W ramach Pokazów Galowych na 24. Nowych Horyzontach mieliśmy okazję zobaczyć drugi film Rungano Nyoni, autorki interesująco łączącego realizm magiczny z ostrą satyrą na neokolonialny przemysł kulturowy Nie jestem czarownicą. Najnowszy obraz reżyserki, docenione w canneńskiej sekcji Un Certain Regard Jak zostałam perliczką, stanowi natomiast akt oskarżenia wobec rodzimej społeczności, w którym popowe i odbiegające od realizmu zamiłowania twórczyni w większości ustępują miejsca wyrazowi niepohamowanej złości wobec otaczającej hipokryzji.
Ambiwalentne, niestandardowe procesy żałobne to ostatnio chwytliwy temat w kulturze popularnej. Seriale o BoJacku czy rodzinie Royów dały nam niezapomniane alternatywy mów pogrzebowych na pożegnanie zmarłych, o których trudno było powiedzieć coś dobrego, a dorabiająca jako sugar baby studentka gender studies Danielle z Shiva Baby podczas stypy zaprzątała sobie głowę w zasadzie wszystkim, tylko nie wspominaniem nieokreślonej krewnej. Grana przez debiutującą w wielkim stylu Susan Chardy Shula (to już druga z rzędu protagonistka obrazu Nyoni o takim imieniu) wyraża zdecydowany sprzeciw wobec „o zmarłych dobrze albo wcale” i uczestniczenia w żałobnym performansie. Robi to konsekwentnie od momentu, gdy wracając z imprezy w nadmuchiwanym kostiumie tytułowego ptaszyska znajduje na drodze jeszcze ciepłe zwłoki wuja Freda, znanego z notorycznego wykorzystywania seksualnego nastolatek. Młoda kobieta nie będzie za nim lamentować ani wkładać w reagowanie więcej wysiłku, niż jest to konieczne, starać się bardziej od pozostałych krewnych czy opieszałej policji. Nie jej trup, nie jej łzy – po prostu odczeka swoje w aucie, aż służby zajmą się przeszkodą na środku jezdni, a potem zaszyje się w pokoju hotelowym i jak najszybciej wróci do pracy w korporacji.
Jednak rodzinna presja okazuje się zbyt silna. Zachłyśniętą zachodnim życiem bohaterkę irytują wszelkie obowiązujące rytuały, uniżone pełzanie po ziemi i chóralne zaśpiewy, ale tak naprawdę mierżą ją ukryte pod podszewką nabożności obłuda i bezwzględność. Nie może znieść wychwalania pod niebiosa groomera w obecności jego niewysłuchanych ofiar i dybania na skromny majątek jednej z pokrzywdzonych – wdowy, która oczywiście zdaniem starszyzny jest wszystkiemu winna, bo za mało gotowała i sprzątała, a on nie wytrzymał i zszedł. Shulę osaczają napierające na nią i prześcigające się w intensywności opłakiwania ciotki oraz wygłodniali wujowie z niekończącą się listą życzeń dla hostessy. Ostoją, jeśli nie normalności, to chociaż namiastki szczerości na tych uroczystościach stają się reprezentujące młodszą generację dwie kuzynki, w różny sposób radzące sobie z traumą, jaką zgotował im zmarły – niedoszła samobójczyni Bupe (Esther Singini) i hiperaktywna imprezowiczka Nsansa (Elizabeth Chisela), próbująca obrócić osobistą tragedię w apogeum czarnego humoru i przybrać maskę niezłomnej survivor.
