Ludzkie zepsucie, hipokryzja i niemoralność jako klucz do wejścia na szczyt urastają do miana przewodniego tematu tegorocznego canneńskiego konkursu. Po dramacie spowiedzi Schradera i koszmarze autonienawiści Fargeat nadchodzą Kiriłł Sieriebriennikow i Paweł Pawlikowski z przepełnionym pogardą listem miłosnym do wiecznego kontrkulturowca i prowokatora – oto Limonov.
Gorejące wiecznym ogniem pragnienie wielkości, sławy, społecznego awansu, zmuszające człowieka do zniszczenia i upokorzenia samego siebie, złożenia ciała, duszy i godności na ołtarzu sztuki – to może być tematem niewiernej adaptacji nagradzanej biografii rosyjskiego enfant terrible pióra Emmanuela Carrère’a. A może to opowieść o rozczarowaniu: literackim światkiem, ZSRR Chruszczowa, amerykańskim kapitalizmem, politycznymi dysydentami, europejskimi intelektualistami chwalącymi Fukuyamę w imię wielkiego neoliberalizmu, a w końcu putinowską Rosją. Czy Paweł Pawlikowski chciał zrozumieć epizodycznego bohatera swojego Serbskiego eposu (1992), a może Sieriebriennikow pragnął przemycić na zachód swój podziw dla paradoksalnego idealizmu skrzętnie ukrytego pod kożuchem z kierowania stalinowską partią i pisania wschodnioeuropejskiej wariacji twórczości bitników?
Limonov – The Ballad, biorący być może więcej z debiutanckiego dzieła tytułowego bohatera – It’s Me, Eddie (które we Francji stał się bestsellerem pod opisowym tytułem Le poète russe préfère les grands nègres) niż z przeboju non-fiction, niczym jego protagonista jest dziełem paradoksów. Podczas seansu wyraźnie widać rywalizację między fragmentami, w których pozostało więcej scenariusza Pawlikowskiego, z przegadaną nieco narracją z offu tłumaczącą emocje protagonisty oraz pocztówkowo wyestetyzowanym seksem, a momentami, gdy pełną władzę miał Rosjanin, pierwsze skrzypce zaczyna grać łamiący czasowe kontinuum montaż wewnątrzkadrowy, kamera zamiast ciągłych kontrujęć tańczy, wiruje i spaceruje, a tłum w sklepie znikąd zaczyna musicalowy numer. Po połączeniu tego z faktem, jak żenującą i po prostu irytującą postacią jest sam Eduard, otrzymujemy miks frustracji i sakralnego niemal zachwytu, bądź co bądź Sieriebriennikow po premierach Gorączki i Żony Czajkowskiego może bez żadnej przesady kandydować do miana największego współczesnego reżysera, z niedoścignionym dla konkurencji warsztatem i kreatywnością. To euforyczne upojenie wzbudza zwłaszcza perfekcyjnie zrealizowana sekwencja lat 80., gdy protagonista biegnie i przedziera się przez plan filmowy wypełniony graficznymi reminiscencjami najważniejszych wydarzeń i strachów dekady, by w końcu wyrwać się z labiryntu i wylądować w Rosji późnej pierestrojki i głasnosti.

Jak zwykle u Sieriebriennikowa zachwyca strona wizualna, za którą w większości odpowiadają stali współpracownicy reżysera. Bena Whishawa i Wiktorię Miroszniczenko w tym wcale-nie-rosyjskim-filmie charakteryzuje więc Maria Tutkina, a ubiera Tatiana Dołmatowska po to, by przemieszczali się po lokacjach stworzonych przez Władysława Ogaja i Ljubow Korolkową. A to wszystko zostało dynamicznie nakręcone, oczywiście z użyciem różnych obiektywów zależnie od portretowanego roku, przez Romana Wasjanowa i zmontowane przez Jurija Karicha – bojkot rosyjskiego kina idzie światu wspaniale. Rock’n’rollowa energia ballady o pisarzu – lecz nie dysydencie (protagonista się od tego miana odżegnuje podobnie jak jego odpowiednik z prawdziwego świata) – przywodzi zresztą na myśl gangsterskie rosyjskie kino z przełomu wieków na czele z dylogią Brata . Tak jak w dziele niedożałowanego Aleksieja Bałabanowa ambicjonalne pragnienia upodobnienia się do zachodu zderzają się tu z rosyjską dumą narodową i tęsknotą za imperium utraconym. W końcowej wymowie Limonov w dużo większym stopniu stanowi wielkoruską narodową opowieść ku wzbudzeniu serc, niż zapewne ktokolwiek z ekipy chciałby przyznać na międzynarodowym forum.
Akcja ledwie nieco ponad dwugodzinnego filmu rozciąga się na cztery dekady życia Eduarda, od pracy w charkowskiej fabryce, przez brylowanie na moskiewskich salonach, ciężki los ubogiego imigranta w Nowym Jorku lat 70., korzystanie z fruktów burżuazji jako kamerdyner miliardera, okres bycia w centrum paryskiej bohemy i w końcu polityczną karierę w Rosji i pobyt w kolonii karnej. Każda z tych epok charakteryzuje się unikalną stylistyką, od względnie zerowej monochromatyczności, przez prześwietlone ujęcia w duchu obrazów kostiumowej sielanki, dziki świat Taksówkarza, po niemal wideoesej lub artystyczną instalację i na końcu paradokument – język ekranu zmienia się tak samo jak ten Limonova.
W papierosowym dymie, napędzani energią wódki i kokainy egzystują spragnieni lepszego jutra. Jedni łatwopalni, biegnący w ogień, by mocniej żyć, jak Jelena Szczapowa (Wiktoria Miroszniczenko) symbolizująca tu wszystkie żony bohatera, inni impregnowani, pozorujący łapanie dnia, ryzykowanie i narażanie się dla dramatycznego efektu bez groźby konsekwencji, jak Limonov. Wszyscy jednak wciąż rozedrgani, pragnący znaleźć spokój – szkoda tylko, że wierzą, że będzie on dopiero na wyobrażonym szczycie.


Limonov – The Ballad
Tytuł oryginalny: Limonov: The Ballad of Eddie
Rok: 2024
Kraj produkcji: Włochy, Francja, Hiszpania
Reżyseria: Kiriłł Sieriebriennikow
Występują: Ben Whishaw, Tomas Arana, Masza Maszkowa i inni
Ocena: 4/5