Ex gradibus perfectionis – recenzja filmu „Liczba doskonała”

W twórczości Krzysztofa Zanussiego jako całości jest coś osobliwego. Niby drapiącego krytyczne podniebienia stałą deklaracją filmowego zaangażowania w ontologiczną spekulację, namysł nad sensem czy etycznym programem jednostki i społeczeństwa, a tak naprawdę irytującego swoją rzadko spełnioną obietnicą. Częściej pozostawia w niesmaku spowodowanym moralizatorstwem niż w satysfakcji z filozoficznych rozważań. Liczba doskonała nie stanowi bynajmniej wyjątku od tej reguły. Zadaje pytania o istnienie, jego sens czy potencjał (in)deterministycznych założeń, szuka sobie przestrzeni między naukową analizą a boskim uzasadnieniem tego, co poza ograniczeniami episteme. Prowokuje jednak głównie do rozważań, czy Zanussi ma jeszcze jakiekolwiek miejsce w kinie.

W Liczbie doskonałej powracają nie tylko znajome treści, ale i archetypy postaci czy eseistyczna forma, raczej korzystająca z zasad gry różnych konwencji niż trzymająca się konsekwentnie jednej z nich. Jej fabularny stelaż jest skonstruowany z tych samych belek i śrubek co biblijne przypowieści: bohaterów o wyrazistych charakterach i skrajnie odmiennym podejściu do życia, którzy w gruncie stanowią dwie strony tej samej monety, oraz nieoczekiwanych wydarzeń zmieniających podważający dotychczasowy porządek egzystencjalny przynajmniej jednego z nich. Joachim Andrzeja Seweryna pływa w pieniądzach (i wcale nie ma dość) i żyje, jakby Bóg nie istniał (bo implikuje to przecież nieistnienie grzechu). Popędliwość à la fin de siècle kończy się, kiedy – o ironio – zaczyna się poczucie fin de vie – ot co, punkt wyjścia systemu filozoficznego Zanussiego, ale i przecież wielu innych idealistycznych projektów. Bo przecież musi istnieć coś ponad to, co empiryczne. I to coś u Zanussiego ma oczywiście postać osobowego Boga, stwórcy symetrii, prawidłowości, po prostu doskonałości.

Tak jak Marek miał w Strukturze kryształu Jana, a Szelestowski w Barwach ochronnych Kruszyńskiego, tak i Joachim zostaje postawiony naprzeciw Davida (Jan Marczewski). Dużo młodszy matematyk wykorzystujący swoją wybitną znajomość probabilistyki do zarabiania ogromnych kwot właśnie skończył swój ostatni rok pracy w Stanach Zjednoczonych, której czas trwania dokładnie obliczył tak, aby mógł po jej porzuceniu zająć się ciągiem Fibonacciego, do ostatnich dni żyjąc z tego, co zarobił w amerykańskiej korporacji, zajmując się tym, czego naprawdę pragnie. Niby są kuzynami, a niby jasno przyznają, że nie ma niczego, co przemawiałoby za tym, żeby mieli tak o sobie uważać. Wiemy, że znają się trzy lata i są w stałym kontakcie. Deklarują miłość, tęsknotę i lęk przed przywiązaniem do siebie nawzajem niczym romantyczni przyjaciele. Jest w tej relacji coś niecodziennego, na poły intelektualnego, a przede wszystkim anachronicznego, wieszczącego charakter całości filmu.

Nie lubię używania w stosunku do fabularnych losów bohatera filmowego metafory ścieżki, bo idzie za nią (ach znowu!) nie tylko nakaz przejścia jakiegokolwiek procesu, ale i sugestia, że owa kolej rzeczy powinna na niego zauważalnie wpłynąć. To jednak założenie leży u podstawy każdego filmu Zanussiego, łącznie z niechlubnymi tyradami antypostmodernistycznymi w postaci Serca na dłoni czy Obcego ciała. Aczkolwiek droga do celu jest u niego jak najbardziej wertykalna, a kończy ją deklaracja, nawet jeśli niekoniecznie werbalna, pewnego duchowego wzrostu, widzianego przez autora jako z definicji antymaterialistyczny i chrześcijańsko-personalistyczny. Zanussi nie od dziś konstruuje swoje scenariusze niczym Platon dialogi. Przedstawia oblicza dwóch możliwych postaw w obliczu egzystencjalnego kryzysu, jak gdyby bohaterowie byli tu uosobieniem słynnych wilków, które miałyby walczyć o ludzką duszę, przyznając już na starcie swoją nader wyraźną sympatię jednej z nich. Joachim z Davidem dyskutują zatem, przedstawiają argumenty i dowody anegdotyczne, ale od pierwszych minut wiadomo, kto tu ma wyższą pozycję.

