Kolejny prezydent, kolejne amerykańskie bolączki i śmiesznostki, kolejny Borat. Kolejna galeria maksymalnie podrasowanych stereotypów, które równie dobrze mogły wcześniej nie istnieć. Kolejna garść milionowych pozwów od ludzi, którym nie podobało się, jak wypadli przed kamerą. Zaskakująco ubogo natomiast w zakresie niepożądanej męskiej nagości, choć szerzej rozumianego ekshibicjonizmu jest pod dostatkiem. Przede wszystkim jednak nasuwa się pytanie – czy naprawdę ktoś potrzebował kolejnego Borata w 2020?
Od postaci epizodycznej w Da Ali G Show do najbardziej rozpoznawalnego komediowego wcielenia Sachy Barona Cohena, od zaraźliwej miłości do mdłości z przejedzenia – kapryśny był fenomen Borata. Ciepło przyjęty przez krytykę i publiczność film z 2006 okazał się gigantycznym sukcesem finansowym, błyskawicznie znalazł miejsce w popkulturowej świadomości zbiorowej jako inspiracja dla wczesnych memów… by niemal natychmiast paść ofiarą „zmęczenia materiału”, gdy już każdy miał prawo mieć dosyć powielanych powiedzonek („My wiiife”, „Very nice”) i nieudolnych prób naśladowania akcentu bohatera przez domorosłych komików. Film nie uniknął też krytyki za niepoprawność polityczną, choćby z powodu pozostawionego bez komentarza antysemityzmu bohatera, ale przede wszystkim niedźwiedziej przysługi, jaką robił Kazachstanowi (który „udawała” tam rumuńska wieś Glod wraz z zupełnie nieświadomymi charakteru projektu mieszkańcami) i reprezentacji byłych krajów bloku wschodniego w ogóle, przedstawiając je jako nieznający elektryczności zaścianek wierzeń magicznych, kazirodztwa i zoofilii. Oczywiście obiektem żartu w rzeczywistości miały być wyobrażenia przeciętnych Amerykanów na temat tej nierozpoznanej dla nich części świata, niemniej jednak pewnej krzywdy nie uniknięto.
Lindsay Ellis w swoim bardzo ciekawym wideo-eseju (LINK) umieszcza Borata w kontekście całej prankowej formuły ukrytej kamery, która przeszła ciekawą ewolucję z raczej niewybrednego, sprośnego humoru spod znaku Toma Greena czy Erica Andre we wczesnych latach 2000. do zaskakująco wartościowych socjologicznie odkryć w niedawnym Who is America? Cohena. Jedną z jej najtrafniejszych obserwacji o Boracie jest to, że w wielu z najbardziej pamiętnych scen w obu filmach sama postać komika nie gra aż tak dużej roli. Gdy Borat zachowuje się nieco skromniej, tonuje karykaturalną manierę wschodnioeuropejskiego imigranta, ludzie dookoła niego otwierają się bardziej. Same „pranki” wykoncypowane przez Cohena bledną w obliczu absurdalnych osobowości, z jakimi ma do czynienia – tych ludzi naprawdę nie trzeba za bardzo wkręcać, prowokować, by zaczęli sami z siebie snuć fantazje o czystkach etnicznych i seks-niewolnicach, czy „hajlować” przed kamerą. Wystarczy dać im przestrzeń do wypowiedzi i zachować pozę naiwnego outsidera.
W Kolejnym filmie o Boracie szczególnie zapada w pamięć choćby wizyta u foliarskich rednecków, którzy pomiędzy snuciem teorii o występkach Clintonów i plandemii okazują się wyjątkowo gościnnymi i wspierającymi towarzyszami dla kazachskiego reportera w kryzysie. To niewątpliwie dziwacy i papierki lakmusowe niepokojących zjawisk społecznych, jednak twórcy nie oceniają ich w żaden sposób, nie odbierają im człowieczeństwa. W tym właśnie w dużej mierze tkwi sukces sequela – mniej w nim szydery, a więcej ciepła, emocjonalnego rdzenia i chęci zrozumienia. Jest to obraz bardziej przemyślany pod względem scenariusza, skupiony na fabule i bohaterach, niż poprzednik. W teorii podstawy są te same: Borat dostaje ważne zadanie od swojego rządu, które jest z początku pretekstem do wycieczki po Ameryce i zaczepiania ludzi. Jednak tutaj nie dość że ma nóż na gardle, to jeszcze misja dotyczy jego własnej córki, którą ekscentryczny reporter ma wydać za mąż za wpływowego polityka z administracji McDonalda (sic) Trumpa.
