Z kamerą wśród ludzi – recenzja filmu „Lone Wolf” – Rotterdam 2021

Ciągła inwigilacja, utrata wszelkiej prywatności, śledzenie każdego kroku w naszym życiu. To co jeszcze kilkadziesiąt lat temu znajdowało się w strefie zarezerwowanej dla dystopijnych opowieści, takich jak „Rok 1984” Orwella czy „Kongres futurologiczny” Lema, w XXI wieku stało się codziennością. Wprowadzony przez administrację Busha „Patriot Act” w imię ochrony obywateli przed terroryzmem, na fali strachu po 11 września, przesunął wszelkie granice, a rozwój nowoczesnych technologii i połączenie świata globalną siecią dało rządom i hakerom dostęp do wszystkich możliwych danych. Tego tematu dotyka pokazywany na festiwalu w Rotterdamie thriller polityczny „Lone Wolf”.

Cineveillant to termin ukuty przez nowozelandzkiego reżysera Jonathana Ogilvie’a na potrzeby jego pracy naukowej pt. The Cinematics of Surveillance (Macquaire University, 2017) określający „filmy używające w swojej narracji tematu obserwowania i bycia obserwowanym”. Ogilvie jako pierwszego przedstawiciela tego podgatunku wymienia Wyjście robotników z Fabryki braci Lumiere, a jako przełomowe dla nurtu tytuły wsjazuje m.in. Okno na podwórze Hitchcocka, Rozmowę Coppoli, czy Ukryte Hanekego. Nie ma jednak wątpliwości, że przełom w cineveillant nastąpił w XXI wieku, wraz z upowszechnieniem się technologii cyfrowych i Internetu, które ułatwiły komunikację, a także triumfem w kinie grozy nurtu found-footage. Gigantyczne sukcesy Blair Witch Project i hiszpańskiej serii [rec] a także bazującej na tych fenomenach franczyzy Paranormal Acitvity pokazały całemu światu w jaki sposób można wykorzystywać nowoczesne i amatorskie technologie dla stworzenia nieszablonowej narracji i klimatu grozy. Chociaż popularność tego trendu w horrorach zanikła, z czasem to pewne drzwi zostały wyważone i tylko kwestią czasu było jak tamte zabiegi zostaną z sukcesem użyte w kinie festiwalowym. Pewną jaskółką sukcesu była już nagrodzona Złotą Palmą krótkometrażówka Timecode, swoje trzy grosze dorzucili także Polacy, Drogówką (2013, Wojciech Smarzowski) i Szatan kazał tańczyć (2016, Katarzyna Rosłaniec), a także w kilku scenach Placem zabaw (2016, Bartosz M. Kowalski). Żeby jednak faktycznie przenieść kino obserwacji w XXI wiek, a przy tym odciąć je od tak powszechnego tu i kuszącego autotematyzmu, sprawy w swoje ręce musiał wziąć sam Ogilvie. I tak powstał właśnie Lone Wolf.

Żeby jeszcze bardziej podkreślić ciągłość kultury i kina oraz fakt, że temat obserwacji bynajmniej nie jest nowy i wynikający tylko z technologicznego postępu, Nowozelandczyk zdecydował się sięgnąć po klasykę literatury. Swój film, będący pochodną przywoływanego wcześniej eseju, postanowił oprzeć o powieść Josepha Conrada z 1907 pt. Tajny agent. To historia właściciela obskurnej księgarni pornograficznej Verloca, którego ułożone życie z żoną Winnie i jej upośledzonym bratem Stevem jest zaburzane spotkaniami z anarchistami. Czcze posiadówki starych znajomych przestają być jednak niewinne, gdy Verloc zostaje namówiony do przeprowadzenia zamachu bombowego. W 1936 roku Alfred Hitchcock postawił na narracyjny autotematyzm tej opowieści i zrobił z głównego bohatera właściciela kina, z kolei w 1996 roku Christopher Hampton postanowił z tej historii zrobić niemal zimnowojenny, acz osadzony w XIX wieku, thriller szpiegowski o rywalizacji Zachodu z Rosją. Pomysł Ogilvie’a jest inny, być może bardziej zgodny z pierwotną wizją Conrada. To rzecz o rozczarowaniu światem, najbliższymi nam ludźmi, rządem i samym sobą.

