Cześć, Fred! Gdzie twoja Ginger? – recenzja spektaklu „Kabaret warszawski”

Po blisko czteroletniej przerwie na deski Nowego Teatru w Warszawie powrócił słynny Kabaret warszawski – dzieło Krzysztofa Warlikowskiego równie spektakularne co tłumy widzów gromadzące się co wieczór przed mokotowską sceną. Choć swoją premierę miało jeszcze w 2013 roku, nawet odrobinę się nie zestarzało, podobnie jak doborowa obsada.

Na początku jesteśmy w Berlinie – środek ponurych lat 30., czas dynamicznego rozwoju partii nazistowskiej i skrajnego antysemityzmu. W powietrzu poza gęstym papierosowym dymem unosi się gdzieś jeszcze ostatnia woń gazu musztardowego, ale już czuć również pierwsze powiewy II wojny światowej. Niepokój i dezorientacja pukają do drzwi. Na scenę wchodzi, a raczej wtacza się Sally Bowles (Magdalena Cielecka) i namiętnie wita swojego… autora Chrisa Isherwooda (Andrzej Chyra), który opisuje jej losy w quasi-autobiograficznym Pożegnaniu z Berlinem. Światło przygasa, zaczyna się prawdziwa rewia. Wszyscy aktorzy wbiegają skocznym krokiem i pod przewodnictwem niskorosłego wodzireja (Roman Gancarczyk) ochoczo odśpiewują typowy weimarski marsz zatytułowany Oh, Du schöner Westerwald. Po chwili dostrzegamy w kącie wymachującą wachlarzem Jacqueline Bonbon (Monika Niemczyk) – podstarzałą gwiazdę burleski, wypożyczoną z Osiem i pół Felliniego. Tancerka nie chce iść na emeryturę, ucieka w świat swoich wspomnień, do czasów młodości, frywolnych kostiumów i paryskich kabaretów, w których niegdyś królowała niczym wielka La Goulue z plakatów Henriego de Toulouse-Lautreca.

Wracamy na salony, gdzie tania burżujska kokieteria miesza się z drogim szampanem, a w kolejnych dyskusjach majestat Wagnera rywalizuje z żydowskimi korzeniami Schönberga. Czy można wyobrazić sobie lepszy portret międzywojennych Niemiec?

Sytuacja z minuty na minutę zaostrza się coraz bardziej. Sally w pogoni za karierą opuszcza Chrisa, Bonbon popełnia samobójstwo w rozpaczy za swoim byłym kochankiem Pepe (Marek Kalita), a konferansjer przemienia się w samego Adolfa Hitlera, określanego „przydrożnym pudlem”.

Wszyscy żyją już tylko obłudą, tanim seksem i resztkami whisky skraplającymi się na dnie pustej butelki. Polityczny niepokój, międzyrasowa nienawiść i marazm codzienności zlewają się w okrutny obraz dekadencji i niedopasowania do czegokolwiek i – co gorsza – kogokolwiek.

Na ratunek przychodzi drugi akt, a konkretniej Justin Vivian Bond – transpłciowa ikona amerykańskiego queeru – grana przez, jak zwykle błyskotliwego, Jacka Poniedziałka. Oświetlona punktowym reflektorem opowiada widzom o swoim trudnym dzieciństwie. Ze łzami w oczach wspomina dawne zawołanie dziadka: „Cześć, Fred! Gdzie twoja Ginger?” i z dumą odpowiada pytaniem na pytanie: „Czy nie mógłbym być naraz i Fredem, i Ginger?”. Przenosimy się do Nowego Jorku. W dodatku przeskakujemy do pierwszej dekady nowego millenium, a jeszcze dokładniej do fabuły filmu Shortbus (2006) – głośnego artporno w reżyserii Johna Camerona Mitchella. Zagubieni bohaterowie: para gejów Jamie (Maciej Stuhr) i James (Piotr Polak) oraz ich terapeutka, doktor Sofia Lin (Jaśmina Polak), coraz głębiej wpadają w wir impotencji i samotności. Dopiero wspólne rozmowy prowadzone w tytułowym swingers clubie przywracają nadzieję na seksualne spełnienie i emocjonalną odwilż.

Kulminację wszystkich zrodzonych na scenie napięć przynosi kilkudziesięciominutowy performance oparty na albumie Kid A zespołu Radiohead. Dynamiczna choreografia zanurzona w wielkich kłębach dymu i zwieńczona brokatowym deszczem staje się bezkompromisową ilustracją 11 września.

Wypełniona po brzegi widownia ponownie wpada w emocjonalną pułapkę. Ochoczo klaszcze, ilekroć widzi kolejny estradowy numer, by chwilę później zamilknąć w zadumie nad tragicznym losem każdej postaci. Nocne rozrywki stają się jedynie przykrywką dla niezrozumienia i okrucieństwa, które czyha w każdym kącie. Gdy kolorowe światła gasną, gdy radosna muzyka cichnie, dostrzegamy białe kafelki, zewsząd otaczające scenę. Zbyt mgliste, by dojrzeć w nich własne odbicie, a jednocześnie zbyt błyszczące, by choć na moment oderwać od nich wzrok — to właśnie scenograficzny geniusz Małgorzaty Szczęśniak i oświetleniowa maestria Felice Ross, zaklęte w najczystszej prostocie. Imponujące układy choreograficzne wykonywane na scenie przez Magdalenę Cielecką, Małgorzatę Hajewską-Krzysztofik czy samego choreografa Claude’a Bardouila zachwycają skondensowaną złożonością i narastającą intensywnością, podobnie jak rozbudowana, intertekstualna struktura dramatyczna. Bohaterowie zdejmują przed nami wszystkie maski, które jeszcze do tej pory mogły ukryć ich przed światem. Na scenę wychodzą kompletnie nadzy jako bezradni outsiderzy, wykluczeni przez własną odmienność. Ich archetypy pochodzą z zupełnie różnych czasów, miejsc i środowisk, ale łączy je nieustanne poczucie samotności i odrzucenia. Cena bliskości nie gra dla nich żadnej roli w obliczu ognia stłumionych, lecz niewygaszonych potrzeb. 

Kabaret warszawski zdecydowanie wyróżnia się na tle pozostałych teatralnych dokonań Krzysztofa Warlikowskiego. To długie i bolesne pożegnanie z tym, co utracone lub niezaspokojone, a zarazem spektakularny hołd dla złotej ery tytułowych kabaretów, pełnych kiczowatego blichtru i dawno minionych rewii variétés.

Maciej Hanus
Maciej Hanus

Kabaret warszawski

Rok: 2013

Reżyseria: Krzysztof Warlikowski

Adaptacja: Krzysztof Warlikowski, Piotr Gruszczyński, Szczepan Orłowski

Dramaturgia: Piotr Gruszczyński

Teatr: Nowy Teatr w Warszawie

Występują: Andrzej Chyra, Magdalena Cielecka, Ewa Dałkowska, Wojciech Kalarus, Maciej Stuhr, Piotr Polak, Maja Ostaszewska/Jaśmina Polak, Piotr Polak, Jacek Poniedziałek, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Claude Bardouil, Stanisława Celińska/Monika Niemczyk, Roman Gancarczyk/Zygmunt Malanowicz (), Bartosz Gelner/Hiroaki Murakami, Bartosz Gelner/Hiroaki Murakami