Young Americans — recenzja filmu „Licorice Pizza”

Już blisko cztery dekady temu Fredric Jameson mówił o „filmie nostalgicznym” jako sztandarowej kategorii kultury postmodernizmu, w której apoteoza estetyk przeszłości przyćmiewała jakąkolwiek szansę na trzeźwą refleksję nad prawdą epoki. Do dziś w kinie głównego nurtu króluje moda na powrót do szeroko i wybiórczo pojmowanego retro (nierzadko przefiltrowanego przez pamięć o innych filmach) — od La La Land Damiena Chazelle’a po ostatni film Quentina Tarantino, gdzie biali mężczyźni Hollywood dosłownie odczyniali historyczną traumę i wymierzali dziejową sprawiedliwość kontrkulturze, która na chwilę zakłóciła ich raj. Paul Thomas Anderson w swoim najnowszym dziele nie popełnił jednak filmu nostalgicznego, mimo że ochrzcił go na cześć jednego z najbardziej fetyszyzowanych w naszej retromańskiej kulturze artefaktów przeszłości — płyty winylowej. Tytułowa „pizza z lukrecją” to w rzeczywistości sugestywna nazwa kultowego sklepu z płytami, który za młodu odwiedzał amerykański reżyser. Jego powiastka o dorastaniu i szczenięcej miłości w San Fernando Valley nie jest bynajmniej niewinna ani bezkrytyczna.

Licorice Pizza to z jednej strony opowieść zupełnie fikcyjna, z drugiej głęboko historyczna, niespotykanie zakotwiczona w bardzo konkretnym czasie i miejscu. W końcu nigdzie indziej, jak w obszarze metropolitalnym L.A., jednym z pierwszych ośrodków miejskich na świecie budowanych pierwszorzędnie z myślą o transporcie samochodowym, nie otrzymalibyśmy tak dosadnego obrazu kryzysu paliwowego z 1973 roku, spuentowanego niebywale złożonym gagiem ze zjazdem ciężarówką na wstecznym po rozlicznych wzgórzach. Podobnie tylko ktoś, kto żył w tych czasach, mógłby pamiętać o tak trywialnych wydarzeniach jak walka o legalizację flipperów, legislacyjnie potępianych przez największe miasta USA od czasu II wojny. Ale Anderson, choć uwzględnia te wszystkie precyzyjnie dobrane detale, nie zanudza nas faktografią. Nie interesuje go też ani wybielanie historii, ani rewizjonizm, powierzchowna i lekkostrawna krytyka niepoprawności politycznej owych czasów, którą zaskarbiłby sobie sympatię liberalnej publiczności. Jest zainteresowany przede wszystkim stworzeniem obrazu niezaprzeczalnie swojego.

Jest to słodko-gorzkie love story, ale opowiedziane inaczej niż zwykle i dokładnie tak idiosynkratycznie, jak moglibyśmy się spodziewiać po romansie w wydaniu tego reżysera. Po rozchwianym i nieneurotypowym Lewym sercowym oraz wyrafinowanie toksycznej grze psychologicznej z Nici widmo, tym razem otrzymujemy nie dość, że uderzającą różnicę wieku — bohaterami filmu są 15-letni Gary (Cooper Hoffman) i dwudziestoparoletnia Alana (Alana Haim) — to jeszcze niecodzienne różnice w układzie sił (kasiasty eks-dziecięcy aktor zostaje menedżerem biznesowej kariery czy wręcz swoistym sugar daddy dla starszej dziewczyny upupianej przez konserwatywne wychowanie w wielodzietnej, religijnej rodzinie) oraz już nie tak zauważalne różnice w etapach psychospołecznego rozwoju (zarówno Gary, jak i Alana zdają się tkwić w mentalnym liceum, ciągle prześcigając się w byciu cool i bezczelnymi, pozbawieni wzorców na bycie dorosłą, zdrowo funkcjonującą osobą). „Czerwone flagi” i dysfunkcje zdają się tu wyłaniać na każdym kroku, część informacji o bohaterach reżyser ukrywa przed nami najdłużej, jak może, często wyciągając z rękawa zupełnie nowe fakty i przewrotne zdarzenia. A co widz z nimi zrobi, to już jego sprawa. 

Niemal każda scena w Licorice Pizza jest budowana na logice suspensu, nieustannego napięcia między stanem wiedzy bohaterów i oglądającego, często dla efektu komicznego lub po prostu wzbudzenia ciekawości. Wystarczy wspomnieć pierwsze spotkanie Gary’ego z meblem, który będzie podstawą jego kolejnego biznesu — filmowanie najpierw z wnętrza niszowego sklepu z perukami, skupiając się na reakcji bohatera, któremu wpadło w oko coś za witryną, przez długie sekundy odmawiając nam zaspokojenia ciekawości tym, co czai się w przestrzeni pozakadrowej. Narracja filmu wodzi za nos kolejnymi ekscentrycznymi i jakby przypadkowymi epizodami, pozornie idąc na przekór tradycyjnym prawidłom storytellingu, podobnie jak dysonansowe kompozycje Jonny’ego Greenwooda wytrącające nas ze strefy komfortu po teledyskowych montażach okraszonych popowymi szlagierami Bowiego, McCartney’a czy Sonny’ego & Cher. Nie jest to dla Andersona tak radykalne posunięcie jak w przypadku kompletnie opartej na psychodelicznej logice Wadzie ukrytej, ale nadal jest to niekonwencjonalna forma opowiadania, której rozwoju nie sposób przewidzieć.

