuje, że jest twórcą ukształtowanym, mającym własny język i szukającym w swoich filmach jakiegoś wymiaru humanistycznej sprawiedliwości, także w ujęciu dziejowym. I choć ma on tendencję do kreślenia historii grubą kreską, być może to właśnie ona świadczy o jego wyrazistości. Men, jak zresztą jego wcześniejsze dzieła, nie przejdzie bez echa, bez względu na to, czym dla nas będzie. Możemy zatrzymać się na warstwie formalnej,  traktując go jako makabryczne widowisko rodem z baśni Braci Grimm, prowadzące do katharsis niczym szwedzkie obrzędy lokalnej ludności w Midsommar. W biały dzień (2019) [NASZA RECENZJA]. Ale może także stać się doniosłym feministycznym, antymęskim manifestem, burzącym jednowymiarowy, patriarchalny świat, zbudowany na sile, dominacji i ignorancji. 

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Men

Rok: 2022

Kraj produkcji: Wielka Brytania

Reżyseria: Alex Garland

Występują: Jessie Buckley, Rory Kinnear, Paapa Essiedu

Dystrybucja: M2 Films

Ocena: 3,5/5