Idzie nowe z kosą – o „Konopielce” Witolda Leszczyńskiego – Krótka Historia Polskiego Kina

Witold Leszczyński już w Żywocie Mateusza (1968), swoim wybitnym debiucie, zaprezentował się jako autor o wyraźnej i oryginalnej wizji artystycznej, realizowanej z konsekwencją i precyzją. Niestety kolejne produkcje trudno zaliczyć do udanych. Rewizja osobista (1972) i Rekolekcje (1977) pozostają filmami niemal zupełnie zapomnianymi. Do formy reżyser wrócił wraz z ponownym sięgnięciem po tematykę ludową w Konopielce (produkcja 1981, premiera 1982) i Siekierezadzie (1985), które wraz z Żywotem… łączone niekiedy w nieformalną trylogię wiejską, były największymi dokonaniami zmarłego w 2007 roku twórcy.

Konopielka jest ekranizacją najlepszej i najbardziej popularnej powieści Edwarda Redlińskiego z 1973 roku. Był to jeden z największych polskich bestsellerów lat siedemdziesiątych: w przeciągu sześciu lat od pierwodruku na łamach „Twórczości” miał aż 15 wydań i doczekał się dziesiątek recenzji i analiz, zarówno pochlebnych, jak i krytycznych. Owa gawędziarska powieść chwalona była przede wszystkim za sugestywne i twórcze oddanie języka gwarowego. Dosyć szybko została nazwana jednym z największych dokonań nurtu chłopskiego w prozie polskiej i do dzisiaj nazwisko Redlińskiego wymieniane jest jednym tchem obok Wiesława Myśliwskiego, Tadeusza Nowaka czy Mariana Pilota. Tylko nieliczni zauważyli, że w istocie Konopielka jest raczej parodią ówczesnych opowiadań i powieści wiejskich. Sięgając po humor i ironię, groteskę i przerysowanie, a wystrzegając się poetyckiej liryki, pełnego dramatyzmu moralitetu czy surowej powagi, daleka jest od tamtych konwencji. 

Leszczyński i Redliński współpracowali już przy Żywocie Mateusza, do którego obdarzony genialnym słuchem językowym pisarz pomagał tworzyć dialogi. Tym razem scenariusz napisali razem, niedługo po opublikowaniu powieści, notabene uchodzącej za niemożliwą do przełożenia na język obrazowy (tuż po premierze ekranizacji, na łamach pisma „Tu i Teraz” dziwił się Jacek Artowski: „Nie wiem dlaczego udał się film, który udać się nie miał prawa”). 

Gotowy skrypt przeleżał na półce niemal dekadę, zanim filmowcy dostali zielone światło do rozpoczęcia produkcji, co zgodnie z późniejszymi słowami reżysera było zapewne skutkiem tego, że uznano go za podający w wątpliwość obowiązujący w partii hurra-optymizm cywilizacyjny.

Ekranizacja przez większość odbiorców, w tym autora pierwowzoru, uznana została za celną: reżyserowi udało się uchwycić klimat i ducha powieści, nawet jeśli odszedł od jej litery. Rzeczywiście w filmie zrezygnowano z wielu wątków oraz inaczej rozłożono proporcje, przez co film „znacząco różni się od swojego literackiego pierwowzoru, zarówno pod względem fabularnym, semantycznym, jak i stylistycznym”, jak dowodzi w swojej analizie porównawczej Dorota Dąbrowska na łamach „Pleografu”. Według badaczki Leszczyńskiemu udało się uniknąć obecnych w komicznej książce pułapek stereotypowego i uproszczonego obrazu mentalności chłopskiej: „widz, mając pełną świadomość klasowej przynależności bohaterów, nie jest prowokowany do spoglądania na nich z pełnym politowania dystansem, nie wchodzi w rolę wyżej usytuowanego świadka przywar Taplarzan, obserwuje relacje konkretnych postaci, wyodrębnionych «z tłumu» (…) – ma szansę koncentrować się w większym stopniu na meandrach jednostkowych losów niż na perspektywie społecznej diagnozy”. 

Fabuła książki i filmu rzeczywiście wydaje się jedną wielką pułapką, w którą mniej utalentowani twórcy mogliby wpaść, tworząc prześmiewczą karykaturę społeczności chłopskiej, pełnej stereotypów oraz pobłażliwego traktowania. Opowiada bowiem o tym, jak do fikcyjnej wsi Taplary, gdzieś na Białostocczyźnie, przybywa „postęp i cywilizacja” pod postacią Edukacji i Elektryfikacji, co budzi lęk i sprzeciw tradycyjnej, zacofanej i zabobonnej społeczności. Na marginesie warto dodać, że Taplary zostały utożsamione z wsią Zawyki koło Suraża, będącą częścią „Szlaku Konopielki”, gdzie na przestrzeni ponad 60 kilometrów wzdłuż Narwi można zobaczyć drewniane domy z XIX wieku, świątynie, kapliczki i miejsca archeologiczne, a punktem kulminacyjnym jest dom rodzinny Edwarda Redlińskiego we Fromborku. 

