Klasyka kina węgierskiego dostępna bezpłatnie

Węgry to kraj o trudnej historii, naznaczonej autorytarnymi reżimami, próżnymi rewolucjami i dziedziczonymi traumami. Większość z nas niewiele o nim tak naprawdę wie, poza tym, że mówią tam dziwnym językiem i piją tokaj. O ich dorobku filmowym wie się jeszcze mniej — bywalcy kin studyjnych mogą kojarzyć László Nemesa, twórcę oscarowego Syna Szawła, trochę starsi znają popularnych Kontrolerów Nimróda Antala, a koneserzy slow cinema ubóstwiają pioniera tego nurtu, Bélę Tarra. Dla historyków kina jednak, złote czasy madziarskiej kinematografii to lata 60., gdy najbardziej szanowani jej twórcy zostali zauważeni międzynarodowo, a Węgry stały się, obok szkoły polskiej i czeskiej nowej fali, najważniejszym centrum filmowego modernizmu po tej stronie żelaznej kurtyny.

W trudnym dla całego świata czasie, paraliżującym także węgierską gospodarkę i społeczne poczucia bezpieczeństwa, dla kinomanów osłodą może być możliwość złapania kilku białych kruków. Węgierska Filmoteka Narodowa (National Film Institute Hungary), w ramach programu e-learningu, udostępniła bezpłatnie 35 klasycznych filmów. Wiele z nich było  do tej pory praktycznie niedostępne w legalnych źródłach. Wszystkie tytuły można obejrzeć z angielskimi napisami (co też nie zawsze było oczywistością), a dla polepszenia orientacji podzielone są na trzy kategorie: adaptacje literackie, obrazy o kluczowych momentach historii (zarówno dawniejszej, jak i prawie że współczesnej twórcom) oraz, co szczególnie egzotyczne, animacje. Całą listę możecie przestudiować pod tym linkiem. Tym, dla których wszystkie te tytuły i nazwiska brzmią w równym stopniu obco, proponuję krótki przewodnik po perłach kinematografii Madziaru.

Absolutnie powinniście zakodować sobie w głowie giganta, jakim jest Miklós Jancsó. Twórca ponad trzydziestu filmów pełnometrażowych na przestrzeni pięciu dekad przechodził przez różne fazy. Od propagandowych kronik, związanych z jego wczesną działalnością w kołchozach w ramach powojennej reformy rolnej, przez uznane na światowych festiwalach alegoryczne freski, w których poprzez historię opowiadał o palących współczesnych problemach, współpracę z największymi europejskimi gwiazdami, jak Monica Vitti czy Daniel Olbrychski, po jego późniejszą i bardziej kontrowersyjną twórczość, z eksperymentalnymi „baletami rewolucyjnymi”, które najprościej opisać można jako folkowe musicale, oraz surrealistyczne podróże po labiryntowym Budapeszcie z perspektywy efemerycznych grabarzy Kapy i Pepe. Najbardziej jednak pamięta się o jego dziełach z późnych lat 60., które charakteryzuje dedramatyzacja, chłodna obserwacja aktów przemocy, brak jednostkowych bohaterów, bardzo długie ujęcia i dalekie plany, prezentujące osaczone postacie ludzkie na tle węgierskiej puszty. 

