Ready Player Mank – recenzja filmu „Mank”

Nowy film Davida Finchera stworzony dla Netlixa miał być laurką dla Hermana J. Mankiewicza, jednego z najważniejszych scenarzystów Hollywoodu Złotej Ery i współautora tekstu do Obywatela Kane’a. Proces twórczy i kontrowersje dotyczące wkładu Orsona Wellesa, ciągnące się pierwotnie w dyskursie filmoznawczym, a potem kontynuowane w biograficznych adaptacjach ekranowych, stanowią swoisty fundament i ramę narracyjną dla opowiadania, które przedstawia autor Zodiaka, wpisując w nią liczne retrospekcje ukazujące rzeczywistość kalifornijskiego przemysłu filmowego lat 30-tych i jego powiązań z polityką.

Pretensje o spłycanie przekazu Manka do polemiki na linii Pauline Kael – historycy kina próbujący obalić mity zaprezentowane w jej eseju Raising Kane z 1971 roku, Fincher może mieć jedynie sam do siebie. Decyzja artystyczna o rozpoczęciu obrazu kartą odwołującą się do nazwiska Wellesa i jego wylądowania na obrzeżach Los Angeles oraz zakończeniu sarkastycznym przytykiem w jego kierunku daje zielone światło fanom wonder boya, by zdyskredytować film z uwagi na powielane fałszywych informacji. To całkiem zabawne i ironiczne, biorąc pod uwagę czasy, w jakich żyjemy oraz temat fake newsreels, stanowiący istotny element układanki, prowadzącej do zmiany relacji Mankiewicza (Gary Oldman) z Williamem Randolphem Hearstem (Charles Dance), a w dalszej kolejności do powstania scenariusza. Przy okazji dostaje się również w recenzjach samej Kael, której błyskotliwy tekst, poza wspomnianą feralną kwestią autorstwa, jest niesamowicie bogaty w inne historyczne dane oraz relacje osób zaangażowanych w produkcję, a nawet krytyków i dziennikarzy, którzy mieli okazję Obywatela Kane’a obejrzeć jeszcze przed wypuszczeniem go na ekrany, do czego omal nie doszło.

Porzucając chodliwy temat z zakresu dziennikarstwa i krytyki filmowej, należy zwrócić uwagę na usilne próby imitacji arcydzieła z 1941 roku, które przyniosło Hermanowi jego jedyną statuetkę Oscara, w warstwie audialnej, wizualnej, jak i narracyjnej nowego filmu Davida Finchera. O ile odwzorowanie kreatywnych inspiracji osadzonych w świecie rzeczywistym, jak wypadająca z dłoni buteleczka lub rozbijana przez Wellesa skrzynia, jest po prostu tanią sztuczką, o tyle zastosowanie nielinearnej struktury paradoksalnie przykłada się do dramaturgicznego wypłaszczenia całej historii. Za pomocą podstawowej linii czasowej, w której Mank przykuty do łóżka w Victorville dyktuje słowa scenariusza oraz przyjmuje gości w postaci Marion Davies (Amanda Seyfried) i swojego brata Josepha – reżysera Listu do trzech żon i Wszystko o Ewie, Fincherowi nie udaje się wzbudzić zaangażowania widza w jakąkolwiek potyczkę z własnymi słabościami i ograniczeniami protagonisty. To retrospekcje okraszone metatekstualną oprawą graficzną i polityczno-hollywoodzka intryga są głównymi atrakcjami filmu, ale nawet one en masse wprowadzają raczej atmosferę wykładu pełnego dygresji niż skoncentrowanego wywodu, który mógłby wystawić świadectwo niewątpliwej wielkości artysty, producenta i człowieka o niebywałym poczuciu humoru.