Licorice Pizza

Co istotne, snuje tę romantyczno-inicjacyjno-biznesową historię z pełnym przekonaniem i szczerością, niczym w odcinku starego, cukierkowego sitcomu czy przywołując inne wywołujące podobny dyskomfort (narracyjny i moralny) scenariusze z lat 70., choćby Harold i Maude Hala Ashby’ego. Dwoje wciąż zbyt młodych ludzi z ogromnymi problemami ze sobą, niemający narzędzi do zbudowania stabilnego związku, wciąż do siebie biegną przyciągani jak magnesy, kochając się i odnajdując wspólne szczęście na swój popaprany sposób. Wszystko w koktajlu skomodyfikowanej post-hippisowskiej estetyki, glamu, kolorowej telewizji, pocztówek z Kalifornii oraz retro feelu 35-milimetrowej taśmy i archaicznych obiektywów. 

Nie jest to jednak, jak podkreślono na początku, beztroskie pławienie się w nostalgii. Anderson pokazuje praktycznie wszystkie przywary epoki i przemysłu filmowego. Bohaterowie doświadczają i są świadkami hipermaskulinizmu, różnorakich form molestowania, rutynowego rasizmu, antysemityzmu i niszczącej życia homofobii. Potencjalnie traumatyczne zdarzenia, szczególnie dla bohaterki granej przez Alanę Haim, sąsiadują tu z niewybrednymi gagami, często obnażając śmieszność męskich bohaterów i ich emocjonalną niedojrzałość w postrzeganiu świata innymi oczami niż swoje własne. Jakkolwiek to zabrzmi, dla młodych ludzi w Licorice Pizza doświadczenie niechcianego dotyku ze strony starszych oblechów czy przypadkowe aresztowanie z podejrzeniem morderstwa są tak samo częścią życia i dorastania w latach 70., jak łóżka wodne i palenie jointów. 

Andersona nie interesuje moralizowanie i potępianie przedstawianych zachowań (choć trzeba podkreślić, że niezwykle często pozostaje z kamerą przy Alanie, zachęcając do empatyzowania z jej perspektywą w najbardziej odstręczających dla wyemancypowanej seksualnie młodej kobiety chwilach), a do patologii światka Hollywood podchodzi z grubą warstwą ironii — Seana Penna obsadza w roli przeżytego, zapijaczonego narcyza, który żyje już tylko odcinaniem kuponów z dawnej aktorskiej reputacji, a Bradley Cooper gra postać wzorowaną na Jonie Petersie: fryzjerze, który został aktorem i producentem (m.in. dwóch najnowszych wersji Narodzin gwiazdy — za współpracę z Petersem zresztą sam Cooper otrzymał połajankę od opinii publicznej), partnerem m.in. Barbry Streisand i Pameli Anderson, a także znanym agresywnym alkoholikiem, hedonistą i mobberem. Bliskie spotkania z tą rozchwianą personą są tu zresztą podstawą najefektowniejszych pod względem równowagi komizmu i dyskomfortu scen w filmie, które mogłyby rywalizować z pamiętną imprezą z Alfredem Moliną w Boogie Nights — Cooper doskonale sprawdza się w tej totalnie przerysowanej i zbzikowanej kreacji.

Film Licorice Pizza można porównać do łóżka wodnego czy tytułowej pizzy z lukrecją, gdyby była autentycznym daniem — dziwaczny, pogmatwany, prawdopodobnie nikomu niepotrzebny pomysł, ale jaki fajny! Do tego wybitnie wyreżyserowany i co rusz pozostawiający widza w kropce, jak przystało na twórcę znanego z filmów, w których często przez grubo ponad dwie i pół godziny nie mamy nigdy pewności, co właściwie oglądamy i do czego to zmierza. Choć to być może najbardziej przystępne dzieło Paula Thomasa Andersona do tej pory, z prostym, emocjonalnie wręcz banalnym wątkiem miłosnym, przyjemnie kołyszącymi montażami muzycznymi, ładnymi kolorkami, bezbłędną scenografią i mistrzowską grą światłem, doskonale dobraną obsadą utalentowanych aktorskich debiutantów i starych wyjadaczy, to jednak nadal obraz reżysera Mistrza. Dygresyjny i pełen sprzeczności filmowy freestyle, będący jednocześnie zadziwiająco szczegółową rekonstrukcją epoki, nie zadowoli ortodoksów ściśle tradycyjnych narracji ani tych oczekujących bezrefleksyjnego i pocieszającego festiwalu nostalgii. Licorice Pizza to osobliwy kalejdoskop retro obrazów, marginalnych historiograficznych faktów i nieracjonalnych emocji, który zupełnie nie czuje potrzeby, żeby tłumaczyć się z tego czym jest.

Dawid Smyk
Dawid Smyk
Licorice Pizza plakat

 Licorice Pizza

Rok: 2021

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Paul Thomas Anderson

Występują: Cooper Hoffman, Alana Haim, Bradley Cooper, Benny Safdie i inni

Dystrybucja: Forum Film Poland

Ocena: 4/5