Po niespecjalnie udanych zmaganiach z europejską kulturą w Małgosi i Jasiu amerykański twórca horrorów i jedno z najbardziej utalentowanych nepobabies na świecie – Osgood Perkins – powraca na rodzinny kontynent, by swoje talenty grozy poświęcić unurzanemu w okultyzmie amerykańskiemu gotykowi.
„Chociażbym chodził ciemną doliną zła się nie ulęknę” – głoszą wersety Psalmu 23. To pełne nadziei wyznanie miłości i zaufania do Boga jak większość dzieł kultury ma wpisany w siebie inherentny grzech ludzkiej zarozumiałości. Zło wpełzające w nasze życia jest przerażające, a miłość i wiara w wyższe dobro, zderzone ze zwierzęcym lękiem o przetrwanie siebie i najbliższych, rzadko wygra. W filmowym poemacie o upadku ludzkiej duszy – Trzeciej części nocy [NASZ TEKST] – Andrzej Żuławski wykorzystał Apokalipsę św. Jana jako swoisty refren, liryczne spiritus movens poprzez metaforę zamykające w sobie wizję małości jednostki wobec końca zarówno w sensie makro, jak i mikro. Tekst ten w języku angielskim nazwany został Book of Revelation, które to słowo według słownika Cambridge oznacza zaś „czyn uczynienia czegoś znanym, co było sekretem lub fakt, który został ujawniony. Mamy więc Księgę ujawnienia przez Świętego Jana prawdy o końcu, prawdy o momencie, gdy wszystko co ludzkie zostanie pozbawione znaczenia, a, za Jackiem Kaczmarskim, „stanie się, co się stanie, co się miało stać”.
„I stanął na piasku nad brzegiem morza / I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza, mającą dziesięć rogów i siedem głów, a na rogach jej dziesięć diademów, a na jej głowach imiona bluźniercze”. Początek 13. rozdziału Apokalipsy św. Jana nawiedza w snach i kotłuje się w głowie Lee Harker (Maika Monroe), młodej agentki FBI z Oregonu, która w czasach pierwszej kadencji rządów Billa Clintona rozpoczyna swoją misję w Biurze. Niedoświadczona, źle odnajdująca się w towarzystwie, prawdopodobnie cierpiąca na fobię społeczną, można wręcz powiedzieć – niewinna dziewczyna, ubierając się w niebieską wiatrówkę z charakterystycznym żółtym skrótowcem na piersi, wchodzi z niepewnością w buty wielkiej popkultury. Kilka lat wcześniej, 24 lutego o godzinie 11:30, Dale Cooper wjechał do miasteczka Twin Peaks. W telewizyjnym arcydziele, które – prokrastynując przed sesją – zapewne Lee oglądała, agent wyposażony w nadnaturalną intuicję poprzez swoje sny zderzał się i walczył ze złem ukrytym w malutkim miasteczku gdzieś pośród waszyngtońskich lasów. Być może właśnie ten serial skłonił protagonistkę do wyboru pracy zawodowej, gdyż ona także czuje i wie więcej, niż jest w stanie wyjaśnić. Wie na przykład, że w jednym z identycznych białych domków, na jednym z identycznych podmiejskich osiedli, kryje się morderca, którego ma odnaleźć; w pięćdziesięciu procentach przypadków, wie także jaką liczbę „ma na myśli” generator liczb losowych. Nie ulega to uwadze przełożonych, którzy przydzielają ją do pomocy w nierozwiązywalnej i toczącej się od dekad sprawie seryjnego mordercy o pseudonimie Longlegs (Nicolas Cage). Zbrodniarz to o tyle wyjątkowy, że chociaż w kolejnych atakach powtarza się sposób działania, a na miejscu znajdują się pozostawione przezeń listy, to narzędzie zbrodni zawsze ostatecznie dzierży ojciec, który morduje swoje dzieci, partnerkę, a następnie popełnia samobójstwo, według ekspertów od miejsc zbrodni – bez żadnych dowodów na obecność osób trzecich.

Niezależnie od gatunkowych preferencji nie sposób nie docenić audiowizualnego piękna Kodu zła. Zrealizowane na niskiej bieli z bardzo mocnym kontrastem zdjęcia Andrésa Arochiego, do tej pory tworzącego wyłącznie teledyski, nadają całości atmosferę krwawej baśni, fantazji na temat dobra i zła. To odrealnienie podkreślają retrospekcje, w których obraz zmienia się w udawane 16mm, w proporcji 4:3 i z zaokrąglonymi rogami. Jakbyśmy przeglądali znaleziony na strychu album, dopatrując się domniemanych zjaw na trzecim planie. Wrażenie potęguje ambientowa muzyka mieszająca elektroniczne tony z bitami wziętymi z twórczości zespołu T. Rex. Za tą rewelacyjną ścieżką dźwiękową kryje się zresztą sekret – film jako autora podpisuje niejakiego Zilgiego, kompozytora na którego istnienie trudno w internecie znaleźć jakiekolwiek dowody. Czyżby Zilgi istniał tylko w świecie Longlegsa? Uzupełnia się to z całą kampanią marketingową filmu, która obejmowała m.in. uruchomienie strony thebirthdaymurders.net, na której były umieszczane zakodowane wiadomości i zagadki, a także informacje o ofiarach filmowego seryjnego mordercy.
Do tematów wampirycznych zaprasza nas już wszak samo nazwisko protagonistki, dzielone z nieszczęsnym agentem nieruchomości wysłanym do Siedmiogrodu czy kluczowy dla opowieści motyw potrzeby zaproszenia zła do swojego domu. Amerykański gotyk objawia się chociażby w tradycyjnych (i obecnych na fundamentalnym dla nurtu obrazie Granta Wooda) białych drewnianych domach, symbolu niewinności religijnych potomków nowoangielskich osadników, postaci matki głównej bohaterki – opuszczonej przez męża, wychudzonej dewotki (Alicia Witt) czy w końcu w imieniu jedynej ocalałej ofiary Longlegsa – Carrie (Kiernan Shipka). Sceny przesłuchań zostały tu mocno zainspirowane konfrontacjami policji ze Złem w Milczeniu owiec, Siedem oraz pierwszym sezonie True Detective, a także beznadziejnymi poszukiwaniami kodującego swoje wiadomości, nieuchwytnego Zodiaka. Wołowiną w tym zaskakująco wyrafinowanie skomponowanym gulaszu jest jednak okultyzm, ze swoją grą religijną tematyką, opętanymi lalkami, dziwnymi obrzędami i kartami Tarota.