Wszystko to jest obecne w najsłynniejszym i jedynym dostępnym na stronie NFI filmie Jancsó, Desperatach (Szegénylegények), który miał swoją premierę i był szeroko dyskutowany na festiwalu w Cannes w 1966. Obraz naznaczony ascetycznymi, jaskrawo-bladymi przestrzeniami murów więziennych i bezkresną pustką równin, przedstawia wycinek historii z czasów po węgierskiej Wiośnie Ludów. Władze habsburskie w poszukiwaniu zbójnickiego przywódcy Sándora Rózsy, walczącego za rewolucji po stronie narodowego bohatera Kossutha, gromadzą więźniów w klaustrofobicznych celach i dokonują prowokacji ostatecznej. Wykorzystują wszystkie środki represji, jakie mają w zanadrzu. Przemoc fizyczna i psychiczna, „ścieżki zdrowia”, izolacja, chłosta, wieszanie, publiczne upokorzenie i przymusowe denuncjowanie innych wrogów cesarstwa w celu uniknięcia kary. W filmie ciężko mówić o głównym bohaterze, to raczej pewne zbiorowości, rozróżniane najczęściej rodzajem stroju lub też jego brakiem. Dialogi zredukowano głównie do wydawanych rozkazów i wyroków. Nie ma też fabuły w żadnym klasycznym rozumieniu tego słowa, ale ciąg kolejnych aktów przemocy, z rzadka przełamywany nadejściem wiejskich kobiet zza horyzontu, przynoszącym pożywienie katowanym więźniom.

Oczywiście reżyserowi na dłuższą metę wcale nie chodziło tu o XIX wiek, a raczej dość czytelną dla rodaków aluzję do represji kádarowskich władz po rewolucji roku 1956. Warunkiem władz do wysłania filmu do Cannes było oświadczenie, że film nie miał nic wspólnego z niedawnymi wydarzeniami politycznymi. Jancsó zgodził się na ten kompromis, ale jak wspomina: „Wszyscy i tak wiedzieli, że to nieprawda”. To trudny film, o unikalnej, anarracyjnej formie, od którego wielu może się odbić, jednak jak żaden inny reprezentatywny dla stylu twórcy.

Jancsó był więc wtedy postacią kina węgierskiego numer jeden na arenie międzynarodowej, jednak na swoim podwórku miał jednego silnego konkurenta, nieco młodszego Istvána Szabó, którego „reszta świata” na większą skalę rozpoznała, za sprawą m.in. oscarowego Mefisto, dopiero w latach 80. W kolekcji filmoteki dla porównania możemy skonfrontować trzy jego dzieła. Dwa z nich nieco nowsze, przede wszystkim zdobywca Nagrody Jury w Cannes z 1985 Pułkownik Redl (Oberst Redl). Epicka i introwertyczna zarazem biografia tytułowego żołnierza cesarsko-królewskiego sprzed I wojny, który zrewolucjonizował techniki namierzania szpiegów, sam szpiegując na rzecz Rosji i jednocześnie całe życie zmagał się z alienacją z powodu swojego homoseksualizmu oraz żydowskiego i ubogiego pochodzenia. Niezapomniana rola Klausa Marii Brandauera i mistrzowska reżyseria to więcej niż wystarczające zachęty w tym przypadku. Warto dodać jednak, że za wystawnym dziełem kryła się także osobista praca sumienia reżysera, który lata później przyznał się do współpracy z komunistyczną tajną policją w celu ochrony bliskich przed represjami.

Jeśli szukacie jednak bardziej kameralnego kina, dwa inne filmy Szabó powinny spełnić wasze potrzeby. Zarówno Kochana Emmo, droga Bobe (Édes Emma, drága Böbe – vázlatok, aktok) z 1991, czyli poruszający obraz zmagań dwóch młodych kobiet ze wsi z rzeczywistością potransformacyjną, jak i wcześniejszy Film o miłości (Szerelmesfilm) z 1970 to szalenie interesujące, a trochę zapomniane dzieła. Ten drugi jest bardziej eksperymentalny, z bogactwem barw i nielinearną narracją naśladującą pracę pamięci, opowiada subtelną i pełną przemilczeń historię wzlotów i upadków w relacji dwojga przyjaciół z dzieciństwa. W tle, jak to u Węgrów bywa, historyczna trauma, od II wojny światowej, po stalinizm, stłumioną rewolucję i następujące represje sekretarza generalnego Jánosa Kádára. To jednak nie historiozofia spod znaku Jancsó, a przede wszystkim portret skrzywdzonych przez wir wydarzeń jednostek i ich skomplikowanego życia wewnętrznego.

