Niekonwencjonalne narracje Alaina Resnais - tak brzmi zachęcający i intrygujący tytuł retrospektywy mniej znanych dzieł francuskiego reżysera, których premiery przypadają na dekadę lat 80-tych. Upłynęło więc sporo czasu od chwili, kiedy zyskał światową sławę za pomocą nowofalowych arcydzieł w postaci Hiroszima, moja miłość (Hiroshima, mon amour) lub Zeszłego roku w Marienbadzie (L'Année dernière à Marienbad). Konstrukcja słowna, którą posłużyli się programerzy Mubi, brzmi niemal jak truizm w przypadku omawianego artysty. Chociaż przez większość widzów reżyser utożsamiany jest z wspomnianymi wyżej tytułami, jego praca zawsze charakteryzowała się sporą dozą oryginalności. Nowy film Resnais był wydarzeniem dlatego, bo nigdy nie wiedziałeś, czego się spodziewać. Podobnie było w przypadku Życie jest powieścią (La vie est un roman), a Francuz ponownie zaskoczył widownię.
Skoro już wspomniane zostały wczesne sukcesy, warto zaznaczyć, że poprzedzający ten film Wujaszek z Ameryki (Mon oncle d’Amérique), chociaż nie zyskał uznania we wszystkich kręgach krytycznych, był na pewno wielkim zwycięstwem komercyjnym – przede wszystkim w rodzimej Francji oraz w Stanach Zjednoczonych. Był to obraz również wpisujący się w formę „niekonwencjonalnych narracji” (do niedawna dostępny na platformie), łącząc eseistyczno-dokumentalny styl, przypominający chwilami Markera, z lekko kalejdoskopiczną, czy może wręcz hipertekstualną opowieścią o trzech bohaterach z różnych klas społecznych, uwikłanych w przeprowadzony na nich przez reżysera postmodernistyczny eksperyment behawioralny. Brzmi absurdalnie skomplikowanie, ale realizacja konceptu została wykonana w sposób niesamowicie przejrzysty, do stopnia, w którym część recenzentów zarzucała mu dydaktyzm. Dla zaintrygowanych opisem dodam tylko, że aktorzy przedstawiani są w pojedynczych scenach z wielkimi szczurzymi głowami na karku zamiast ich własnych. Pozytywny, mimo wszystko, odbiór dzieła mógłby zawrócić w głowie niejednemu reżyserowi wracającemu do łask publiczności. Nie w tym wypadku.
Co zrobił Resnais w Życie jest powieścią? Po raz kolejny schwytał czas w garść, przemielił go i zaprezentował w postaci, nie ma co ukrywać, dość chaotycznego i okraszonego musicalowymi numerami kolażu trzech historii rozgrywanych w różnych okresach – fantastycznym i nieokreślonym wyraźnie średniowieczu, momentem poprzedzającym wybuch I wojny światowej i ostatnim, bliskim ówczesnemu widzowi. To, co jedynie pozornie wydaje się je łączyć to miejsce, którym jest wzniesiony w niesamowicie ekscentrycznym stylu zamek. Budynek ów zostaje w jednej ze scen przyrównany do wyrobu cukierniczego, jakby w opozycji do rzeczywistej architektury. Jego wygląd z zewnątrz, jak i dekoracje korytarzy i sal w nim się znajdujących koresponduje z atmosferą baśniowości i mistycyzmu, która wypełnia kadry. Konstrukcja przypomina Dowżenkowską Zwenigorę, o której pisałem również >>tutaj<<, ale zamiast narodowego folkloru i walki klasowej, pozwala wyjść na przód badaniom natury psychologicznej, momentami odwracając się jednak od nich i krytykując ze sporą dawką sarkazmu specjalistów dziedziny.
Zamek ów powstał za sprawą wielkiej, lecz niedokończonej, bo wstrzymanej przez wojnę, inwestycji hrabiego Michela Forbeka (Ruggero Raimondi). Miał służyć za miejsce odosobnienia dla niego i jego najbliższych znajomych, gdzie wspólnie odkryją tajemnicę szczęścia, cofając zegar własnych możliwości poznawczych do chwili narodzin. Inaczej mówiąc, była to swoista sekta, próbująca za pomocą alchemii wyzbyć się ograniczeń nałożonych przez dyskurs i dotrzeć do wewnętrznego dziecka, aby móc kochać pełniej. Miłość pełni z resztą istotną rolę w filmie. W tej linii czasowej jej wyraz daje hrabia zazdrosny o przepiękną Livię (Fanny Ardant), manipulujący zmysłami innych w sposób niemal magiczny.
