Costa-Gavras podchodzi do pracy pragmatycznie. Gdy temat interesuje go o tyle o ile, po kilku miesiącach porzuca go i z filmu nici. Tym razem więc – jak deklarował w trakcie spotkania z dziennikarzami – najpewniej było postawić na umieranie. Od jakiegoś czasu temat ten zaprząta 92-latka wystarczająco, by wraz z producentką i partnerką życiową, Michelle Ray-Gavras przywieźć do San Sebastian Le dernier souffle (Ostatnie tchnienie), które stało się jednym z oryginalniejszych punktów przychylnego raczej konwencjonalnym realizacjom konkursu głównego.
Laureat honorowego Premio Donostia – nagrody za całokształt twórczości przyznanej mu w 2019 roku – nie przeżywa może nagłego artystycznego przebudzenia, ale z pewnością stara się zabrać głos w sprawie. Choć znaczną część konferencji prasowej wykorzystał, by z zaangażowaniem bronić prawa do eutanazji, nie potraktował jako okazji do tego samego filmu, który w żadnej mierze nie próbuje być nowym W stronę morza.
Uznany filozof Fabrice Toussaint (Denis Podalydès) w trakcie rutynowych badań dowiaduje się o zalążku potencjalnie śmiertelnej choroby. Na razie utajonej, jednak widoczna na tomografie ciemna plamka zaczyna rosnąć w wyobraźni pisarza niczym guz obsesji. Przypadkiem spotyka Agustina Masseta (Kad Merad), szefa nowej kliniki leczenia paliatywnego, który zaprasza go na VIP-owskie oprowadzanie po oddziale. Rozpoczęta w ten sposób znajomość pomaga kanalizować pierwszy lęk w poznaniu empirycznym – czymś, czego tak brakowało podobnie neurotycznemu bohaterowi Dziennika intymnego Nanniego Morettiego. Następnie filozof zaczyna zaś oswajać materialność śmierci najlepiej, jak pozwala mu tweedowa marynarka: decyduje się poświęcić kolejną książkę tematowi godnego umierania, a materiał do niej zbiera, podążając w białym fartuchu za lekarzem.

Konstrukcja filmu jest czarująco prosta, prowokująca wręcz w beztroskim ignorowaniu zasad prawdopodobieństwa czy konstrukcji fabularnych, przypomina raczej filozoficzny wywód – platoński nie tylko ze względu na pewien idealizm, ale i formę perypatetycznej przechadzki. Na nitkę niekończącego się dialogu – przenoszonego pod byle pretekstem, gdzie popadnie: ze szpitala, do kawiarni, do domu pisarza, między jego rodzinę i znajomych – nanizane są kolejne epizody z udziałem personelu medycznego i pacjentów, którym przychodzi konfrontować się z obliczem Tanatosa. Reżyser z troską współspiskowca towarzyszy bohaterowi, chłonnemu adeptowi umierania, w spotkaniach z różnymi strategiami wobec urealnionej obecności śmierci, w każdym z epizodów eksponując jeden ze społeczno-medyczno-egzystencjalnych aspektów odchodzenia. Pozwala doktorowi snuć uderzająco humanistyczną w swej prostocie, wolną od obiegowych przesądów opowieść o idei medycyny paliatywnej. Z jego wywodu wyłania się zaś, w opozycji do machin szpitalnych lecznic – Foucault byłby niepocieszony – praktyka antywładzy, która, zamiast podporządkowywać pacjenta i narzucać reżim autorytarnej kuracji, towarzyszy mu w jego fizycznych i duchowych potrzebach na ostatnim etapie życia. Tak, ostatnim wprawdzie, ale jednak życia, którego afirmację wspiera opieka paliatywna.
Szkielet scenariusza opartego na książce filozoficzno-medycznego duetu Régis Debraya i Claude’a Grange’a budują rzeczywiste przypadki. Umowność fabuły, wraz z gawędziarskim tonem narracji przetykanej pełnymi ciepła, żartobliwymi, choć i nieco pozbawionymi substancji anegdotami pacjentów odzyskujących pewność siebie i radość powoduje, że film Costy-Gavrasa jest nie trenem, lecz odą do godnego umierania. Oprócz Morettiego pobrzmiewają w niej nuty Inwazji barbarzyńców, bo obrus szpitalnej pościeli zmusza do gromadzenia się wokół tymczasowych wspólnot: rodziny czy przyjaciół, robotników, intelektualistów, motocyklistów, romskiego taboru. Formalnie czasem ciąży im nadmierna typizacja lub brakuje trzeciego wymiaru, czego nie są w stanie zamortyzować swoją grą w epizodach Charlotte Rampling czy Ángela Molina. Każda z tych efemerycznych gromad jednak na swój, czasem dziwaczny, czasem dyskretny sposób celebruje – osobiste dziady, a trochę samo życie, przytrzymywanie go wspólnie i wzmacnianie tego, co jest w nim ważne.

Costa-Gavras punktuje notoryczne dziś zamiatanie widma śmierci pod dywan. Pod mieszczańsko-intelektulną, syto zadowoloną, retoryczną po frankofońsku formą wyczuwalne jest wspomnienie charakterystycznego dla reżysera, politycznego pulsu. Film, rodzaj apelu i psychoterapii zarazem, rewindykuje bowiem prawo do walki o życie do samego końca. Do tego, by móc stąd iść z godnością, bez pozostawiania śladu strachu. To wołanie dziś nadal jednak nieco utopijne, bo realistyczne dla wąskiej grupy uprzywilejowanych, którzy, by móc umierać, jak mają ochotę – niechby po ostatniej wieczerzy złożonej ze świeżych ostryg i dobrego wina – mogą liczyć na empatyczne towarzyszenie i pełną ochronę ze strony medyków-humanistów, farmakologii i opieki społecznej. A tych w starzejących się społeczeństwach, których stałą składową jest niedofinansowany system ochrony zdrowia i świadczeń socjalnych, nawet wobec pełnego rozpoznania roli leczenia paliatywnego i krajach tak bogatych jak Francja nigdy nie wystarcza dla wszystkich. Starzy ludzie raczej więc chorują i umierają albo w samotności z pejdżerami na szyi, albo w przeciążonych szpitalach, albo pod opieką poświęcających się dla nich rodzin, zwykle córek. I chyba brak tej klasowej refleksji, fundamentalnej dla projektu godnego umierania, jest największą słabością, czy lepiej: straconym potencjałem obrazu, który, zamiast stać się realną, dyskursywną siłą w politycznej debacie, pozostanie raczej salonową, krzepiącą przypowiastką gauche caviar.

Last Breath
Tytuł oryginalny: Le dernier souffle
Rok: 2024
Kraj produkcji: Francja
Reżyseria: Costa-Gavras
Występują: Denis Podalydès, Kad Merad, Marilyne Canto i inni
Ocena: 3,5/5