Ciepło na sercu – recenzja filmu „Memory Box” – Berlinale 2021

Walka pokoleń, wzajemne niezrozumienie rodziców i dzieci, różnice w guście muzycznym, pojmowaniu technologii, podejściu do używek, wreszcie pragnienie rodziców, by potomkowie nie popełnili ich błędów – to wszystko są konflikty, które towarzyszą ludzkości w zasadzie od zarania dziejów. Joana Hadijthomas i Kail Joreige, duet libańskich reżyserów, w pokazywanym w konkursie tegorocznego MFF w Berlinie filmie Memory Box wziął na tapet własne wspomnienia i pamiątki z okresu młodości, by opowiedzieć zaskakująco bezpretensjonalną historię poszukiwania ponadnarodowego i ponadpokoleniowego porozumienia między matką, a jej nastoletnią córką.

Hasła: uchodźcy z Libanu w Kanadzie, dzieci odkrywające przeszłość matki, notatki z czasów wojny, podróż do Bejrutu niebezpiecznie przywołują skojarzenia z równie wybitnym, co traumatyzującym, Pogorzeliskiem Denisa Villeneuve’a. Takie odniesienie mogłoby wielu potencjalnych widzów odstraszyć, podobnie jak fakt, że libański duet odpowiadający za Memory Box do tej pory realizował się głównie w sztuce konceptualnej i performance’ach. Z tym większym, acz nie całkiem negatywnym zaskoczeniem, należy odebrać fakt, że pokazywana w Berlinie produkcja jest niezwykle ciepłym kinem rodzinnym. Raczej niż wywoływać traumy i skłaniać do przemyśleń na temat sensu własnej egzystencji Memory Box ma działać jak ciepły kocyk, otulający widza i dodający mu otuchy – zwłaszcza w trzecim akcie, dziejącym się już w stolicy śródziemnomorskiego państwa. To film z potencjałem na całkiem przyzwoity wynik komercyjny w naszym kraju, który idealnie pasowałby do oferty Gutek Film.

Atmosfera całości może wynikać z tego, że Hadijthomas i Joreige nic nie muszą, nie są twórcami na dorobku ani aspirującymi reżyserami, nie pragną, jak pewna nagrodzona przed kilkoma laty w Cannes twórczyni z tego samego kraju, wystawić sobie samym pretensjonalnej laurki. Jako stali bywalcy wystaw w najbardziej prestiżowych galeriach świata, Libańczycy postanowili dodać temu ludzkości nadzei w ciężkich czasach pandemicznych.

Twórcy nie boją się odważnych zabiegów wizualnych

Główną bohaterką filmu jest Alex (grana przez początkującą Palomę Vauthier, która debiutowała w Zombie Child Bertranda Bonello), nastolatka z Montrealu żyjąca mediami społecznościowymi i otoczona wianuszkiem znajomych. Poznajemy ją podczas przerwy świątecznej poprzez instagramowe stories nagrywane przez nią i jej kolegów i koleżanki. Wszyscy informują wszystkich, że spadł śnieg, Alex raduje się zobaczoną wiewiórką, jakaś dziewczyna tęskni za swoim byłym. Sielankową prokrastynację przy telefonie przerywa wizyta kuriera z wielkim kartonem, który wyprowadza z równowagi babcię dziewczyny. Z czasem dowiadujemy się, że w owym tajemniczym pudle skryte są nastoletnie lata Mai – matki Alex, która emigrując do Kanady wszystkie swoje pamiętniki, zdjęcia i inne pamiątki zostawiła przyjaciółce. Matka nie chce wracać do minionych traum, lecz pragnienie córki, by lepiej zrozumieć rodzicielkę przeważa i Alex w tajemnicy zaczyna się zagłębiać w to co miało być zapomniane.

Właśnie podczas scen obcowania z cudzymi wspomnieniami, gdy dziewczyna słucha kaset (co urocze, na starej, plastikowej zabawce dla dzieci, bo kto w 2020 roku ma jeszcze odtwarzacz kaset magnetofonowych), czyta wpisy i ogląda zdjęcia, uwidacznia się artystyczna kreatywność i kunszt reżyserskiego duetu. Podczas gdy wielu twórców dałoby nam po prostu jakieś banalne retrospekcje, Hadijthomas i Joreige idą o krok dalej, ożywiają fotografie, tworzą kolaże, teledyski do klasycznych piosenek rockowych, przeplatają kasetowe monologi ze scenami z filmu, na którym Maia była na randce. Wszystko to sprawia, że tworzy się ekscytujący i kreatywny koktajl, a całość nabiera duszy. Jeszcze bardziej prawdziwej, gdy zdamy sobie sprawę, że wiele z nagrań, czy wpisów w pamiętniku filmowej Mai były prawdziwymi pamiątkami z młodości Joany Hadijthomas.

Współistnienie świata cyfrowego i analogowego w praktyce

Ważną warstwą narracyjną jest tu też skontrastowanie ze sobą dwóch form zapisu pamięci – analogowego i cyfrowego. Dawno, a może nigdy, nie widziałem w kinie tak dobrze przedstawionej współczesnej koegzystencji człowieka z telefonem. Alex wciąż raportuje znajomym na komunikatorze znaleziska i przemyślenia z nimi związane, komentuje swoją matkę, w Bejrucie babcia pomaga jej znaleźć grób dziadka przy pomocy videorozmowy, a sama wycieczka jest uwieczniana na timelapsach i krótkich filmikach. Z drugiej strony mamy zeszyt z wklejanymi polaroidami, petami, czy naklejkami, które  po podrapaniu mają wydawać zapach. O ile wpływ mediów społecznościowych na współczesną komunikację i pogląd świata ilustrowały już chociażby kanadyjska Antygona (dostępna na HBO GO; NASZA RECENZJA), czy swojski Hejter (NASZA RECENZJA), to tam był to albo dodatek (u uwspółcześnionego Sofoklesa) albo oś fabularna (u Komasy). W Memory Box komunikacja sieciowa jest integralnym elementem świata, sposobem wyrażania się i tożsamości, a przy tym czymś tak samo obojętnym jak śnieg w grudniu i mniej ekscytującym niż wiewiórka na drzewie.

Nie można powiedzieć, że Memory Box unika tematu wojennej traumy. We wspomnieniach Mai, w jej notatkach i zdjęciach znajdują się rzeczy straszliwe, śmierć bliskich, zrujnowane miasto, ciągły strach i tęsknota. Jednak nie jest to film o zmarłych, o budynkach zniszczonych przez bomby i poranionej psychice. To film o nadziei. O tym, że po każdym koszmarze następują lepsze dni. Że wszystkie wierzenia i ideologie odejdą. Że na miejscu ruin powstaną nowe budynki, na gruzach gwałtownie zerwanych związków wyrosną rodziny i że nie możemy się bać własnej przeszłości, bo to co było straszne może być równie dobrze piękne.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Memory Box

Rok: 2021

Gatunek: obyczajowy, komedia

Kraj produkcji: Liban / Kanada / Francja

Reżyseria: Joana Hadjithomas i Khalil Joreige

Występują: Rim Turkhi, Manal Issa, Paloma Vauthier i inni

Ocena: 3,5/5