Klamrą kompozycyjną kulturowego odniesienia, które otwiera i zamyka seans oraz powraca wciąż i wciąż, by przypomnieć widzowi o swoim istnieniu, jest tu glam rock – a w szczególności twórczość zespołu T. Rex. Twarz Marca Bolana patrzy z plakatów zdobiących warsztat naszego sługi diabła. Sam antagonista ucharakteryzowany został na bizarne połączenie wokalisty, Draculi w interpretacji Gary’ego Oldmana oraz… matki Nicolasa Cage’a — o tej ostatniej inspiracji mówił sam aktor, który jest także producentem filmu. Co najważniejsze, niczym omawiana Apokalipsa św. Jana z filmu Żuławskiego, tu projekcję otwiera i zamyka Get it On, a przebój z 1971 roku podśpiewuje też sam Longlegs. Wybór ten niesie za sobą niezwykłą mnogość interpretacji i znaczeń. Czytane dosłownie słowa: „Get it on, bang a gong, get it on” mogą oczywiście być wezwaniem Zła, by przyjąć je do siebie. Ciekawsze jest jednak osadzenie tego muzycznego wyboru na osi czasu. Perkins, pokazując w retrospekcji scenę jednej z wczesnych zbrodni Longlegsa, w centralnej części kadru umieszcza portretowe zdjęcie Richarda Nixona. To właśnie podczas reakcyjnego zwrotu Ameryki na początku lat 70, gdy Nixon z katem Kambodży cieszyli się niezwykłą popularnością, przywracając „normalność” po kolorowym buncie poprzedniej dekady, a zaufanie do państwa leżało na dnie, w czasie, który sportretował Francis Ford Coppola w Rozmowie, bohater Nicolasa Cage’a zawarł swój cyrograf i wyruszył z misją dla Pana Na Dole. Estetyka wczesnego glam rocka z jednej strony swoimi wymakijażowanymi wysokimi kontrastami wpisuje się zarówno w estetyczną egzekucję potrzeby buntu wobec rządowych garniturów, jak i wizualne oczekiwania wobec okultyzmu w erze satanic panic. Zdeformowany i odrzucony mężczyzna sięga więc po kontrkulturę, pragnąc znaleźć zrozumienie, ludzkie skojarzenia pchają go jednak jedynie w objęcia diabła. Z drugiej strony kurczowe przywiązanie starzejącego się psychopaty do muzyki sprzed dekad stanowi podkreślenie jego tęsknoty za niebyłą młodością i brakiem rodziny, co rymuje się z jego doborem baranków ofiarnych.
Kod zła stanowi niewątpliwie największe artystyczne osiągnięcie w karierze Perkinsa i połączenie jego tematycznych i artystycznych zainteresowań. Z debiutanckiego Zła we mnie powraca okultyzm oraz eksploracja ciemnej strony ludzkiej duszy, warstwy masek i pozorów, za którymi jednostki złamane ukrywają swoje sekrety i intencje oraz dwoistość tożsamości bohaterów. Z kolei w stworzonym dla Netflixa neomodernistycznym I Am The Pretty Thing That Lives In The House prezentował on ludzkie przywiązanie do miejsca, transcendentną magię pamięci zaklętą w przedmiotach, budynkach i wspomnieniach. Dom stawał się tam de facto protagonistą, a drewno symbolem połączenia tego, co przynależy do człowieka z dzikim. Przemyślenia te powracają w Kodzie zła, stanowiąc swoistą duszę opowieści.
Oz Perkins serwuje widzom przygotowaną z niezwykłym pietyzmem postmodernistyczną mozaikę. Poprzez zderzanie cytatów, tropów i nawiązań z klasyki grozy – od brytyjskiego gotyku XIX wieku, przez okultyzm i american gothic lat 70. i 80., po nadnaturalny kryminał lat 90. – tworzy swój własny artystyczny język opowieści o ludzkiej duszy i słabości. Kod zła pod względem artystycznej odwagi tworzenia czegoś pewnego siebie, a przy tym kontynuatorskiego dla horroru w ostatnich latach porównywalne jest jedynie do Dziedzictwo. Hereditary. Ariego Astera. Co najważniejsze, te wszystkie nawiązania, cytaty, kody zachowań z innych dzieł powracające i tutaj, nie pełnią ani roli fanserwisu, ani formy gatunkowego metakomentrza rodem z Krzyku. Zamiast tego, zostają naturalnie wpisane w filmową rzeczywistość, traktowane poważnie tudzież nigdy nieskomentowane.


Kod zła
Tytuł oryginalny: Longlegs
Rok: 2024
Kraj produkcji: USA
Reżyseria: Osgood Perkins
Występują: Maika Monroe, Nicolas Cage, Alicia Witt i inni
Dystrybucja: Kino Świat
Ocena: 4,5/5