„Marlina: Zbrodnia w czterech aktach”, reż. Mouly Surya

Ocena: 4/5
Indonezja bez wątpienia kinem gatunkowym stoi i „Marlina” jest tego kolejnym doskonałym przykładem. Reżyserka Mouly Surya zabiera nas na wyspę Sumba, która w jej obiektywie do złudzenia przypomina uwspółcześniony Dziki Zachód. Poznajemy tam tytułową bohaterkę – młodą, samotną wdowę nawiedzaną przez lokalnych rzezimieszków. W obliczu zagrożenia, zdana tylko na siebie, musi wykazać się wielką determinacją i heroizmem, żeby ujść z życiem.
To wyjątkowo oryginalnie poprowadzony film zahaczający o rape and revenge i kino drogi, garściami czerpiący z estetyki spaghetti westernu. Formalnie zapiera dech w piersiach muzyką w duchu Ennio Morricone, majestatycznymi panoramami i symetrią kadru. Zdążymy nimi nacieszyć oko, bo całość, mimo kilku bardziej dynamicznych sekwencji, poprowadzona jest raczej w duchu slow cinema, co pozwoliło mi jeszcze głębiej wniknąć w tę okrutną, ale niepozbawioną nadziei i wypełnioną czarnym humorem opowieść.
Ze względu na połączenie wielu różnych stylów jest spore prawdopodobieństwo, że każdy znajdzie w „Marlinie” coś dla siebie. Miłośnicy kina gatunkowego docenią sprytną zabawę konwencją, a szukający głębszych treści dostrzegą odważny, szczególnie biorąc kraj jego pochodzenia, feministyczny manifest.
