Klasyka grozy na krzyżackim zamku – omówienie sekcji Kino w Końcówie Tofifest 2024

Na Zamek Krzyżacki w Toruniu powracają horrory, powracamy zatem i my – by roztoczyć pełnosalową opiekę nad sekcją kultowego kina grozy. Podczas trwającego między 25 a 30 czerwca festiwalu Tofifest w plenerowej scenerii widzowie będą mogli zobaczyć pięć niezapomnianych gatunkowych klasyków, a my piszemy, dlaczego warto to uczynić, i serwujemy garść ciekawostek o całej piątce.

Podróżując przez selekcję chronologicznie, zaczynamy od krwawej studniówki, czyli Carrie Briana de Palmy z 1976 roku. Epistolarna powieść grozy autorstwa żyjącego z dwójką dzieci w przyczepie kempingowej nauczyciela angielskiego szybko stała się bestsellerem. Krytycy zachwycili się wyjściem poza schematy popularnego wtedy horroru okultystycznego poprzez zgłębienie psychicznych ran tytułowej bohaterki, a także konstrukcję i symbolikę powieści nawiązujące do dziewiętnastowiecznej grozy gotyckiej. Co ciekawe pomysł przeniesienia książki na wielki ekran wyszedł od samego Briana de Palmy, zanim ta jeszcze zdążyła wspiąć się na szczyty list przebojów. W 1975 roku reżyser zresztą znany był głównie fanom kina artystycznego. Jego Pozdrowienia co prawda nagrodzono Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie, lecz amerykańska krytyka na czele z Rogerem Ebertem nie mogła przeboleć pretekstowości fabuły i braku klasycznej podróży bohatera. Późniejszy autor Wybuchu w swoich wczesnych dziełach mieszał  gatunki i łamał ich zasady, podlewając to mieszanką interteksualizmu i paranoi, co znalazło swoje odzwierciedlenie w wypowiedzianej wtedy ambicji do zostania „amerykańskim Godardem”.

Wbrew temu, co może się wydawać z perspektywy 2024 roku, Carrie nie powstała z myślą o stworzeniu blockbustera. De Palma przez pół roku przekonywał różne studia do zakupu praw do powieści i powierzeniu mu stanowiska reżysera. Ostatecznie zgodziło się United Artists, zaplanowało jednak budżet wynoszący ledwie 1,6 mln dolarów, połowę tego, jakim dysponował Stanley Donen przy Omenie. W głównej roli pierwotnie miała wystąpić dzisiaj już zapomniana Betsy Slade, która zwróciła na siebie uwagę de Palmy rolą w zmiażdżonym przez krytykę licealnym melodramacie Our Time Petera Hyamsa. Zagrała tam przyjaciółkę głównej bohaterki, która zachodzi w ciążę w wyniku przygodnego seksu, a następnie umiera na skutek nielegalnej aborcji. Na zmianie obsadowej decyzji zaważyła upartość Sissy Spacek, która dopingowana przez swojego świeżo upieczonego męża Jacka Fisha anulowała swój kontrakt reklamowy, a na kamerową próbę przyszła z wazeliną we włosach, brudną twarzą i w poszarpanej, za małej, dziecięcej sukience, prezentując w ten sposób ekipie swoją wizję doprowadzonej do ostateczności Carrie.

Carrie nawiedziła kina po raz pierwszy na Halloween 1976 roku i z miejsca zdobyła serca tak widzów, jak i krytyki. Dzieło Briana de Palmy maestrię osiągnęło w pożenieniu ze sobą dwóch popularnych nurtów amerykańskiej popkultury czasu reakcji na lewicową progresywną rewolucję końca lat 60. Mamy więc historię o nastolatkach, którzy odeszli od Boga i tradycyjnych wartości, a w liceum chcieliby tylko uprawiać nieślubny seks, brać narkotyki i prześladować słabszych. Ten moralistyczny kręgosłup, znany publice chociażby z przywołanego już Our Time, został tu zdekonstruowany poprzez użycie estetyki postokultystycznego horroru, wypełnionego symboliką chrześcijaństwa i amerykańskiego gotyku. Biały domek rodzinny Carrie zawiera w sobie syntezę malarstwa Granta Wooda, Egzorcysty  Williama Friedkina i lęku przed dojrzewaniem i seksualnością Janet Weiss z Rocky Horror Picture Show. Carrie stanowi jeden z kluczowych fundamentów kina grozy i dzieło emblematyczne dla gatunkowości połowy lat 70, przed nastaniem ery slashera.

