Zawód: nauczyciel – recenzja filmu „Lunana. Szkoła na końcu świata”

Lunana. Szkoła na końcu świata jest pierwszym w historii Bhutanu kandydatem do Oscara dla filmu międzynarodowego. Sukces to niemały, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że reżyser (i jednocześnie scenarzysta), Pawo Choyning Dorji, jest debiutantem. Czy obraz osadzony w nurcie hołdu tradycji i naturze, dotykający problemu nierówności społecznych, przede wszystkim w aspekcie edukacji, próbujący znaleźć odpowiedź na pytanie, co w życiu jest najważniejsze i jak to odnaleźć, zasłużył na wyróżnienie Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej?

Ugyen (Sherab Dorji) jest młodym nauczycielem mieszkającym w stolicy Bhutanu. Marzy jednak o porzuceniu fachu, wyjeździe do Australii i karierze muzycznej. Jedynym krokiem dzielącym go od wielkiej sławy jest ostatni rok rządowej służby nauczycielskiej. Przełożeni, urzeczeni jego zapałem wobec pedagogicznej misji, trochę w ramach programu i konieczności, a trochę w ramach próby zahartowania ducha, wysyłają przedwcześnie wypalonego zawodowo chłopaka do szkoły w Lunanie, miejsca zapomnianego przez postęp. Chłopak żegna się zatem ze swoją babcią, której życiowe rady zwykł puszczać mimo uszu oraz dziewczyną, skupioną wyłącznie na wpatrywaniu się w niego zakochanymi oczami i potakiwaniu – i wyrusza w drogę. Już i tak zimny jak lód entuzjazm Ugyenia pogłębia kilkudniowa, piesza wędrówka do celu. Na miejscu niestety wcale nie jest lepiej – nie tylko nie ma Wi-Fi, ale i samej sieci elektroenergetycznej (z tego też powodu film realizowany był przy użyciu kamer ładowanych energią słoneczną). Dzieci nigdy nie słyszały o samochodach, a na wagę złota są tutaj na przykład kalosze – do tego stopnia, że obdarowane nimi osoby z ekscytacji potrafią w nich spać. To, co brzmi egzotycznie dla widzów z krajów, w których na dowóz można zamówić nawet kawę, dla ludzi mieszkających w wiosce położonej na wysokości pięciu tysięcy metrów, ciągle jest codziennością.

Nasz bohater oczywiście odlicza dni do wyjazdu i na każdym kroku przypomina jak przykrym doświadczeniem jest dla niego zawodowe „zesłanie”. Ale nawet człowiek o tak twardych przekonaniach co do własnej przyszłości, nie jest w stanie nie zauważyć – i docenić! – hojności i dobra płynącego od okolicznych mieszkańców, w większości rodziców jego nowych uczniów. Dzielący się wszystkim co mają, ba, rzeczami najlepszymi, nadwyrężającymi ich zapasy i możliwości, powoli budzą w zblazowanym „mieszczuchu” refleksje względem obszarów psychicznie zaniedbywanych. Nie mniejszą moc sprawczą mają same dzieci – rezolutne, dobrze wychowane, ciekawe świata, głodne edukacji, postawą życiową dające dużo lepszy przykład niż dopiero co przybyły nauczyciel. Ale też pozbawione narzędzi edukacyjnych, w tym tak podstawowych jak książki czy szkolna tablica; wykluczone, również ze względu na brak w wiosce elektryczności i Internetu. Czy rodzące się powoli w przybyszu opiekuńcze uczucia, gotowość na nowe doświadczenia  i doznawana serdeczność wystarczą jednak, żeby zostać wśród gór na dłużej niż wymagają tego państwowe przepisy?

