Pomimo tego, że François Ozon zrealizował kilka lat temu „Dzięki Bogu” o skandalach pedofilskich w Kościele katolickim, w którym ważnym tematem było przebaczenie, nie spodziewałem się po nim filmu religijnego, a jego najnowsze dzieło „Kiedy nadchodzi jesień” z powodzeniem można za taki uznać. Oczywiście, w charakterystyczny dla tego autora sposób, jest on dosyć przewrotny i zaskakujący kilkoma zwrotami akcji, niemniej jednak dawno nie widziałem w kinie obrazu tak mocno rymującego się z ewangelicznym przesłaniem o miłosierdziu.
Pierwsza scena rozgrywa się zresztą w kościele, podczas liturgicznego przywołania perykopy z Ewangelii według świętego Łukasza o jawnogrzesznicy, która namaszcza stopy Jezusa drogocennym olejkiem i własnymi łzami, ocierając je bezwstydnie rozpuszczonymi, długimi włosami. Kobieta ta została w tradycji Kościoła i w samym filmie utożsamiona z Marią Magdaleną, jedną z najbardziej ikonicznych nierządnic w naszej kulturze. Zarówno ta postać, jak i owa scena biblijna zapowiadają kluczowe tematy filmu, a słowa nauczyciela z Nazaretu stają się swoistym mottem rozpoczynającej się opowieści: „Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała” (Łk 7, 47).
Główną bohaterką fabuły jest Michelle (znakomita Hélène Vincent), która na emeryturze postanowiła przenieść się z Paryża na burgundzką prowincję, gdzie prowadzi typowe, spokojne życie starszej pani: z niecierpliwością czeka na telefony i odwiedziny córki Valérie (Ludivine Sagnier), cieszy się na wakacyjny pobyt wnuka Lucasa (Garlan Erlos), regularnie spotyka się z najbliższą przyjaciółką Marie-Claude (Josiane Balasko), której towarzyszy nie tylko przy porannej kawie i spacerach po lesie, ale również podczas odwiedzin u syna Vincenta (Pierre Lottin) odsiadującego wyrok w zakładzie karnym.
Podziwu godne jest to, jak umiejętnie udało się twórcom sportretować wszystkie powyższe postaci. Każda z nich, bez względu na to jak wiele otrzymuje czasu ekranowego, zarysowana jest w sposób zadziwiająco pełny, stopniowo odsłaniając różne elementy swojej przeszłości i tożsamości. To, co pozostaje ukryte lub ledwie zasugerowane (w tym bardzo dyskretne wątki queerowe) tylko przyczynia się do wiarygodności konstrukcji bohaterek i bohaterów.

Dzieło Ozona mieści w sobie cechy wielu gatunków. Dominuje rodzinny dramat psychologiczny z silnie zarysowanym tematem starości, ale nie stroni on również od wątków społecznych, a nawet kryminału, z niezamierzonym (?) zabójstwem oraz ciężarną policjantką jakby żywcem wyjętą z Fargo braci Coen. Ta skromna, kameralna produkcja wpisuje się zgrabnie w filmografię reżysera. Spokojne, metodyczne i konsekwentne prowadzenie narracji znamy chociażby z Dzięki Bogu [NASZA RECENZJA], tematyka przywodzi nieco na myśl Wszystko poszło dobrze [NASZA RECENZJA], a zaskoczenia i zwroty akcji może nie są tak spektakularne, jak w Podwójnym kochanku [PIERWSZA RECENZJA i DRUGA] lub U niej w domu, wybrzmiewają jednak o tyle mocno, że niekoniecznie spodziewamy się ich w tak grzecznej z pozoru opowieści o dwóch starszych paniach i ich stosunkowo zwyczajnych problemach.
Wspomniana na początku warstwa religijna, a zarazem moralna, wydaje mi się jednak najbardziej interesująca. Jest to bowiem przede wszystkim film o miłosierdziu. O tym, jak zgodnie z przywołanymi słowami Ewangelii, najbardziej skłonnymi do przebaczenia są ci, którzy sami niosą ciężar „grzesznej” przeszłości. Nie ma ludzi niewinnych, zdają się mówić scenarzyści, ale każdy zasługuje na drugą szansę. Nie są to oczywiście jakieś odkrywcze prawdy, jednak dzięki opowiedzianej historii na nowo wybrzmiewa ich wywrotowy charakter, który wciąż potrafi być wyzwaniem, zwłaszcza dla małomiasteczkowej mentalności. Dodatkowo twórcy doprawiają ją szczyptą spostrzeżeń, na które oburzą się strażnicy moralności i porządku prawa (o ile je dostrzegą), a mianowicie, że w życiu nie mniej niż nasze czyny liczą się intencje. Bo przecież wielokrotnie zdarza się nam czynić zło lub krzywdzić innych pragnąc dobra, niejako „niechcący”. Czy jest to jakaś okoliczność łagodząca? A może by kogoś ocalić i dać mu drugą szansę warto skłamać – i to w poważnej sprawie?
Jeśli spojrzymy na film Ozona w takim religijno-moralnym kluczu, być może mniej będą nam przeszkadzały wizje postaci z zaświatów i bardziej zauważymy subtelny humor, jakim przesycił swoje najnowsze dokonanie autor Mojej zbrodni. Leciwa Maria Magdalena zamieniła flakonik olejku nardowego na kobiałkę pełną pysznych dzikich grzybów. A to, że są wśród nich również śmiercionośne trujaki, nie musi być tylko przewrotnym żartem czy kołem zamachowym dramaturgii, ale może stać się metaforą tego, co zebraliśmy w życia wędrówce, w głębi ciemnego lasu, gdy straciliśmy z oczu szlak niemylnej drogi.


Kiedy nadchodzi jesień
Tytuł oryginalny: Quand vient l’automne
Rok: 2024
Kraj produkcji: Francja
Reżyseria: François Ozon
Występują: Hélène Vincent, Ludivine Sagnier, Pierre Lottin i inni
Dystrybucja: Aurora Films
Ocena: 3,5/5
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Ut elit tellus, luctus nec ullamcorper mattis, pulvinar dapibus leo.