Film o miłości łatwo pomylić z powstałym rok później filmem Miłość (Szerelem) reżysera o pokolenie starszego, Károly Makka, nakręcony na podstawie opowiadań Tibora Déry. Film słynniejszy, bo wyróżniony dwoma nagrodami w Cannes w 1971 (reżyser jeszcze czterokrotnie gościł w konkursie głównym festiwalu). Rozdzierający dramat psychologiczny, dla którego nie szczędził pochwał m.in. Roger Ebert, rozgrywa się niedługo przed śmiercią Stalina i amnestią więźniów politycznych. Na wieści od jednego z takich więźniów cierpliwie czeka umierająca matka, którą synowa, w zmowie z listonoszem, utrzymuje w wierze, że jej syn robi karierę w Hollywood. To ciężki, ale nigdy nazbyt przytłaczający, humanistyczny obraz trudnych gestów miłości w trudnych czasach.

Do starszego pokolenia należy także Zoltán Fábri, swoisty węgierski Wajda, czyli reżyser nie bez indywidualnego zmysłu artystycznego, ale na tyle klasyczny w formie i często sięgający po kanon dorobku kulturowego kraju, że staje się raczej twórcą narodowym niż osobnym czy autorskim. Więc ulubieniec nauczycieli szkolnych, bo adaptator lektur, ale także władz, które przychylniej patrzyły na jego projekty, niż na modernistyczne i potencjalnie wywrotowe eksperymenty Jancsó. 

Na NFI możemy zobaczyć aż pięć dzieł Fábriego. Mająca swoją premierę w przededniach rewolucji Akcja profesora Hannibala (Hannibál tanár úr) to lekko satyryczny obraz o nieśmiałym nauczycielu uwikłanym w burzliwe przemiany polityczne międzywojnia. W docenionym w Moskwie Dwadzieścia godzin (Húsz óra) z 1965 dziennikarskie śledztwo staje się pretekstem do rozliczeń z totalitaryzmami. Nominowani do Oscara w 1969 Chłopcy z placu broni (A Pál utcai fiúk) to adaptacja dobrze znanej także u nas powieści Ferenca Molnára, a Rodzina Toth (Isten hozta, őrnagy úr!) z tego samego roku to sielska obyczajówka o tragikomicznych próbach chłopskiej rodziny w zyskaniu przychylności wojskowego przełożonego syna. Z tego grona raczej prostych i komercyjnych produkcji, wyróżnia się Piąta pieczęć (Az ötödik pecsét) z 1976. Brutalna, surrealna, kafkowska wręcz opowieść, którą przyrównać można do najmroczniejszych obrazów rodzimego kina moralnego niepokoju, jak Przesłuchanie Bugajskiego. Tego tytułu zdecydowanie nie powinniście pominąć.

Z pokolenia trochę młodszego, czyli zaczynających karierę mniej więcej w tym czasie co Szabó, wyróżnić można jeszcze kilku. Często współpracowali ze sobą dwaj cenieni twórcy, Ferenc Kósa i Sándor Sára. Ten drugi najwięcej działał jako autor zdjęć, m.in. do filmów tego pierwszego, natomiast Ferenc pomagał Sándorowi przy scenariuszach jego reżyserskich projektów. Obu interesowała szczególnie prowincja, taka głęboka, pełna zabobonów i ostatkami sił opierająca się modernizacji. Na NFI możemy zobaczyć najsłynniejszy film Kósy, Dziesięć tysięcy dni (Tízezer nap), za który reżyser został wyróżniony Złotą Palmą w 1967. To pięknie sfilmowana, rozpisana na trzy dekady opowieść trójki ubogich rolników, których styl życia, przyjaźń i miłość zostają wystawione na ciężkie próby przez historię. Od Sáry natomiast, zobaczymy dwa filmy. W górę rzucony kamień (Feldobott kő) miał mieć swoją premierę na feralnym Cannes z 1968, a opowiadał o brutalnych mechanizmach kolektywizacji wsi oraz roli artysty w kształtowaniu narracji o ważkich wydarzeniach historycznych. Nakręcony dziesięć lat później film Osiemdziesięciu huzarów (80 huszár) to już kino epickie pełną gębą, antywojenny fresk o wyniszczającej Wiośnie Ludów, ale i o tym, dlaczego Polak i Węgier to dwa bratanki.