Główny bohater filmu, Kaziuk (Krzysztof Majchrzak), czuje, że coś się święci. Spotkania z wędrownym dziadem (Franciszek Pieczka) i znaki, takie jak przedwcześnie ocielona krowa w gospodarstwie, nie zwiastują niczego dobrego. Rzeczywiście, wkrótce do wsi przybywają nieoczekiwani goście: wójt, „uczycielka” i  pan „delegant” z powiatu, który wytyka im zacofanie. Ci wysłannicy nowoczesności chcą założyć we wsi szkołę, nauczyć wszystkich higieny, doprowadzić elektryczność i wprowadzić nowe zasady życia. Młoda miastowa nauczycielka Jola (Joanna Sienkiewicz), inteligentna, szczupła i tak zupełnie inna od wiejskich kobiet oraz kaziukowej żony Handzi (Anna Seniuk) bardzo szybko pojawi się jako kusicielka w snach chłopa, zanim jeszcze zamieszka z nim w jednej chacie, zmieniając jego życie na zawsze. 

W znakomitej kreacji Krzysztofa Majchrzaka Kaziuk nie jest tylko komiczną karykaturą zacofanego chłopa, ale staje się postacią niejednoznaczną i skomplikowaną. To gbur, w którym toczy się jednak wewnętrzna walka, doprowadzając go z czasem do tego, że powoli zaczyna łamać odwieczne miejscowe tabu i kolejno profanuje wioskowe świętości: „dopuszcza się zdrady, dementuje legendę o zakopanym złotym koniu, ścina drzewo utożsamiane z ludzkim życiem. W końcu, podczas żniw, zbiera plon w braku poszanowania do panujących obrzędów i dopuszcza się bratobójstwa przy pomocy kosy” (jak to streszcza Anna Krakowiak). Nie zważa na to, że szokuje swoich współbratymców i przysparza sobie wrogów, a w końcu wchodzi w rolę pioniera zmieniającego zasady i obyczaje, które od dawna rządziły lokalną społecznością. W tym zresztą najbardziej widać prześmiewczy i parodystyczny zamysł Redlińskiego: cóż to bowiem za symbol nowoczesności, który „podczas żniw wychodzi na pole z kosą, a nie sierpem”?

Wymowa filmu jest jednak bardziej gorzka niż powieści. W ekranizacji komizm częściej ustępuje poważniejszej refleksji, np. na temat destrukcyjnych skutków odrzucenie tradycji oraz zerwania więzi człowieka z naturą. W finale „Rzeczywistość ulega rozpadowi, rodzinne drzewo staje w płomieniach, a Kaziuk odcina się od starego świata”. 

Jak pisał Michał Dondzik „społeczna satyra spotyka tu filozoficzny traktat o starciu wartości, końcu pewnego świata, ale i wyborze przed jakim stajemy. Wszystko ukazane w konwencji poetyckiej ludowej baśni o delikatnie magicznym, a nawet duchowym wymiarze”. Ów duchowy wymiar, choć jest ledwie zarysowany, przyjmuje postać swojskiego „realizmu magicznego”. W tej konwencji utrzymana została niezwykle urocza scena otwierająca film, w której główny bohater ucina sobie żartobliwą pogawędkę z pełnymi łagodności, pobłażliwymi postaciami nie z tego świata, jakim są Pambóg (Franciszek Pieczka) i Matkobosko (Anna Milewska). I nawet jeśli cała ta sekwencja okazuje się snem i podszyta jest ironią, to ani „wcześniej ani później bohaterowie Leszczyńskiego nie będą bliżej Absolutu” – jak konstatuje na łamach „Więzi” Damian Jankowski.

A czym lub kim jest owa tytułowa Konopielka? Przede wszystkim był to popularny na Podlasiu rodzaj kolędy wielkanocnej, wiosennej przyśpiewki, jaką w nieco zaczepny sposób dziewczyny śpiewały chłopakom. W tym znaczeniu tytuł odnosiłby się do całej opowieści, która jest swoistym rodzajem gawędy wiejskiej. Ale Konopielka jest również złowrogą postacią z ludowych przypowieści: nagą kusicielką, czyhającą w dojrzałych konopiach i nakłaniającą ciekawskich do wejścia w głąb, by… załaskotać ich tam na śmierć. To bogini będąca symbolem życia, płodności, cielesności, która służyła jednocześnie jako straszak na dzieci, by nie wchodziły w szkodę. W tym znaczeniu może odnosić się do „uczycielki” Joanny, która kusi nie tylko swoją cielesnością. Czy propagowany przez nią postęp będzie pokusą, która doprowadzi do pewnego rodzaju zagłady tej społeczności, a przynajmniej jej zwyczajów i tradycji?