Tutar, grana przez wspaniałą bułgarską aktorkę Marię Bakalovą, która może się okazać komediowym odkryciem roku, to absolutny fenomen i najważniejszy emocjonalny punkt zaczepienia filmu. Jej droga od zahukanego dzikiego dziecka do, z początku naiwnej, ale niemniej prawdziwej emancypacji jest niezwykle zajmująca, a bogactwo ekspresji i improwizacyjny dryg, jakimi wykazuje się Bakalova, czynią ją nieocenioną dziką kartą filmu. Odważne i kwestionujące tabu sceny na balu debiutantek czy zgromadzeniu republikanek sprawiają, że ręce same składają się do oklasków. Pięknie punktują przy tym, jak w świecie spętanym mentalnym gorsetem konwenansów, każda transgresja, jakkolwiek pozytywna by nie była, może być tylko szaleństwem. Ewolucja Tutar w filmie jest przede wszystkim emocjonującym rozdziałem opowieści, który nawet nie potrzebuje Borata, by niezmiennie bawić i angażować, ale również świadectwem tego, że w Ameryce, w której prezydentem został wspomniany wyżej oblech, nie można mówić o końcu patriarchatu.
Owo większe skupienie na historii i przekazie nie znaczy jednak, że brak tu standardowych boratowskich skeczy. Główną przeszkodą wydawać się może przede wszystkim powszechna rozpoznawalność bohatera, którego bez problemu zdemaskuje co drugi przechodzień na ulicy dużego miasta. Stąd więc liczne przebieranki i alter ego bohatera, których zdradzać nie wypada, ale właściwie każda z nich to strzał w dziesiątkę. Wiele z samych żartów opiera się na podobnych podstawach, co te z „jedynki”, ale nie jest to zdecydowanie tylko żerunek na sprawdzonych schematach i powielanie tego samego, poza drobnymi nawiązaniami, które wyłapią najbardziej oddani fani (motyw sera z mleka kobiet ciężarnych). Wracają więc ksenofobiczne komentarze spuentowane entuzjastycznym zbiciem „high five” z bogu ducha winnymi ekspedientami, które jednak w Ameryce po meksykańskim „wielkim murze” i innych antyimigranckich rozporządzeniach wybrzmiewają zupełnie inaczej. Wracają prowokacje osób publicznych, ale tym razem są to politycy zdecydowanie wyższego szczebla. Wraca w końcu występ wokalny Borata, tym razem na zjeździe alt-prawicy i anty-covidowców, w którym bohater zagrzewa tłum do wtórowania coraz bardziej nienawistnym wersom – to już zdecydowanie wybrzmiewa inaczej w Ameryce po Charlottesville i ogólnym skrajnym „prawoskręcie” politycznym na całym świecie.
Jednymi z najczęstszych i najgłupszych zarzutów, jakie padają pod adresem drugiego Borata, są sugestie, że jest to film przytępiony przez poprawność polityczną, zrobiony na zamówienie demokratów (w końcu miał premierę na dwa tygodnie przed wyborami prezydenckimi), bezlitośnie atakujący tylko wyborców Trumpa, republikanów i chrześcijan, kiedy pierwszy film rozdawał ciosy po równo. To ostatnie to bzdura. Borat nigdy nie symetryzował. Głównym celem pierwszego filmu również była konserwatywna Ameryka: od hipermaskulinizmu frat boyów z przyczepy po lekcję savoir-vivre’u na przyjęciu u bogatych południowców. Jedynym wątpliwym wyjątkiem obśmiania „drugiej strony”, jaki jestem w stanie sobie przypomnieć, była scena debaty z feministkami starszego pokolenia, w której obiektem żartu była raczej zaściankowość Borata (kamera skupiała na nim uwagę przez prawie cały czas) niż irytacja kobiet czy ich poglądy. Borat był „zlewaczony” zawsze i fakt, że rasizm i antysemityzm bohatera (w oczywisty sposób ironiczny zresztą, zważywszy na żydowskie pochodzenie Cohena) zostają tu skonfrontowane, nie jest dowodem terroru poprawności politycznej, a raczej autentycznej potrzeby czasów, w jakich teraz funkcjonuje protagonista.