„Na początku było słowo…”, rzecze Biblia. A jeśli tak naprawdę był to żart? Taką właśnie genezę ma drugi przystanek w naszej podróży – Odmienne stany świadomości Kena Russela z 1980 roku. Bob Fosse, Herb Gardner i Paddy Chayefsky mieli spotkać się pewnego dnia w nowojorskiej knajpie, od słowa do słowa, od kieliszka do kieliszka, poczęli wymyślać film-dowcip, który mogliby spróbować wcisnąć Dino De Laurentiisowi i zobaczyć jego reakcję. Padło ostatecznie na transpozycję Doktora Jekylla i Pana Hyde’a na realia amerykańskiego światka naukowego. Pomysł ten tak bardzo przypadł do gustu Chayefsky’emu, że ten zmienił go najpierw w scenariusz, a potem w książkę. Film pierwotnie wyreżyserować miał Arthur Penn. To właśnie reżyser Bonnie i Clyde skompletował obsadę na czele z grającym w teatrze absolwentem Juillard Williamem Hurtem, dla którego był to filmowy debiut. Niestety Penn nie mógł znieść szarogęszącego się na planie Chayefsky’ego i rzucił projekt, a przejęcia go następnie odmówić miało kolejnych dwudziestu pięciu uznanych w Hollywood twórców, w tym: Steven Spielberg, Stanley Kubrick, Sydney Pollack, Robert Wise i Orson Welles. Ostatecznie padło na kogoś z całkowicie innej parafii, brytyjskiego skandalistę Kena Russella, obdarzonego gigantyczną wizualną wyobraźnią i jeszcze większą umiejętnością do tracenia pieniędzy producentów. Dwa jego ostatnie projekty – Lisztomania oraz Valentino – nie przyciągnęły do kin żywej duszy i gdyby nie desperacja do dokończenia osieroconego filmu, Warner Bros. prawdopodobnie nawet by nie rozważało tej kandydatury. Już po rozpoczęciu zdjęć okazało się, że scenarzysta i reżyser, cóż za niespodzianka, nie mogą siebie znieść. Tym razem jednak producenci, zmęczeni poszukiwaniami filmowca, od projektu odsunęli Chayefsky’ego, a ten w odpowiedzi wycofał swoje nazwisko z napisów końcowych.

Jeśli Carrie z Egzorcysty brała polityczną dynamikę na linii religijny konserwatyzm kontra lewicowa wolność, to Odmienne stany świadomości możemy określić jako interteksualną adaptację innego niezwykle aktualnego dla epoki aspektu dzieła Friedkina – pytania o boskość człowieka w erze nauki. W głównej roli obserwujemy Edwarda Jessupa, psychopatologa badającego na uniwersytecie Columbia schizofrenię, którą opisuje właśnie jako tytułowy odmienny stan świadomości. W swoich poszukiwaniach innego poziomu działania ludzkiej psychiki sięga po deprawację sensoryczną i narkotyki psychotropowe, coraz bardziej oddalając się od tego co uznawane za „ludzkie”. Chociaż Paddy Chayefsky widział w swojej powieści poważną filozoficzną literaturę poświęconą konfliktowi człowieka z najwyższym, to Ken Russell na szczęście, w odróżnieniu od niego, obdarzony został poczuciem humoru i sytuacyjną świadomością. Jego film stanowi eklektyczny list miłosny do wszelkich odmian filmowego eskapizmu, od monster movies, przez proceduralne kryminały, slapstickową komedię absurdu i ckliwy melodramat, po pobudzone przez wyścig kosmiczny science fiction. Russell w swoim body horrorze żongluje tym, co znane było ówczesnemu widzowi, tworząc w ten sposób mozaikowy portret społeczeństwa, które po buncie i reakcji samo nie wie, co teraz powinno ze sobą zrobić.

