Idea. Wizja. Pragnienie lepszego jutra. To najważniejsze cnoty, jakie może posiadać istota ludzka, kluczowa przewaga homo sapiens sapiens nad innymi gatunkami naczelnych. Ideologie prowadzą do cierpienia: wojen, rewolucji, ludobójstw, bez nich jednak musielibyśmy zaakceptować zło, wyzbyć się moralności, możliwości naprawy świata i, ostatecznie, człowieczeństwa. O czasie przejścia, momencie, gdy idee liczą się bardziej niż cokolwiek innego, opowiada Megalopolis, monumentalny, kuriozalny, bałaganiarski i arcydzielny obraz Francisa Forda Coppoli, w którym twórca Ojca chrzestnego ostatecznie potwierdza swoją gigantyczność – może zrobić wszystko i nikt go nie powstrzyma.

Nawet kontrowersyjne pod względem szczegółowości i niepokojąco kojarzące się z trylogią prequeli Gwiezdnych wojen efekty specjalne mają tu swoją jasną funkcję i konwencję. Towarzyszą one w znakomitej większości wizjom wymarzonego przez Cezara Megalopolis – miasta mającego działać energią idealizmu i miłości. Obrzydzenie tak przepięknej, jak i oderwanej wizji protagonisty nadaje jej kontrapunkt, możliwość innego spojrzenia. Bez odbierania Cezarowi słuszności i ostatecznie – jednoznacznie pozytywnej roli – dzięki obrzydliwym wizualizacjom rodem z wygaszaczy ekranu w Windowsie XP komunikowany jest ten dziegieć, ostrzeżenie przed brakiem krytycznego myślenia. Jednocześnie w nieeuklidesowsko-fantastycznych konstrukcjach dominują żółcie i złocienie, współgrające z powszechną w tym filmie golden hour, wspólnie tworząc jakby chińską podróbkę monarchistycznego blichtru.
Balujący utracjusze ze znamienitych bogatych rodów tudzież, jakby określił to Twitter – nepo babies, są oczywiście w większości okropnymi ludźmi. Pełniąca funkcję protagonistów banda uprzywilejowanych dupków, niemal bez wyjątku przemocowych alkoholików traktujących plebs niczym inny – gorszy – gatunek, to może nie są nasi wymarzeni zbawcy, przywódcy, dyktatorzy, lecz czy przy politycznej bierności społeczeństwa zasługujemy na innych? Czy poza filmową fabułą nasze wspaniałe liberalne demokracje mają do zaoferowania cokolwiek minimalnie choćby lepszego? Tamci wszak przynajmniej mają jakieś wizje i idee. Różnice między graczami politycznej szachownicy podkreślane są też przez nieortodoksyjne prowadzenie aktorów, każdy zdaje się grać w całkowicie innym filmie i tonie, co maksymalizując dyferencjację puzzli, pozwala na błyskawiczne gatunkowe wolty od screwballu przez kino akcji po melodramat w przeciągu trzech scen. Bohaterowie przebierają się, przemieniają, spiskują i imprezują, a wcielający się w nich aktorzy wszystkie te stany odgrywają na najwyższych nutach, wciąż balansując na cienkiej linii autoparodii. Adam Driver czy Aubrey Plaza kumulują tu w jedno wszystkie swoje wcześniejsze role, podnosząc mimikry i przywary postaci do potęgi.
Megalopolis nieporównywalnie bardziej niż jakikolwiek inny film tegorocznego canneńskiego konkursu pozwala na swobodę odbioru i interpretacji. Dla każdego widza seans ten będzie o czymś innym: Rzymie, ambicji, mocy kina, amerykańskiej polityce, społecznych nierównościach, postaci Roberta Mosesa i jego planach na Nowy Jork, wymieniać można bez końca. Dla mnie jednak jest to po pierwsze dzieło o nadziei i nieugiętości. O tym, że zawsze może być lepiej, a niezależnie od tego, jak mocno dostaniemy od rzeczywistości w mordę, zawsze możemy wstać i iść dalej, odwinąć się, nawet gdy zdaje się to tak nieprawdopodobne jak erekcja dziewięćdziesięciolatka po udarze. Wybudujemy wieżę, wierzę, wierzę, wierzę.


Megalopolis
Rok: 2024
Kraj produkcji: USA
Reżyseria: Francis Ford Coppola
Występują: Adam Driver, Nathalie Emmanuel, Aubrey Plaza i inni
Ocena: 4,5/5