Mało jest filmów mających serce po tak właściwej stronie jak debiut Pawo Choyninga Dorjia. Bhutańskie kino, czerpiące inspiracje zarówno ze sztuki sąsiadujących Indii, jak i buddyjskiej duchowości, ciągle stanowi niszę na światowym rynku. Sukces Lunany. Szkoły na końcu świata miejmy nadzieję dostarczy nowych możliwości, a przynajmniej pozwoli na dostrzeżenie tego regionu i jego bolączek przez międzynarodową publiczność. Niemniej jednak skupienie się jedynie na ważkości tematu i przejście obok realizacyjnej schematyczności, byłoby mocno nieuczciwe. Dorji już bowiem od pierwszych scen operuje wyłącznie kliszami, zarówno w konstrukcji postaci, jaki i fabuły. Ugyen wygląda jak wyciągnięty ze scenariuszowego generatora: młody, powierzchowny, nieznający życia, niedoceniający, a przez to niepielęgnujący kultury i tradycji, ma odbyć drogę – zarówno fizyczną, przez niedostępne dla mechanicznych koni górskie szlaki hartujące ciało, jak i psychiczną, dzięki której dojrzeje do bycia tym, kim ma być – bez względu na to, czy wybierze światła sceny czy górskie słońce. Kolejne etapy tej przemiany odmierzone są niemal od linijki. Nawet pojawiające się na jego drodze postaci rozpisane są według klucza – i tak, jeśli już na początku historii pomyślicie, że brakuje tu tylko lokalnej, młodej śpiewaczki o eterycznej urodzie, psychicznej dojrzałości na miarę Dalajlamy i wielkim sercu, z którą połączy go duchowa więź, jakiej nie był w stanie nawet w jednej setnej zbudować ze swoją dotychczasową dziewczyną (przypomnę, z miasta), możecie być pewni, że pojawi się ona w drugim akcie. Schematyczność dotyczy również dualizmu natury i cywilizacji czy tradycji i nowoczesności – nie ma tu miejsca na niuanse i odcienie szarości. Operowanie dychotomicznością samo w sobie jest już dość zdartą płytą, która bez pomysłu i indywidualnego rysu narratora, będzie jedynie kolejną kalką – i nie pomogą jej nawet malownicze, himalajskie kadry. Naiwność fabularnych rozwiązań drażni o tyle, że jest to historia mająca potencjał na opowiedzenie jej w sposób odważny, nieoczywisty, a przy tym pozostający blisko dziedzictwa Bhutanu.

Choć Lunana. Szkoła na końcu świata narracyjną finezją przypomina szkolną lekturę z oczywistym morałem, pewne jej elementy są na wagę złota. Przede wszystkim hołd oddany ciszy, naturze, życiu z dala od pogoni za sztucznie zaprojektowanymi przez kapitalizm potrzebami, przypomnienie o wadze relacji, których budowanie w dzisiejszych czasach staje się sztuką na miarę zdobywania ośmiotysięczników. Nauczyciel, zawód jakże pogardzany zarówno przez głównego bohatera, jak i cały dzisiejszy świat, tutaj odzyskuje swoją wagę. Jeden z uczniów Ugyena określa go nawet mianem tego, który niesie przyszłość. Łatwo o tym zapominamy – w końcu dostępność sprzyja redukcji prawdziwych wartości rzeczy i pojęć. Nie są to jednak wyważone drzwi, choć być może znajdą się tacy, dla których owe treści będą novum i nie będą to uczniowie szkoły podstawowej – i w tym kontekście tytuł będzie przynajmniej „potrzebny”. Dla większości te życiowe prawdy, podlane szczerością i sercem, mogą okazać się jednak zbyt banalne. Odpowiadając jednak na trochę prowokacyjne pytanie z nagłówka, wydaje się, że ten stworzony według starego przepisu film, idealnie wpisuje się w zachowawczą, oscarową tradycję, hołdującą emocjonalnym oszustwom i utartym ścieżkom, rzadko, niemal z przypadku zwracającą się w kierunku kina odważnego i poszukującego – zatem zachwyt Akademii zupełnie mnie nie dziwi. 

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Lunana. Szkoła na końcu świata
Tytuł oryginalny:
Lunana: A Yak in the Classroom 2019

Rok: 2019

Kraj produkcji: Bhutan, Chiny

Reżyseria: Pawo Choyning Dorji

Występują: Sherab Dorji, Ugyen Norbu Lhendup, Kelden Lhamo Gurung

Dystrybucja: Aurora Films

Ocena: 2,5/5

2,5/5