Tegoroczny sezon festiwalowy będzie należeć do Arjuna Talwara i jego dokumentu Listy z Wilczej. Film miał premierę w Panoramie na Berlinale, następnie znalazł się w programie Millennium Docs Against Gravity (nagroda Stowarzyszenia Kin Studyjnych), a zaraz też Krakowskiego Festiwalu Filmowego i zapewniam, że szeregu innych lokalnych imprez. To wszak crowdpleaser, który jednocześnie podejmuje nośny temat imigrancki opowiedziany przez przybysza z Indii zakochanego i zafrasowanego Polską.
Reżyser, operator i zarazem główny bohater Listów z Wilczej przyjechał do naszego kraju dziesięć lat temu wraz z przyjacielem Adim. To za jego radą Arjun porzucił marzenia o byciu matematykiem. Obaj oglądając stare polskie filmy, wymyślili, że nad Wisłą zostaną artystami. Już w Europie Arjun ukończył Wydział Operatorski Łódzkiej Szkoły Filmowej, a Adi zdradził kino na rzecz malarstwa awangardowego. Projekt emigracji nie wyszedł mu na dobre. Z nie do końca wyjaśnionych powodów, a jedynie zasugerowanych, popełnił samobójstwo. Ta tragedia odcisnęła trwałe piętno na psychice Arjuna, choć Indus stara się robić dobrą minę do złej gry i i poprzez film podejmuje próbę wyjścia z traumy.
Swoista autoterapia obejmuje jeszcze inne lęki Talwara, choćby niemożność asymilacji w polskim społeczeństwie. Kino nieraz już służyło reżyserom do radzenia sobie z własnymi demonami. Listy z Wilczej stają się zwierciadłem duszy młodego dokumentalisty, w którym odbija się także środowisko, w jakim przyszło mu funkcjonować. Kamera Arjuna rejestruje życie tytułowej ulicy na warszawskim Śródmieściu i jej mieszkańców.
Jakby na wzór Hasowskiej Ulicy Brzozowej reżyser z dużą czułością przygląda się starym murom ze śladami kul po powstaniu i żyjących pośród nich ludziom. Oczywiście wokół przedwojennych kamienic ozdobionych flagami Polski walczącej funkcjonują tu artefakty współczesności: modny wine bar Rausz, wszędobylska żabka i wietnamskie knajpy. Jak wylicza pan Piotr, uwielbiany przez lokalsów listonosz, pełniący też nieoficjalną funkcję tutejszego Makłowicza, na tej ulicy jest wszystko, czego człowiek potrzebuje: komisariat policji, zakład pogrzebowy, cztery „chińczyki”, i chyba z osiem barbershopów. On sam najchętniej korzysta z baru Asia Anh Viet-Thai Food, gdzie zamawia sajgonki i zawsze przy tym samym stoliku obserwuje co dzieje się w okolicy.

Arjun Talwar zaczyna filmowanie od skierowania obiektywu na sąsiadkę, która wedle codziennego, porannego, niezmiennego rytuału rano wywiesza pościel na balkonie. Oboje nieraz pozdrawiają się z daleka, ale na ulicy staruszka nie poznaje Indusa. Ta smutna konstatacja daje mu asumpt do tego, żeby lepiej poznać resztę sąsiedniej braci. Gawędzi z administratorem i dozorcą swojej kamienicy, rozmówców szuka też w mięsnym, kiosku i u szewca-antysystemowca. Na Wilczej spotyka też bardziej podobnych do siebie, bo również nieprzystających do homogenicznej Polski Syryjczyka Ferasa i Roma z Pułtuska Oscara, a nawet Chinkę Mo, koleżankę ze szkoły filmowej (której pojawienie się tam wydaje się jednak zainscenizowane), która wyłudza u Arjuna fuchę dźwiękowca. Jednym z jego interlokutorów staje się również Andrzej Jakimowski, reżyser krótkiego dokumentu Wilcza 32 (1998), bazującego na podobnym koncepcie co film przybysza z Indii.
Reżyser wygląda za róg, podpatrując wielkomiejskie i narodowe obrzędy. Podobnie jak Paweł Łoziński w porównywanym do Listów… Filmie balkonowym komentuje Marsz Niepodległości. Podczas gdy w obrazie legendy polskiego dokumentu kontrowersyjne obchody zostają dołączone w nienaturalny sposób, tu wydają się koherentną częścią dzieła. Po pierwsze narodowcy przechodzą pobliską Marszałkowską, co przez lata z lękiem obserwował Indus z okien swojego mieszkania na Wilczej. Po drugie faszyzującym uczestników marszu chodzi często właśnie o cudzoziemców, a rzekomy konflikt między rodzimymi i obcymi wartościami od lat rozgrywany jest przez polityków. Arjun włącza też do filmu inne budzące sprzeciw części społeczeństwa wydarzenie, ale dla odmiany Marsz Równości jawi się mu jako otwarta impreza, choć pewien Rom ma przez nią utrudniony dojazd na dworzec.

Czy kronikarz ulicy, doskonale władający językiem polskim, zakochany w naszej kulturze i chcący nareszcie zasymilować z resztą społeczeństwa odnajduje odpowiedzi na nurtujące pytania? Czy jego projekt nie miałby więcej sensu jako miniserial w typie Dobrych rad Johna Wilsona, z serią sympatycznych zdarzeń, przywar wielkiego miasta i krzewienia słusznych postaw? A może to dopiero początek pewnej drogi, żeby kolejni przyjezdni z dalekich krain nie musieli utożsamiać się z Makumbą z koszmarnej piosenki Big Cyca, Reri uwiedzionej przez Eugeniusza Bodo czy napoleońskim generałem Jabłonowskim zmuszonym walczyć z Haitańczykami. Przecież Warszawa staje się znowu tyglem narodów, ciągną tu ludzie z całego świata, uchodząc przed biedą czy wojną, szukając po prostu spokojniejszej egzystencji czy goniąc jak kiedyś dwóch wesołych Indusów za marzeniami. Czasem zdarza się cud, jak w finale Listów, gdy na ulicy wyrasta gargantuiczna dynia. Może ta stołeczna wieża Babel będzie jednak odmienna niż biblijna, przyniesie więcej korzyści niż udręk.


Listy z Wilczej
Rok: 2025
Kraj produkcji: Polska, Niemcy
Reżyseria: Arjun Talwar
Dystrybucja: SO Films
Ocena: 3,5/5