W końcu czas na samotny, ale jakże potrzebny głos kobiecy, czyli Márta Mészáros. Pierwotnie znana tylko jako autorka filmów oświatowych oraz druga żona Jancsó, po swoim debiucie fabularnym w 1968 objawiła się jako twórczyni osobna. Jej dzieła zawierały często elementy autobiograficzne, prezentowała unikalny wgląd w życie kobiety i jej pozycję w post-stalinowskim kraju, tematy biurokratyzmu, różnic w standardach życia w mieście i na wsi, konfliktów pokoleniowych, rozkładu wartości rodzinnych i alkoholizmu. Na stronie węgierskiej Filmoteki możemy zobaczyć jej słynny tryptyk z późniejszego okresu twórczości: Dziennik dla moich dzieci (Napló gyermekeimnek; 1982), Dziennik dla moich ukochanych (Napló szerelmeimnek; 1986) oraz Dziennik dla mojego ojca i matki (Napló apámnak, anyámnak; 1990). Dwa pierwsze doceniono na festiwalach, odpowiednio Cannes i Berlinale. Te trzy obrazy opowiadają historię Juli Kovacs, osieroconej podczas II wojny młodej dziewczyny, na której lata dorastania cień kładą wydarzenia, które prędzej czy później doprowadzą do rewolucji z 1956. To bardzo osobista narracja, ale także wnikliwe spojrzenie na kluczowe wydarzenia w historii przeoranego przez XX wiek kraju.

Jak widać temat trudnej historii, i to zwykle tych samych jej epizodów, powraca w filmach najważniejszych węgierskich reżyserów nieustannie. Jakimś sposobem jednak, każdy z nich odkrył swój indywidualny charakter pisma i zapisał się jako interesujący artysta. To filmy często ciężkostrawne, mimowolnie utrwalające stereotyp Węgrów jako narodu wyjątkowo pesymistycznego, ale z wielu względów warte uwagi. Wymieniłem absolutnie podstawowych twórców i tytuły, ale na liście NFI jest jeszcze więcej zaginionych pereł, m.in. nagrodzone w Cannes w 1970 Sokoły (Magasiskola) Istvána Gaála, twórcy podobno arcydzielnego Wiru (Sodrásban; 1963) czy ponad czterogodzinny epos Narcyz i Psyche (Psyché; 1980) wielkiego eksperymentatora Gábora Bódy, który zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w 1985, według niektórych teorii z rąk bezpieki. Poza tym dostępne  są filmy znacznie starsze, przedwojenne, stuletnie kroniki wygrzebane z archiwów, oraz teren wciąż nierozpoznany nawet dla najbardziej dociekliwych filmoznawców – węgierska szkoła animacji, która podobno należy do jednych z najwspanialszych. Old-schoolowa kreska tych obrazów przywodzi na myśl dokonania Ralpha Bakshiego. Szczególnie ciekawie zapowiada się Lúdas Matyi (1977), czyli adaptacja XIX-wiecznego poematu o chłopcu sprzeciwiającym się feudalnemu wyzyskowi.

Gdyby brakowało Wam spojrzenia na współczesne kino Węgier, to na HBO GO znajdziecie dwa ciekawe tytuły, które mogliście wcześniej przeoczyć w programach festiwalowych: 1945 Ferenca Töröka i Dolina kwiatów (Virágvölgy) Lászla Csuji.