Nieprzypadkowo Deleuze pisał o naukowcach Zanussiego jako o aktorach dramatycznych par excellence, a o kryształach, w których występują jako o szlakach czy amfiteatrach. Od tego czasu być może program ideowy reżysera za bardzo się nie zmienił, ale na próżno tam już szukać formy odzwierciedlającej kształt refleksji, o jakiej Francuz pisał w Kryształach czasu. Eseistyka, którą Zanussi prowadzi w Liczbie doskonałej, nie jest jedynie skostniała, ale przede wszystkim z nieznanego powodu po prostu brzydka. Obraz przefiltrowany purpurą przywołuje na myśl prędzej przaśne filmiki z Instagrama niż – żeby to nie szukać odległego punktu odniesienia – „kolorową” trylogię Kieślowskiego (którego Dekalog I jest tu nawet cytowany).

Ba, elementem spoza uniwersum, wciśniętym w szczelinę między scenkami i gadającymi głowami bohaterów, jest wycinek z programu Sprawa dla reportera, produkcji nieustannie budzącej kontrowersje, oskarżanej o poverty porn i godny politowania komizm przemocowej struktury, w ramach której (sytuację) mocno poszkodowanych przez los bohaterów komentują intelektualiści, politycy, aktywiści i inni od prawa do lewa, m.in. właśnie Krzysztof Zanussi. Podobny rodzaj nieplanowanej śmieszności jak twórcy produkcji osiąga reżyser i w Liczbie doskonałej, czy to za sprawą fragmentu programu, którego rolę w ramach semantycznej analizy można by podsumować banalnym „no i tak to właśnie jest”, czy to w ostatniej scenie Jana Nowickiego w życiu. Aktor wciela się w niej we włóczęgę, skonfrontowanego przez Joachima z propozycją otrzymania stu dolarów w zamian za deklarację nieistnienia Boga. „Bóg nie musi być, żeby był” – odpowiada, śmiejąc się w głos. Inscenizacja tego dialogu na modłę internetowej ankiety sprawia, że trudno jednak na jej spekulacyjny charakter spojrzeć z powagą, na jaką zasługuje. Słowo intryguje, żeby jego filmowa prezentacja pozostawiała z gorzkim niesmakiem, a stąd już prosta droga do obustronnego, bezrefleksyjnego samozadowolenia.

Być może to właśnie stanowi podstawowy problem Krzysztofa Zanussiego jako reżysera w 2023 roku. Z jego kina moralnego niepokoju pozostał już jedynie moralny niepokój. Pozostały rozważania o potencjalnej wielowymiarowości świata, związku przyczynowo-skutkowym w nim, fascynacja matematyczno-fizycznymi teoriami i ich pozycją wobec wiary w Boga (być może osobowego), których jednak na pęczki w światowej filozofii od Arystotelesa po Russella i wszystkich przed, po i pomiędzy nimi. Doskonałość cechująca porządki liczbowe czy fizjonomiczne, którą w animacjach umieszczonych w filmie prezentuje reżyser, prowadząca do pytania, kto miałby ją stworzyć, jeśli nie istota najdoskonalsza, to ostatnie, co można zarzucić jego Liczbie doskonałej

Filmu nie ma. Jest kolejny moralitet z prośbą o iluminację, jakich wiele.

Julia Palmowska
Julia Palmowska

Liczba doskonała

Rok: 2022

Kraj produkcji: Polska, Włochy, Izrael

Reżyseria: Krzysztof Zanussi

Występują: Andrzej Seweryn, Jan Marczewski, Julia Latosińska, Jan Nowicki i inni

Dystrybucja: TVP Dystrybucja Kinowa

Ocena: 2/5

2/5