To, co w „jedynce” wydawało się marginesem, reliktem Głębokiego Południa, teraz jest politycznym mainstreamem. I jest to tendencja zauważalna wszędzie. Obecny rok szczególnie wykazał, jak często prawicowe poglądy idą w parze z absurdalnym wręcz szuryzmem i nieufnością wobec nauki. Mamy przecież także w naszym kraju przykład ugrupowania politycznego, które promuje się jako piewcy zdroworozsądkowych rozwiązań dla gospodarki, w rzeczywistości będąc zbieraniną fundamentalistów religijnych, antyszczepionkowców i ludzi negujących teorię heliocentryczną. Jeśli prawica nie chce być obiektem żartów tak prostych, jak wybryki Borata, musi przestać być tak łatwym celem. A jeśli sugerowanie, że ksenofobia jest nie za mądra, a Holokaust się wydarzył, jest już świadectwem radykalnego lewactwa komika, to problem mamy głębszy.
Czy więc Kolejny film o Boracie to film polityczny, którego nadrzędnym celem było odebranie głosów Trumpowi i pokazanie jego Ameryki w jak najgorszym świetle? Nie sądzę, że ktokolwiek związany z tym projektem w taką jego siłę wierzył. Poza przesadnie populistycznym i nieco zmanipulowanym montażowo utarciu nosa Rudy’emu Giulaniemu, film jest wyjątkowo łagodny dla swoich „ofiar”. Owszem, wyśmiewa konserwatywnych Amerykanów, obnaża ich uprzedzenia, ale często także ich humanizuje, jak w przypadku wspomnianych wcześniej QAnonów, którzy budzą sympatię i raczej ciężko podejrzewać, by byli zdolni do czegoś więcej niż narzekania na dyskryminację białych i powtarzania konspiracyjnych sloganów. Wyborcy Trumpa nie są tu złem wcielonym, rutynowy rasizm, homofobia czy marsze antymaseczkowców nie są zapowiedzią końca cywilizacji, ale nie można też tego wszystkiego bagatelizować i pozostać biernym. Dlatego drugi Borat zapewne nie przekonał zupełnie nieprzekonanych, ale być może zmotywował kogoś, kto uznawał wybory prezydenckie za kompletnie nieznaczące, do głosowania na „nie-Trumpa”.
Kolejny film o Boracie już na poziomie samego tytułu komunikuje nam, że nie ma ambicji na wstrząs, na wyrzucenie nas ze strefy komfortu i pokazanie nam jakiejś nieznanej, mrocznej podszewki społeczno-politycznej rzeczywistości. Rzeczywistość roku 2020 sama w sobie wystarczająco daje o sobie znać i najlepszym, co Sacha Baron Cohen mógł tym filmem osiągnąć, było zabranie nas na pocieszną, emocjonalnie satysfakcjonującą przejażdżkę z lubialnymi bohaterami, która na przekór wszystkiemu pozwala nabrać dystansu do chaotycznej rzeczywistości za oknem. Udało mu się osiągnąć to z nawiązką. To kolejny, bardzo zabawny i oświecający, film o Boracie.
Kolejny film o Boracie: Tłusta łapówka dla amerykańskiego reżimu, by naród kazachski znów być wielki
Tytuł oryginalny: „Borat Subsequent Moviefilm: Delivery of Prodigious Bribe to American Regime for Make Benefit Once Glorious Nation of Kazakhstan”
Rok: 2020
Gatunek: komedia
Kraj produkcji: USA
Reżyseria: Jason Woliner
Występują: Sacha Baron Cohen, Maria Bakalova
Dystrybucja VOD: Amazon Prime Video
Ocena: 4/5