Koło popkultury – recenzja filmu „Krzyk VI”

Po wielkim ubiegłorocznym sukcesie reanimacji marki Krzyk Matt Bettineili-Olpin i Tyler Gillett powracają, by ponownie pokazać się jako pierwsi z gremia samoświadomych twórców requeli. Stworzony przez nich Krzyk VI, bez jak dotąd nieodłącznej Neve Campbell, to kolejny odcinek swoistej popkulturowej Ludzkiej stonogi, która, o dziwo, wciąż się nie rozpada.

Sukces Halloween Davida Gordona Greena z 2018 roku zdawał się nieść nowe światełko nadziei dla wskrzeszania legendarnych marek kina grozy. Po przerażająco okropnej fazie „realistycznych” slasherów post-Piła, która przyniosła nam aberracje takie jak Carrie Kimberly Peirce, Teksańska masakra piłą mechaniczną i Piątek 13-go Marcusa Nispela, Koszmar z ulicy wiązów Samuela Bayera, Coś Matthijasa van Heijningena Jr., Omen Johna Moore’a, Leatherface’a Alexandre Bustillo i Julien Maury czy Blair Witch Adama Wingarda, wydawało się, że rodzi się coś nowego. Że filmowcy nowego pokolenia są w stanie połączyć ducha i idee slasherów lat 70. i 80. z kampowością Alejandro Ajy czy Roba Zombiego i świeżością cyfrowej post-rzeczywistości post-popkultury trzeciej dekady XXI wieku. W sukurs Gordonowi Greenowi poza nowym Krzykiem ruszyły Laleczka (Chucky) Larsa Klevberga i Candyman Nii DaCosty. Niestety Green postanowił dalej odzwierciedlać ducha gatunku i w sequelach jego inkarnacja opowieści o Michaelu Myersie kompletnie padła na pysk. Nic dziwnego, że przed nowym Krzykiem dominowały obawy. Nad światem wisiało niewypowiedziane pytanie, czy oglądalny sequel dobrego slashera jest w ogóle dopuszczaną przez filmowych bogów możliwością?

Zabicie rodziców to psychologiczny topos pozwalający stworzyć się na nowo bez ich ciężaru, a jednocześnie oksymoroniczne działanie ze względu na fakt, że zbudowanie swojego ja w oderwaniu od ciężaru wychowania i przeszłości jest niemożliwe. Ten paradoks faktycznej niemożliwości stanięcia na własnych nogach staje się tematem najnowszego Krzyku. Już w prologu dochodzi tu do zaszlachtowania filmoznawczyni, specjalistki od horroru (ikona współczesnej pulpowej grozy Samara Weaving), a następnie pocięcia na kawałki pseudofanów klasycznego kina grozy i twórczości Argento, którzy piszą eseje o giallo na 3- i próbują cosplayować filmowe ikony między sesjami masturbacji do franczyzowych gadżetów. Z drugiej strony jednak nie ma ucieczki od kapitalistycznej rzeczywistości. Krzyk, by pozostał Krzykiem, musi być samoświadomym komentarzem pełnym łamania czwartej ściany, rzucania tytułami i nazwiskami oraz z nieco nieudolnym seryjnym mordercą, który trochę za bardzo wczuł się w ekranowe obrazki.

Istotnym tematem staje się tu także, dokonana sukcesem Marvel Cinematic Universe, rewolucja w patrzeniu na mainstreamowe serie filmowe. Kluczowe stało się już nie powracanie znanych bohaterów, czy uwielbianych aktorów, a marketingowa magia powracających na drugim planie i w dialogach rekwizytów i nawiązań. Możnaby powiedzieć, że działania Kevina Feige’go i spółki urzeczywistniły plan twórców niesławnego Halloween 3: Sezon czarownic. Marka przerosła treść. Wykład Mindy na temat tego czym charakteryzuje się współczesna franczyzowa forma kultywowania marek i w jaki sposób różni się od tradycyjnej formy sequeli może stanowić przyczynek do rozważań na temat sensowności uliczki w jaką mainstreamowe produkcje są pchane przez dzieci Myszki Miki. Bettineili-Olpin i Gillett ostatecznie stają tu po stronie konserwatywnie rozumianej formy serii filmowej, ale poruszenie tego tematu w jasny sposób stanowi ukłon w stronę publiki głównonurtowej. Nie zainteresowanej kinem per-se, a żywiącej się adaptacjami komiksów, czy tanią i kiczowatą grozą.

Oczywiście, Krzyk VI nie zbliża się poziomem do arcydzielnej piątki, ale jednocześnie fakt, że przełamuje klątwę sequela, zdaje się być jeszcze bardziej imponujący. Po przeniesieniu akcji z Woodsboro do Nowego Jorku wszystko jest tu oczywiście większe, szybsze, droższe i bardziej widowiskowe (jak to już być musi, co tłumaczy w pierwszym akcie tutejsza stała ekspertka od łamania ścian, Mindy), a to niechybnie szkodzi strukturze opowieści. Z drugiej strony dochodzi do jeszcze większego niż zwykle skarykaturalizowania fandomowych fanatyków, a zwroty akcji równie co przewidywalne, są tu satysfakcjonujące. Na pochwałę zasługuje jeszcze większe podkreślenie faktycznej żałosności seryjnych morderców. W serii Krzyk ich mitologizowanie zawsze było tematyzowane, ale w najnowszej odsłonie poziom ironicznego jadu, zwłaszcza tego serwowanego mocno nie wprost, osiąga wręcz rekordowy i niezwykle zadowalający wynik.

Pod nieobecność zabitego w poprzedniej części bohatera Davida Arquette’a oraz niedogadującej się z producentami Neve Campbell w obsadzie nowym „zaangażowanym policjantem” stał się grany przez Dermonta Mulroneya (Stoker, Zodiak) detektyw Bailey, a rolę straumatyzowanej ocalałej przejęła Hayden Panettiere, czyli Kirby Reed z „czwórki”. Oboje uzupełniają ekipę znaną z ostatniej odsłony, czyli rodzeństwo Carpenter (Jenna Ortega i Melissa Barrera), rodzeństwo Meeks-Martin (Jasmin Savoy Brown i Mason Gooding) oraz oczywiście Gale Weathers (Courteney Cox). Nowo powstałe relacje dobrze wpisują się w klucz odczytywania wskrzeszonych Krzyków jako coming of age z poszukiwaniem tak relacji ojcowskich i matczynych, jak tych seksualnych i intelektualnych oraz tworzeniem z tej mieszanki własnej dorosłej osobowości. 

Cóż powiedzieć, jak nie kochać produkcji z tak dobrze wykonanym riserczem, że nawet filmoznawcy mają na ścianie plakat „I hate movies”? Krzyk VI być może nie wnosi zbyt wiele do kina grozy i pewnie szybko zostanie zapomniany, ale przy tym stanowi obraz zwyczajnie wart zobaczenia. Jest to druga strona monety, tak wspaniale wypolerowanej przez Ti Westa przy samoświadomej i autotematycznej trylogii wokół Pearl – nastawiona na publikę mainstreamową, konsumującą  wciąż niestrawnego fastfooda MCU. 

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Krzyk VI

Tytuł oryginalny:
Scream VI

Rok: 2023

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett

Występują: Melissa Barrera, Jenna Ortega, Courtney Cox i inni

Dystrybucja: Forum Film

Ocena: 3,5/5

3,5/5