W wątku teraźniejszym tę rolę przejmuje Nora (Geraldine Chaplin), słynna terapeutka, która gardzi romantycznymi ideałami, upatrując podstaw tego rodzaju zachowania w potrzebie barwnego tłumaczenia funkcji biologicznych (wątek również poruszany w Wujaszku). Ona wciela się w postać mistrza marionetek, wprawiając je w ruch, zakładając się o to, czy naiwna Elisabeth (Sabine Azéma) zakocha się w jednym z gości. Gości, którzy zebrali się w zamku na sympozjum poświęconym, jakżeby inaczej, edukacji dzieci i sposobów dotarcia do rozwijającego się nadal młodego i podatnego na bodźce umysłu. Elisabeth jest outsiderką – ona wprowadza nas w świat bufonady i ekstrawaganckich teorii, które stanowią przykrywkę dla nocnych libacji i seksu. Szybko staje się jasne, że zebrani na sali eksperci wcale nie rozumieją dzieci, co jawnie wytyka Resnais w scenie, w której mały chłopczyk zdaje się mówić „Sprawdzam!”, rzucając pomidorem w twarz jednego z nich. Tylko Robert (Pierre Arditi), jego ojciec skrywający się wiecznie pod płaszczykiem infantylizmu cichy bohater, jest w stanie zrozumieć i docenić czyste i nieskazitelne pomysły debiutującej w środowisku kobiety. Szczytem hipokryzji pośród grupy naukowców jest uwielbiana przez wszystkich Nora, która zapomina, że zostawiła swoją córeczkę… na śmietniku.
Z dziecięcą wyobraźnią wiąże się także trzecia linia czasowa, najmniej eksploatowana fabularnie, ale najbardziej interesująca pod kątem estetycznym. Mająca ewokować stylem wizualnym charakterystycznym dla Georgesa Mélièsa scenografia, wychodzi z tego zadania obronną ręką. Enki Bilal wykorzystał do tego celu malowane na szkle groteskowe i fantastyczne elementy, które faktycznie przypominają grafiki z Podróży na Księżyc (Le Voyage dans la Lune) lub innego francuskiego klasyka gatunku, animacji Fantastyczna planeta (La Planète sauvage) autorstwa René Laloux. Także operatorsko nawiązuje się tutaj do sposobu kręcenia filmów na początku XX wieku, wykorzystując jedynie plany ogólne. Ta część tryptyku opowiada historię uwolnienia księżniczki z rąk złego króla przez dzielnego rycerza, co wpisuje się w pewien sposób w pozostałe wątki. Podkreśliłem rolę wyobraźni dzieci, bo to one są w stanie przenikać płynnie i w niewytłumaczalny sposób pomiędzy oboma światami. Dochodzi wręcz do sytuacji, kiedy zachowując ciągłość ruchu międzykadrowego, Resnais prezentuje w trzech kolejnych ujęciach trzy osobne linie czasowe. Chaos jest prawie nieunikniony, stosując takie zabiegi.
Jakby tego było mało, Francuz postanowił wpleść w te opowiadania elementy musicalowe. Pojawiają się one stopniowo i przybierają na sile i wadze, by w końcu posłużyć za pełen wyraz świadomości bohatera, a ostatecznie całej zbiorowości. Znamienna dla tego stylu jest scena wieczornej schadzki w pokoju jednej z kobiet, która obrazuje wspomniany wcześniej antagonistyczny układ między Norą a Elisabeth. Jedna z nich posługuje się bowiem klasycznym językiem mówionym, bogatym w techniczne słownictwo, kiedy druga odpowiada jej śpiewem pełnym frazesów. Resnais pójdzie dalej tym tropem w przyszłości, realizując Znamy tę piosenkę (On connait la chanson) oraz Tylko nie w usta (Pas sur la bouche).
Z tymi filmami, które ujrzały światło dzienne na przełomie wieku, wiąże Życie jest powieścią również obsada. Przy okazji tego projektu, Resnais zbudował zespół aktorski, z którym wielokrotnie w swojej późniejszej karierze współpracował, a z czołową czwórką (Arditi, Azéma, Dussollier oraz Ardant) w pełnym składzie nakręcił dwa kolejne obrazy.
Życie jest powieścią nie jest ani jedną z lepszych produkcji w dorobku Alaina Resnais, ani w ogóle dziełem wybitnym, ale za to szalenie oryginalnym, a w swoim szalonym sposobie dekonstrukcji dziecięcej wyobraźni równie zabawnym i interesującym. Nawet jeśli wszystkie części układanki nie tworzą solidnej i zwartej struktury, a edukacja na temat imaginacji przeobraża się w imaginację na temat edukacji, parafrazując postać Roberta, eksploracja pojedynczych puzzli daje wystarczająco dużo satysfakcji, żeby polecić seans nie tylko fanom reżysera, ale wszystkim kinofilom.