Nie od dziś wiadomo, że animacje i zwierzęta się dopełniają. Disney zaczynał od Myszki Miki, potem opowiadał m.in. o lwie Simbie, jelonku Bambim czy 101 dalmatyńczykach. Trend uczłowieczania świata w filmie animowanym na zwierzętach się nie zatrzymał, czyniąc z bohaterów zabawki, produkty spożywcze, emocje czy emotikony. Nie znaczy to jednak, że w dobie coraz śmielszych eksperymentów zwierzaki straciły na atrakcyjności – w mainstreamie świadczy o tym chociażby sukces Zwierzogrodu, zaś wśród mniej popularnych produkcji warto zwrócić uwagę na zeszłoroczną Maronę – psią opowieść.
Film Anci Damian w istocie jest, jak głosi jego podtytuł, psią opowieścią. Narratorka i główna bohaterka to nierasowa suczka, znana pod wieloma imionami (m.in. Ana, Sara), gdyż każdy z właścicieli nazywał ją wedle własnego uznania – jej ostatni człowiek, dziewczynka Solange, mianowała ją widniejącą w tytule Maroną. Damian całkowicie podporządkowuje narrację punktowi widzenia bohaterki, którą poznajemy w przykrych okolicznościach – psina została właśnie potrącona przez samochód, leży na jezdni wśród ulicznego ruchu i umiera, cofając się myślami do swojego krótkiego życia, które opowieść obejmie w całości.
Na tle innych bajek o zwierzętach Maronę wyróżnia przede wszystkim osobisty ton fabuły górujący nad typowym w animacji przygodowym zacięciem. Historia bohaterki nie różni się od losów psów z prawdziwego świata, czasem kochanych, czasem traktowanych jak podrzędne formy życia. Marona nie chce zostać policjantką, trenować kung-fu ani szefować kuchni w paryskiej restauracji; chce tylko znaleźć kochającego właściciela i spokojnie żyć u jego boku. Damian zrywa z transpozycją cech ludzkich na zwierzęta, skupiając się na relacjach na linii człowiek-pies. A dla Marony relacje te nie układają się najlepiej – ilekroć bowiem przywiąże się do jednego właściciela, zmuszona zostaje się z nim rozstać. Co prawda suczka stawia czoła przeciwnościom losu z dobrodusznym optymizmem, jednak w istocie wiedzie pieskie życie.
Fabularnie jest Marona dziełem solidnym, ale jego największą siłą pozostaje forma. Damian w pełni wykorzystuje możliwości, jakie niesie ze sobą animacja: wyzwolony z realistycznej logiki kalejdoskop obrazów podporządkowany zostaje rytmowi emocji, przestrzenie stają się umowne, przedmioty i postacie podlegają ciągłym transformacjom. To kino w pełni kreujące swój świat przedstawiony, choć tematycznie tak bliskie rzeczywistości. Chyba najpiękniejsza scena filmu następuje wraz z pierwszą wizytą Marony (wtedy pod imieniem Ana) w mieszkaniu jednego z jej właścicieli, akrobaty Manole’a, w którym jest z wzajemnością zakochana. Czas zostaje spowolniony, jak gdyby rozciągnięty, Manole wykonuje akrobacje na rozpiętej wzdłuż pokoju linie, a Marona patrzy nań jak urzeczona; przestrzeń mieszkania ulega przekształceniu, do choreografii dołączają planety i gwiezdne konstelacje, osnute żyjącymi własnym życiem pomarańczowymi paskami, którymi animatorski geniusz kazał twórcom wzbogacić postać akrobaty. Ubrane w słowa może to brzmieć abstrakcyjnie, ale zapewniam, że na ekranie wygląda olśniewająco.
Marona – psia opowieść to jeden z najlepszych filmów animowanych ostatnich lat, obraz pełen ciepła i empatii, w warstwie tematycznej bliższy (proszę się nie śmiać) Zwierciadłu Tarkowskiego niż typowym bajkom dla dzieci. Dzieło Anci Damian może podobać się widzom w każdym wieku i nawet jeśli fabuła kogoś niezbyt zaangażuje, to w samym rysunku znajduje wyraz tyle uczuć, z taką inwencją go wykonano i tyle życia weń tchnięto, że nie sposób się nie zakochać.