Zwycięzcą tegorocznej edycji MFF w Rotterdamie został indyjski film Kamyki, tym samym przerwana została trzyletnia seria chińskich zwycięstw, lecz wciąż Tygrys zostaje w Azji (co trwa nieprzerwanie od 2016 roku). Werdykt ten trudno przyjąć inaczej niż jako wielkie rozczarowanie, a dlaczego?
Akcja nagrodzonego tytułu dzieje się w małej wiosce Arittapatti, położonej w stanie Tamilnadu, około dwadzieścia kilometrów od milionowej metropolii Madurai. Miejscowość ta stanowi jedną z historycznych pereł subkontynentu. Najstarsze znalezione tam pozostałości ludzkiego osadnictwa szacowane są na trzeci wiek przed naszą erą. To promowana destynacja turystyczna dla mieszkańców stanu, znajduje się tam m.in.: kamienna świątynia z ósmego stulecia oraz pozostałości z XIII wieku, kiedy Arittapatti było ważnym ośrodkiem handlowym. Jeśli kogoś nie interesują zabytki, to może go przyciągnąć bardzo zróżnicowana flora i fauna, w tym kilkadziesiąt unikalnych dla tego regionu gatunków ptaków, co czyni z miejscowości raj dla ornitologów.
W filmie tego wszystkiego jednak nie zobaczymy, gdyż akcja dzieje się podczas fali upałów w Indiach, która nastąpiła w 2019 roku. Trwająca od maja do lipca katastrofa klimatyczna, podczas której temperatury w niektórych miejscach kraju przekraczały 50(!) stopni Celsjusza w cieniu, była tym bardziej wyniszczająca dla kraju w związku z ograniczeniem opadów w okresach monsunowych w ostatnich latach. W efekcie ucierpiał zwłaszcza położony na południu subkontynentu Tamilnad, który dotknęła fala suszy. W stołecznym Chennai, ponad ośmio milionowej metropolii, wyschły w tym czasie wszystkie źródła wody uzależniając mieszkańców od dostaw z innych stanów.
To właśnie z Chennai pochodzi debiutujący w pełnym metrażu tym filmem Vinothraj P.S.. To samouk, który niczym Quentin Tarantino do kina dotarł poprzez pracę w sklepie DVD, gdzie poznał odpowiednich ludzi z tamilskiego przemysłu filmowego. Jednak susza nie była jedyną motywacją dla stworzenia swojego pierwszego scenariusza. Drugą z nich były problemy rodzinne reżysera. Otóż jego mieszkająca na prowincji siostra została wyrzucona z domu przez męża, w wyniku czego, z dzieckiem na rękach, musiała przebyć pieszo dwanaście kilometrów do sąsiedniej wioski. Jako kinofil Vinothraj postanowił zemścić się na szwagrze poprzez sportretowanie jego odpowiednika w filmie i znęcanie się nad nim na różne sposoby.
By oddać Cesarzowi, co cesarskie, konstrukcja filmu Pebbles została stworzona na kształt dziewiętnastowiecznej monumentalnej powieści, w duchu Balzaka, czy Prusa. Zatem dramat głównego bohatera jest jedynie pretekstem do ukazania obrazu pogrążonego w problemach społeczeństwa. Film zresztą właśnie od takiej socjologicznej widokówki się rozpoczyna. Obserwujemy rolniczą osadę dotkniętą klęską suszy. Wszelkie plony uschły, a zwierzęta hodowlane, pozbawione dostępu do pastwisk walczą ze sobą o ostatnie źdźbła zeschłej trawy. Kobiety więc godzinami czekają w kolejce na wydobycie mulistej wody z jednej z niewielu względnie czynnych studni, czas umilając sobie rozmowami i polowaniem na bezbronne szczury i inne gryzonie, które następnie opiekają na ogniku, a reżyser cały ten proces przedstawia nam w iście naturalistyczny sposób. W tym samym czasie mężczyźni upijają się, palą i grają w karty, wszak sami nie mają gdzie pójść, by zrobić coś pożytecznego.
Właśnie taka jest codzienność naszego protagonisty, Ganapathyego, granego swoją drogą przez jedynego zawodowego aktora w całym projekcie, pracującego głównie w teatrze Karuththadaiyaana. Jednak gdy, zmęczonona niedojadaniem i byciem ofiarą codziennej przemocy domowej, żona ucieka do mieszkających w sąsiedniej wsi rodziców, bohater bierze sprawy w swoje ręce. Ganapathy wyciąga więc ze szkoły kilkuletniego syna i wyruszają razem by odbić matkę i zaprowadzić ją do domu. Krótka szarpanina kończy się atakiem agresji naszego protagonisty, a przerażony tym widokiem pierworodny drze pieniądze przeznaczone na bilety powrotne. Skazując bohaterów a co za tym idzie także widzów na trzynasto kilometrową bosą wędrówkę podczas gigantycznych upałów.
Chociaż to kino drogi, to jest to droga jedynie fizyczna, pozbawiona jakiejkolwiek warstwy przemian, w obrazie zezwierzęcenia jakiemu ulegają ludzie pod wpływem głodu, upału i poczucia beznadziei jest niewątpliwie coś z orgii przemocy Malowanego ptaka Václava Marhoula. Vinothrajowi brakuje umiejętności Lava Diaza, który poprzez ledwo co zmontowane nagrania chodzenia po lesie opowiada o polityce i historii swojej ojczyzny i fascynuje. Hinduski reżyser stanowi tu swoisty artystyczny odpowiednik Quentina Tarantino, chcąc przelać na ekran swoje pasje zderza slow cinema ze scenami eksploatacyjnie pokazanej przemocy (wspomniane już szczury, bicie kobiet i dzieci, odrywanie paznokcia u stopy) tworząc wyjątkowo niesmaczny kompot z pretensjonalności i truizmów.