Już przy okazji debiutu reżyserka wspominała, że sięganie po makabryczny, wręcz okrutny żart to sposób na kanalizowanie gniewu charakterystyczny dla niej samej, ale też dla zambijskiej kultury w ogóle. Tu jest bardzo podobnie, choć tematy są trudne, postacie zachowują się często odpychająco, a forma bywa opresyjna i klaustrofobiczna – niewygodnie intymne zbliżenia Davida Gallego i sygnalizująca niebezpieczeństwo niczym tytułowa perliczka pulsująca muzyka Lucrecii Dalt przywodzą na myśl jeszcze intensywniejszy wariant wspomnianego Shiva Baby – to jednak największy dyskomfort wzbudza nieśmiało przyprawiająca o histeryczny śmiech groteskowość sytuacji. To świat przytłaczającego nadmiaru: ludzi, emocji, hałasu, a nawet agresywnej czułości, gdzie wylane jezioro krokodylich łez w surrealistyczny sposób przyjmuje dosłowną postać, w której bohaterka zmuszona jest brodzić. Gdy Nsansa nie przestaje drzeć się na całą wioskę i chichrać się z czegoś, co nie jest ani trochę zabawne, współodczuwamy irytację Shuli, ale jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że śmiech dziewczyny może być w rzeczywistości najbardziej adekwatną odpowiedzią na absurdy despotycznego patriarchatu i zmowy milczenia.
Przytoczona powyżej uwaga wykształconej i pracującej w Wielkiej Brytanii reżyserki dotycząca przełamującego tabu humoru obrazuje jeszcze jeden konflikt dotyczący zarówno bohaterki filmu, jak i jego twórczyni – między tożsamością indywidualną a kolektywną. Nyoni przyznaje, że jej strategia rozładowywania trudnych emocji jest zarazem własna i typowo zambijska, a Shula, dystansując się od rodziny i zamykając się w kuchni z kuzynkami i butelką wina, nadal kocha najbliższych, pragnie ich akceptacji i opiekuńczego dotyku oraz na swój sposób rozumie, po co im ta wywodząca się ze społeczeństw tradycyjnych performatywność żałoby. To nie tyle popis wyuczonych teatralnych sztuczek, co sposób przepracowywania trudnych emocji znanymi schematami, a także umacniania więzi. Bierność mężczyzn i bezsilność kobiet wobec problemu molestowania młodych dziewczyn, który przecież z pewnością nie ogranicza się do jednej wioski i jednego wujka Freda, to nie symptomy bezduszności i wyrachowania, a przede wszystkim strachu przed wykluczeniem ze wspólnoty bądź jej całkowitym rozpadem. Czy to jednak wystarczające wytłumaczenie, gdy jej i jej siostrom nadal dzieje się krzywda?
Reżyserka nie udaje, że zna wszystkie odpowiedzi, pokazuje jedynie różne odcienie trudnej miłości do problematycznej społeczności, chęć odcięcia sąsiadującą z koniecznością zaangażowania. I choć zamykającą scenę bulgoczącego kotła toksyczności można odczytywać jako potępienie portretowanej kultury, jest to przede wszystkim ostatecznie zaprzeczenie możliwości osiągnięcia katharsis, znalezienia ujścia dla nabrzmiałych emocji, zaleczenia ran czy nawet ich rozpoznania. Shula nie może nic sama zmienić, może jedynie pozostać perliczką ostrzegającą słabszych przed drapieżnikami, wyciągając rękę do tych, o których nikt inny się nie zatroszczy. Tak samo Rungano Nyoni urywa swoją wstrząsającą wypowiedź filmową jakby w pół słowa, co można uznawać też za fundamentalną słabość jej dzieł, które nie tylko nigdy nie proponują rozwiązań, „programu pozytywnego”, ale też pozostają w stylistycznym rozkroku – niby wszystko w nich jest racjonalnie wytłumaczalne, lecz zawsze romansują one trochę z dziwnością, baśniowością, nadrealizmem czy popkulturą (tu z „superbohaterszczyzną” za sprawą ptasiego alter ego). Nigdy jednak nie decydują się do końca puścić wodze fantazji. Tym, czego nie można odmówić zambijsko-walijskiej artystce, są jej imponująca szczerość w wyrażaniu frustracji, rozdawaniu słusznych ciosów i gestów wrażliwości oraz nieoceniona zdolność głębokiego poruszania.
Jak zostałam perliczką
Tytuł oryginalny: On Becoming a Guinea Fowl
Rok: 2024
Kraj produkcji: Wielka Brytania, Zambia, Irlandia
Reżyseria: Rungano Nyoni
Występują: Susan Chardy, Esther Singini, Elizabeth Chisela i inni
Dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
Ocena: 4/5