Na początku lat 90. w końcu dobiegła końca Zimna Wojna, która przez poprzednie cztery dekady definiowała amerykańską opinię publiczną, a co za tym idzie – kino. Czy mogłyby istnieć lepsze okoliczności do zamknięcia swojej Trylogii Apokaliptycznej? John Carpenter uznał, że nie i w 1994 roku przedstawił światu swoje W paszczy szaleństwa. Jak będzie wyglądała polityka, gdy wielki zły zza oceanu zniknie? Czy upadek żelaznej kurtyny zachwieje amerykańską dominacją nad większością świata, a może wręcz przeciwnie – pozwoli jej doprowadzić do „końca historii”? Początek lat 90. z perspektywy USA to patrzenie w nieznane, w otchłań. A skoro otchłań, to kto się na niej lepiej zna niż H. P. Lovecraft? Na nieszczęśnika mającego podjąć skazaną na katastrofę konfrontację z Przedwiecznymi Carpenter wybrał Sama Neilla, aktora, który ze złem największym już się zetknął, grając przyjaciela Karola Wojtyły u Zanussiego, tworząc niezapomnianą kreację w Opętaniu Andrzeja Żuławskiego, a następnie wcielając się w samego Antychrysta w trzeciej części serii Omen. Inaczej niż u Russella i de Palmy, tu nie znajdziemy humoru i satyry zerkających zza intertekstualnych mariaży. Tworząc hołd dla Lovecrafta, Carpenter zachowuje morderczą powagę mistrza grozy i zgodnie z duchem twórczości najsłynniejszego mieszkańca Providence największą wagę przykłada do oddania emocji, desperacji, niewiedzy i tytułowego szaleństwa. Czynniki te sprawiły zresztą, że zaraz po premierze film został przyjęty za oceanem dość chłodno, recenzenci zarzucali mu właśnie przesadne skomplikowanie, konfundowanie widza, pretensjonalność i brak emocjonalnego zaangażowania w losy bohatera. Ostatnie lata upływają jednak pod znakiem rehabilitacji opowieści o detektywie zgłębiającym kulisy zniknięcia „lepszego Stephena Kinga”. Być może niepewności światowej pandemii, zagrożenia wojną, czasów cyfrowych i kryzysu klimatycznego sprawiają, że sami trochę wpadamy w paszczę szaleństwa.

Książki niebezpieczne bywają nie tylko u Lovecrafta. Misery z 1990 roku to rzadki przykład filmowej adaptacji dzieła Stephena Kinga, którą lubi sam autor, a także jedyny obraz nagrodzony Oscarem z prezentowanych w tej sekcji (chociaż zarówno Carrie jak i Odmienne stany  świadomości także zdobyły nominacje do nagród Akademii). O ile wszystkie pozostałe tytuły prezentowane w ramach tej sekcji możemy określić jako portrety swoich czasów i komentarze do sytuacji społecznej i kulturowej, o tyle Misery jest czymś bardziej osobistym i skromniejszym w skali. Sama powieść o pisarzu, który po wypadku samochodowym znajduje opiekę u swojej fanki tylko po to, by odkryć, że kobieta tak naprawdę go więzi, stanowiła metaforę zmagań autora z uzależnieniem od kokainy. Film Roba Reinera, króla gatunkowego rzemieślnictwa lat 80. i 90., najczęściej odbierany jest jednak dużo bardziej dosłownie. Annie Wilkes w niezapomnianej interpretacji Kathy Bates mniej niż obliczalnym potworem z książki, jest po prostu połamanym człowiekiem, którego bezsilność pchnęła… w paszczę szaleństwa. Wielkie kreacje aktorskie, opowieść pastiszowana i cytowana niezliczoną liczbę razy – jeśli nie przypomnieć jej sobie przy piwie i na dużym ekranie, to kiedy i jak?

Na koniec Krzyk Wesa Cravena. Arcydzieło slashera, które, biorąc różne elementy z klasyków takich jak Halloween, Piątek trzynastego czy Koszmar z ulicy Wiązów i dodając samoświadomość, tworzy wzór autotematycznego kina, a także wciąż aktualny komentarz na temat poszukiwania przez X muzę świeżości i tożsamości. Kevin Williamson napisał scenariusz Strasznego filmu (tytuł zmieniony został na Krzyk przez Weinsteinów dopiero w trakcie postprodukcji) zainspirowany odcinkiem programu Turning Point poświęconym Żniwiarzowi z Gainesville, czyli Danny’emu Rollingowi. Ten seryjny morderca między 23 a 27 sierpnia 1990 włamał się do trzech mieszkań, zabijając i gwałcąc pięć studentek. Godzinny reportaż miał tak przestraszyć początkującego wtedy autora, że ten zadzwonił do znajomego, a w nocy miał koszmary o zabójcy w czerni. Film z 1996 roku został przypomniany światu bardzo udanymi prequelami z 2022 i 2023 roku [NASZA RECENZJA], ale do oryginału warto wrócić, bo ten wciąż potrafi zaskoczyć.

W ramach sekcji Kino  w Końcówie pokazane zostaną następujące filmy:

  • Carrie, reż. Brian de Palma, 1976
  • Misery, reż. Rob Reiner, 1990
  • W paszczy szaleństwareż. John Carpenter, 1994
  • Krzyk, reż. Wes Craven, 1996
  • Odmienne stany świadomości, reż. Ken Russell, 1980

Pełna Sala objęła tę sekcję swoim patronatem medialnym.