„Jestem tego pewny, w głębi duszy o tym wiem, że gdzieś na szczycie góry, wszyscy razem spotkamy się” – zdaje się powtarzać za GrubSonem Lucile Hadžihalilović w swoim La Tour de Glace, jednym z najciekawszych filmów tegorocznego konkursu głównego Berlinale – autotematycznej wariacji na temat Królowej Śniegu Hansa Christiana Andersena.
Chociaż śnieżne zaspy pokrywające alpejskie szczyty dopełniają fascynującego i przerażającego obrazu nieokiełznanej dzikiej natury, to jednocześnie trudno znaleźć coś bardziej eterycznego od pojedynczego płatka śniegu, który znika tuż po zetknięciu się z rozgrzanym ludzkim ciałem. Podobnie jest z ludzkością, jako masą kształtującą, ujarzmiającą i niszczącą planetę, a przy tym jednostkowo tak pozbawioną znaczenia, chwilową. Codzienne trudy, desperacja, tęsknota, miłość i nienawiść, sukcesy i porażki, traumy i radości miliardów ostatecznie sprowadzają się do pustki końca i zapomnienia. Nic dziwnego, że zimne objęcie śmierci chwilami może się wydawać tak kuszące, niby sprytny wymyk pozwalający wyzwolić się od zbędnych wszak ciężarów trwania. Dziwnego chłodu martwego ciała na swojej skórze w dzieciństwie doświadczyła szesnastoletnia Jeanne (wspaniała Clara Pancini), wychowanka prywatnego domu dziecka w małym miasteczku pośród francuskich Alp i pamięć tego doświadczenia na zawsze pozostawiła w niej mrok. Niczym Kaj, zafascynowana Królową Śniegu wyrusza ją odnaleźć, podążając za śladem przeszłości i innej egzystencji – pocztówką przedstawiającą miejskie lodowisko.

Szkoła z internatem dla dziewcząt, tajemnicza wyspa, zamieszkała przez Polaków Anglia – Lucile Hadžihalilović swoje opowieści o dojrzewaniu i utracie niewinności osadza zawsze w miejscach niepokojących i obcych, jednak w czwartym pełnym metrażu rusza do najbardziej przerażającej krainy – na plan filmowy artystycznej produkcji z lat 70. To w zaułkach między scenografiami i zapomnianych kątach garderób Jeanne znajduje chwilową bezpieczną przystań, porzuca także swoje święte imię na rzecz tożsamości Bianki – staje się Białą, akolitką Lodowej Krainy. Ta liminalna przestrzeń przejścia, między rzeczywistością a filmową magią, staje się polem narodzin relacji Blanki i Królowej Śniegu, a zarazem Jeanne i legendarnej aktorki Cristiny van der Berg. Dziewczyna kocha swoją Władczynię, lecz czy zdolna jest dokonać wymaganego przez nią poświęcenia? Młoda protagonistka początkowo żyje w ścianach, niby wojerystyczne widmo podglądając, podsłuchując i zdobywając artefakty dorosłości, lecz jak u braci Lumière Polewacz polany, tak i obserwator może być obserwowany i kształtowany.
W grudniu 1971 roku, gdy rozgrywa się akcja filmu, Delphine Seyrig, jedna z dwóch kluczowych inspiracji postaci Cristiny, jest świeżo po premierze erotycznego horroru Harry’ego Kümela Dzieci nocy. W belgijskim arcydziele wcieliła się w wampiryczną księżną Elżbietę Batory, która uwodzi niewinną Valerie i przemienia ją w swoją służkę i towarzyszkę. Magnetyczna i dominująca Marion Cotillard w blond trwałej i obejmujących szyję strojach nie tylko wygląda jak muza Resnais’go we wspomnianym filmie, ale także zachowuje podobne manieryzmy i w analogiczny sposób przyciąga do swojego lodowego blasku niewinną, zagubioną ćmę.