Realizacja filmu przebiegła dosyć sprawnie. W styczniu 1981 rozpoczęły się przygotowania, a już w listopadzie odbyła się kolaudacja (na stronach „Pleografu” można przeczytać jej stenogramy). Ze względu na wprowadzenie stanu wojennego film miał znacznie opóźnioną premierę. Pierwszy pokaz przedpremierowy odbył się dopiero latem 1982 roku na Festiwalu Filmów Rolniczych w Ciechanowcu, a oficjalna premiera 13 września 1982 w Warszawie. Po wejściu na ekrany tytuł przyciągnął tłumy, w czym pomogła mu popularność książki oraz wieść o wyjątkowo odważnych scenach erotycznych, podkręcana przez plakat Andrzeja Pągowskiego z drzewem, w koronie którego widoczny jest nagi tors kobiecy. Poza tym w mediach przywoływano skandaliczne sytuacje, gdy operatorzy projektorów wycinali na własny użytek 5 metrów taśmy „z pikantną acz nieodzowną dla zrozumienia treści sceną, kiedy to bohater podpatruje z drzewa nauczycielkę w scenie erotycznej”. Tego typu wandalizm spotkać można było nie tylko w Starych Juchach, gdzie kinooperator stracił przez to pracę, ale i w warszawskim kinie Tęcza. 

Na szczęście nie tylko sceny rozbierane przykuły uwagę odbiorców. Film chwalono przede wszystkim za znakomite występy obsady, zwłaszcza Krzysztofa Majchrzaka i Anny Seniuk. Zauważono również dialogi Redlińskiego, które zabrzmiały wyjątkowo autentycznie również dlatego, że nagrano je w postsynchronach, co pozwoliło wyeliminować błędy wymowy, nieumiejętne udawanie mowy wiejskiej, w tym nadmierne „śledzikowanie”, czyli śpiewność naśladującą wymowę kresową. 

Dosyć nietypowym zabiegiem było to, że reżyser, chcąc wprowadzić aktorów i ekipę w nastrój odpowiedni dla danej sceny, puszczał im na planie starannie dobrane utwory, wśród których znajdowały się tak nietuzinkowe kompozycje jak Toccata E-dur Frescobaldiego czy  „muzyka afrykańskich Pigmenjów [sic!] znad Lualaba”. Utwory te nie znalazły się wprawdzie na ścieżce dźwiękowej, ale o tym w jak niezwykły sposób powstawała muzyka Wojciecha Karolaka i jak wyglądał montaż obrazu i dźwięku (na podstawie precyzyjnych wykresów reżysera) opowiada z pasją na łamach „Sonorii” Małgorzata Przedpełska-Bieniek, która brała udział przy jej produkcji.

W wywiadach często pytano reżysera o decyzję nakręcenia filmu na taśmie czarno-białej. Leszczyński podjął ją razem z mało znanym operatorem Zbigniewem Napiórkowskim po to, by uniknąć „pocztówkowości” obrazu, która mogłaby kojarzyć się z „cepeliadą”. 

Film cieszył się nie tylko przychylnością widzów i krytyków, ale zdobył też kilka wyróżnień na festiwalach filmowych, zwłaszcza skandynawskich (m.in. w Hangesund w Norwegii). Ze względu na stan wojenny nie odbył się wprawdzie coroczny festiwal w Gdańsku, ale wznowione w 1984 roku wydarzenie przyniosło Leszczyńskiemu Srebrne Lwy. Za granicą otrzymał m.in. nagrodę publiczności i dla najlepszego aktora na III Międzynarodowym Festiwalu Filmów Komediowych w Vevey w Szwajcarii, reprezentował również Polskę na VI Festiwalu Filmów Świata w Montrealu. 

Wydawałoby się, że Konopielka opowiada o świecie i problemach, które nijak nie przystają do współczesności. Jest jednak przyjmowana z niekłamanym zachwytem przez nowe pokolenia widzów ze względu na swoją ponadczasową wymowę i niestarzejący się humor. Kwestie takie jak starcie wartości oraz wyzwanie, jakie stawia konfrontacja z tym, co nowe, to najbardziej narzucające się tematy. Ale Konopielka jest również ciekawym spojrzeniem na zjawisko, które wytropił już w książkowym pierwowzorze Roch Sulima, a które tak opisała Olga Drenda dla „Tygodnika Powszechnego”: „wrogą teatralność relacji międzyludzkich, która prowadzi do tego, że ludzie zaczynają odgrywać najgorsze cudze wyobrażenia na własny temat. Ten wątek u Redlińskiego pojawia się nieraz, również i w takiej wersji, w której ktoś we własnej karykaturze znajduje upodobanie i zamienia ją w swoją zwyczajną twarz. Twarz ta zapewne może przybierać również kształt wygładzony i pozornie nieszkodliwy”.

Śmiech, jaki towarzyszy nam przy seansie Konopielki, może i jest rozbrajający, ale nie kamufluje dramatu, jaki wyłania się z opowieści o naszych chłopskich przodkach, a być może pozwala dotknąć sprzeczności, które tkwią wewnątrz każdego i każdej z nas.

Paweł Tesznar (Snoopy)
Paweł Tesznar