W niedalekiej przyszłości do biura anonimowego australijskiego Ministra Sprawiedliwości granego przez Hugo Weavinga, wpada jak burza kobieta, ewidentnie znana politykowi, i przekonuje go do obejrzenia materiału wideo. To właśnie ten 90-minutowy montaż nagrań z kamer przemysłowych, kamerek internetowych, rozmów telefonicznych i skype’owych, a także amatorskich nagrań i fragmentów programów telewizyjnych, stanowi jądro produkcji Ogilvie’a. Początkowo nie wiemy co się dzieje, kolejne sceny wydają się niejasne, wyrwane z kontekstu, powoli jednak coraz lepiej zaczynamy pojmować sytuację. Rysuje nam się obraz biernych i rozczarowanych aktywistów, niczym z filmu Paryż należy do nas Jacques’a Rivette’a. Tak jak w klasyku Nowej Fali desperacko poszukują oni jakiegoś bodźca do działania, czegoś co ożywiłoby ich nudną egzystencję i nadało jej sens, a może to tylko poza i tak naprawdę pasuje im czerpanie korzyści ze stania okrakiem na gruzach dawno wyśnionej rewolucji? Niedługo w Sydney ma się odbyć szczyt G20. Ekscytuje to i niepokoi znudzoną życiem antyglobalistkę Winnie (Tilda Cobham-Hervey) i jej męża Conrada (Josh McConville), anarchistycznego działacza i tajnego policyjnego informatora , za to niezbyt obchodzi mającego zespół Downa brata kobiety Steviego (Chris Bunton, Relic), który całe dnie spędza na „dokumentowaniu gatunku ludzkiego”, w taki sposób w jaki ludzie od dawna robią dokumenty o zwierzętach. Marazm zostanie przerwany, gdy lewicowa organizacja terrorystyczna zaproponuje Conradowi przeprowadzenie „bezkrwawego zamachu” w przeddzień szczytu, w zamian za sporą sumę pieniędzy.

Lone Wolf z jednej strony jest trzymającym w napięciu kinem gatunkowym, a z drugiej głośnym manifestem przeciwko rządowej inwigilacji obywateli. Nie przez przypadek z filmem połączona jest kampania społeczna Counter Surveillance Litter Brothers, która ma uświadamiać ludziom powszechność obserwujących nas kamer. Mimo dużego znaczenia przesłania, największym sukcesem Ogilvie’a jest to, że jego produkcja w żadnym momencie nie wpada w publicystyczne tony. Dzieje się tak po części dzięki temu, że konstrukcja fabularna thrillera politycznego jest uniwersalna i zrozumiała pod każdą szerokością geograficzną, w przy tym wciąż działająca na wyobraźnię. Sukces Lone Wolf leży też w bardzo dobrym aktorstwie. Wyśmienita jest Tilda Cobham-Hervey, której rola jest tu zdecydowanie najtrudniejsza i najbardziej dramatyczna., Udaje jej się zbudować bardzo wiarygodną relację z Chrisem Buntonem, grającym jej brata.

Uniwersalność problemów trawiących ludzkość jest rzeczą fascynującą. Nieudany zamach bombowy z 1894 roku, 127 lat później posłużył jako inspiracja do opowieści o rzeczywistości, której pod koniec XIX wieku nikt nie mógł sobie nawet wyobrazić. Lone Wolf to po Berlin Alexanderplatz (NASZA RECENZJA) i kanadyjskiej Antygonie (NASZA RECENZJA), kolejny w ostatnich latach przykład udanego zaprzęgnięcia wielkiej literatury w służbę komentowania otaczającej nas rzeczywistości. I kolejny dowód na wagę i wielkość klasyki.

Marcin Prymas
Marin Prymas

Lone Wolf

Rok: 2021

Gatunek: thriller polityczny

Kraj produkcji: Australia

Reżyseria: Jonathan Ogilvie

Występują: Tilda Cobham-Hervey, Hugo Weaving, Josh McConville i inni

Ocena: 3,5/5