Wspomniane wyżej materiały polityczne realizowane w trakcie wyborów gubernatorskich w 1934 roku pod kuratelą Louisa B. Mayera i Irvina Thalberga, którego Welles uważał za największego złoczyńcę Hollywood, nie tylko pomagają malować tło dla przemiany głównego bohatera, ale pozwalają na inteligentne nawiązanie do siły samego medium filmowego jako narzędzia propagandy. Zabawna, ale przede wszystkim słuszna jest konstatacja, wskazująca na łatwość przekonywania widowni w sprawie dziewictwa 40-letniej Mary Pickford i rysująca analogiczne możliwości w sferze polityki. Przekaz ten dodatkowo podkreśla scena wystąpienia socjalistycznego kandydata Uptona Sinclaira, wskazującego na wykorzystanie religii i jej ikon w celu kontrolowania społeczeństwa. Fincher tworzy w ten sposób mało subtelny, ale celny komentarz odnośnie kultury masowej i systemu gwiazd, stawiając jednocześnie pytanie o możliwość zdesakralizowanego świata.

Reifikacja, jaką uprawia Mayer, jeden ze współzałożycieli studia MGM, wobec armii pracowników, wpisuje się w manierę fincherowskiego traktowania swych postaci jako figurek, które w trakcie zabawy można wziąć na chwilę do ręki, obejrzeć z paru stron i będąc szybko znudzonym, odłożyć. Amalgamat talentów, jakim jest Hollywood, przedstawia się więc jako plac nostalgicznych igraszek reżysera, wcale nie tak odległy od spielbergowskiego Ready Player One lub najnowszych produkcji studia Disney. Nawiązania do kultury i wydarzeń lat 30-tych pojawiają się na ekranie w szerokiej gamie natężenia, od wielkich osobistości, które odbiły piętno na amerykańskiej kinematografii (Selznick, von Sternberg), przez persony powiązane z Obywatelem Kanem (Hearst, Marion, Houseman), aż po takie detale, jak chociażby treść telegramu wysłanego przez Hermana J. Mankiewicza do Bena Hechta w 1926 roku, w którym zachęca go do przyjazdu do Hollywood, bowiem konkurencję dla jego zdolności literackich będą stanowić głównie idioci. Nie jestem w stanie wejść w skórę widza nieświadomego tych wszystkich easter eggów, bowiem to one podtrzymywały moje zainteresowanie Mankiem, mimo że to również one stanowią jedną z jego największych bolączek. W chwili, gdy cała reszta została położona, człowiek stara się szukać ulgi gdziekolwiek.

Być może część z Was odnajdzie elementy kompensujące w warstwie technicznej, aczkolwiek nie przemawia do mnie czułym słowem także fotografia, która jeśli miała stanowić hołd epoce, to tylko i wyłącznie karykaturalny, bo większość ówczesnych produkcji takiej poświaty była pozbawiona, a kojarzy mi się ona z dość ekstremalnym przeniesieniem zabiegów estetycznych Franka Capry na grunt cyfrowej edycji obrazu. Fincher obejrzał scenę na sianku w Ich noce o jeden raz za dużo, bowiem nawet w pracy Gregga Tolanda ciężko mi doszukać się tak prześwietlonych zdjęć.

Wcale nie z ukrywaną radością lub niechęcią do dorobku reżysera, ale z przykrością odnoszę się do filmu, który miał okazję przedstawić światu, czemu na pewno sprzyja platforma streamingowa jako priorytetowy kanał dystrybucji, mniej znaną, ale jakże istotną personę Hermana J. Mankiewicza. Niestety, brak odpowiedniego rytmu opowiadanej historii, której może zabrakło poprawek scenariuszowych Housemana i Wellesa oraz powierzchowne traktowanie przedmiotu zainteresowania, ograniczając jego rolę w amerykańskich produkcjach komediowych sprzed czasu Kodeksu Haysa do kilku wątpliwej jakości żartów o Braciach Marx, każą rozpatrywać najnowsze dzieło Finchera w kategoriach porażki. Jeśli więc nie czujecie się skorzy do przedzierania przez dżunglę odniesień, sięgających niemal cały wiek wstecz, idźcie drogą Marion Davies, która w jednej z ciekawszych scen filmu dzieli się najnowszymi odkryciami kinowymi i obejrzyjcie Ulicę szaleństw Lloyda Bacona.

Tomasz Poborca
Tomasz Poborca

Mank

Rok: 2020

Gatunek: biograficzny, historyczny

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: David Fincher

Występują: Gary Oldman, Amanda Seyfried, Lily Collins i inni

Dystrybucja: Netflix

Ocena: 2,5/5