Sama Chrześcijanka z Góry swe odbicie znajduje w innej wielkiej kobiecie europejskiego kina, królowej propagandy Leni Riefenstahl. To właśnie obejrzany spektakl Królowej Śniegu pchnął nastoletnią wtedy Niemkę do zajęcia się tańcem, co otworzyło jej drogę do późniejszej ekranowej kariery. Zarówno filmowa van der Berg, jak i prawdziwa Riefenstahl jako amatorki zostały odkryte przez znanego impresaria (Leni była podopieczną i gwiazdą Maxa Reinhardta) i kochały narciarstwo. Seans Der Berg des Schicksals (pol. Góra przeznaczenia) Arnolda Fancka zafascynował tancerkę rodzącym się wtedy w Republice Weimarskiej kinem górskim, nurtem, do którego wizualnie wielokrotnie nawiązuje La Tour de Glace, a którego Riefenstahl szybko stała się największą ikoną: występując w głównych rolach m.in. w Świętej górze i Białym piekle Pitz Palu, a w końcu reżyserując swoje Niebieskie światło [NASZ TEKST W PROJEKCIE: KLASYKA], gdzie góry pożeniła z baśniowością, podobnie jak ma to miejsce u Hadžihalilović.
Riefenstahl dziś pamiętana przede wszystkim nie jest oczywiście z talentu do wspinaczki i miłości do Alp, ale jako wielka uwodzicielka mas. Triumf woli czy Olimpiada imponowały, powalały i przyciągały do Hitlera pogubione jednostki w analogiczny sposób jak Elżbieta i Cristasta. To skojarzenie nakazuje wspomnieć także o innej germańskiej konotacji La Tour de Glace, czyli niemieckim ekspresjonizmie. Tutejsza Królowa Śniegu ma w sobie wiele z Caligariego czy Mabusego, somnambulicznych magów manipulujących swoimi ofiarami dla własnej korzyści, można więc przyjąć optykę Kracauera i spojrzeć na produkcję żony Gaspara Noé (który wcielił się tu w jedną z ról drugoplanowych) jako ostrzeżenie przed szukaniem łatwej ucieczki w poddańczość, czy to wobec skrajnych politycznych ideologii, czy depresji i myśli samobójczych.

La Tour de Glace to także audiowizualna perła. Wypełniona symboliką wariacja na temat lat 70. błyszczy kreatywną energią: białym puchem steropianowego (oby nie prawdziwie azbsestowego) śniegu i intensywnym sztucznym oświetleniem filmowego planu, któremu przeciwstawiona jest wypełniona ciepłymi barwami codzienność. Ewokujące Vermeera i innych niderlandzkich klasyków kadry w „domu” Jeanne z czasem ustępują niemieckiemu romantyzmowi Caspara Davida Friedricha czy inspiracjom baśniowym ilustratorstwem. Zdjęcia Jonathana Ricquebourga (m.in. Śmierć Ludwika XIV Serry, Bulion i inne namiętności Trana czy Earwig Hadžihalilović) czerpią nie tylko ze wspomnianego niemieckiego kina przedwojennego, ale także całego spektrum europejskiego kina wczesnych lat siedemdziesiątych, wibrują tu echa w szczególności Konformisty Bertolucciego, Księżniczki w oślej skórze Demy’ego i wczesnych prac Daria Argenta. Zachwycają również dekoracje i scenografie, jak zwykle u Francuzki, wyselekcjonowane często z pozornie niepasujących do siebie elementów, a jednak składające się na wyjątkową i spójną ekranową rzeczywistość.
Niespieszność opowieści oraz eliptyczne powracanie wciąż w te same lokacje i sytuacje nadają francuskiej produkcji medytacyjną atmosferę. Jak baśń, ta zapętlona mantra o kruchym złu i bezsilnym dobru daje się jednak bardzo łatwo odrzucić; symbolika jest nienachalna, a widz pozostawiony samemu sobie z lekturą. Warto jednak dać się porwać zaproponowanej tu postmodernistycznej zabawie w tempie grave, zostać zahipnotyzowanym przez uwodzicielskiego demona śmierci.

The Ice Tower
Tytuł oryginalny: La Tour de Glace
Rok: 2025
Kraj produkcji: Francja, Niemcy 🇫🇷/🇩🇪
Reżyseria: Lucile Hadžihalilović
Występują: Marion Cotillard, Clara Pacini, August Diehl i inni
Ocena: 4,5/5