Straszyć jak jagnię – recenzja filmu „Lamb”

„Jeśli żart ma ukąsić – to nie jak pies, ale jak jagnię kąsać powinno, w przeciwnym bowiem razie nie żart to będzie, ale grubiaństwo”. Te słowa Giovanniego Boccaccio, choć traktują o dowcipkowaniu, śmiało można przekształcić tak, by dotyczyły przerażenia. Bo na dłużej zostanie z nami horror czy thriller, który zamiast leniwie wywołując lęk przy użyciu jump scare’a, rozłoży napięcie i ukąsi bardziej jak jagnię, niż pies. A takim właśnie filmem jest islandzko-polsko-szwedzkie Lamb (2021), arthouse'owe – cytując reżysera – podejście do kina grozy.

Pełnometrażowy debiut Valdimara Jóhannssona jest czymś w rodzaju kinowej makabreski, która korzystając z dobrodziejstw wysoko rozwiniętej techniki animacji komputerowej łatwo przekształca się w surrealizm. Dziecko z głową owcy, baran-lucyfer i problem z antropomorfizacją zwierząt stanowią w tym obrazie nie tylko toporne metafory, ale także element nadający całej opowieści tempa. Nie sposób nie przyznać racji widzom i recenzentom określającym ten film słowem cringe. Spora część tej historii to bezsprzeczna żenada,, aczkolwiek stanowi ona bardziej zaletę, niż wadę całej produkcji. Bo, w operowaniu cringem Jóhannsson wraz ze Sjónem Sigurdssonem współpiszącym scenariusz, wspięli się na wyżyny.

Zażenowanie, podobnie zresztą jak przerażenie, bazuje na dyskomforcie, co zresztą umiejętnie oddali twórcy. Do Lamb sprawnie przemycono zabiegi znane już z islandzkiego kina (Barany. Islandzka opowieść; Biały, biały dzień) – tam, gdzie trzeba wzniosłości, kamera ukazuje wulkaniczne skały i odległe przybrzeżne plaże, a tam, gdzie potrzebna jest cisza, prezentuje płynący strumyk czy pasące się owce. Jóhannsson poszedł jednak o krok dalej i tam, gdzie jego rodacy szukali raczej sytuacyjnego absurdu, on znalazł lęk i niepokój.

To nie jest film straszny. To nie jest nawet horror, co w rozmowie z Variety podkreślał sam reżyser. Nie można jednak odmówić całej historii perwersyjnej obsesji na punkcie lęku i jego źródeł. Mimo tego, że w każdym z trzech aktów nie pada zbyt wiele słów, to twórcy zadbali o to, byśmy o bohaterach wiedzieli wszystko, co potrzebne jest do zrozumienia ich działań. Bezkresne zielone polany nie przeszkodziły w oddaniu klaustrofobicznej atmosfery panującej na farmie Marii (Noomi Rapace) i Ingvara (Hilmir Snær Guðnason), a jednocześnie nadały folklorystycznego odniesienia. Islandzkie wierzenia głoszą jasno, że jeśli gdzieś szukać elfów, wróżek i duchów to właśnie w odciętych od świata chatkach otoczonych morzem i wzniesieniami.

Narodziny upragnionego dziecka jest dla Ingvara nie mniejszym wyzwaniem, niż przyjazd brata o imieniu Pétur. Pierwszy z nich stale ucieka i szuka schronienia, którego bynajmniej nie przynosi hodowla owiec na odludziu. Ten drugi zaś przez całe życie brnie do przodu, przez co kończy również na rozległych islandzkich polanach, ale zamknięty w bagażniku samochodu człowieka, u którego narobił sobie długów.

lamb

Trzech dorosłych Islandczyków na skraju załamania nerwowego służy Jóhannssonowi do rozważań nad naturą zachowań człowieka w sytuacjach, do których nikt nigdy nie był przygotowywany. Bohaterowie żyjący z dala od miast, a przez to również możliwości udania się na terapię, są zmuszeni albo uruchomić w sobie wyparte, zwierzęce instynkty albo zdusić emocje wybiegając z domu w stronę otaczającego wyspę oceanu.

Ludzkich tragedii nie powinno się porównywać, aczkolwiek uczciwie patrząc na sprawę, Maria bardziej pokazuje po sobie ogrom zła, którego w życiu doznała. Rozpatrując to małżeństwo przez pryzmat patriarchalnego konstruktu głowy rodziny – to Maria jest osobą, która, gdy trzeba, sięgnie po broń i obroni Dom. W tej materii Lamb blisko do emancypacyjnych nurtów oscylujących wokół horroru. W obliczu zagrożenia to nie płeć, a instynkty i charakter decyduje kto weźmie odpowiedzialność.

Ada – główna postać, wokół której zbudowano cały scenariusz jest, ujmując rzecz łagodnie, niecodziennym dzieckiem. Tożsamość tej postaci warto jednak poznać na własną rękę, toteż powstrzymam się od zdradzania fabuły. Na uwagę zasługuje fakt, że inaczej niż w Annette Leosa Caraxa ukazano upodmiotowienie dziecka – niekoniecznie upupiając i nadając rolę lalki, a jedynie zmieniając nieco ogólną morfologię.

To na co warto zwrócić u Jóhannssona uwagę, to brak dalszego planu. Wszystkie cztery postaci występujące w obrazie stale ze sobą konkurują i zasługują na miano leading role. Widać w tym dozę inspiracji twórczością Béli Tarra, który pełnił przy tym projekcie funkcję producenta wykonawczego. Islandzki reżyser, podobnie zresztą jak węgierski mistrz, raczy nas prostotą kadru i wymaga choć krzty kontemplacji nad oglądaną sceną. Aby jednak nie zanudzać – na pierwszy plan wyciąga wszystko co żyje życiem innym, niż człowiek – bez względu na czy jest to nieszczęsny kot z Szatańskiego tanga (1994), nieruchomy co prawda wieloryb z Harmonii Werckmeistera (2000) czy pocieszny pies pasterski z Lamb właśnie.

Michał Konarski
Michał Konarski
Lamb plakat

Lamb

Tytuł oryginalny:
Dýrið

Rok: 2021

Kraj produkcji: Islandia, Polska, Szwecja

Reżyseria: Valdimar Jóhannsson

Występują: Noomi Rapace, Hilmir Snær Guðnason i Björn Hlynur Haraldsson

Dystrybucja: Gutek Film

Ocena: 3,5/5