„Thorgal to część życia każdego z nas” – mówi jeden z miłośników twórczości Grzegorza Rosińskiego podczas spotkania na 30. Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi, uwiecznionego przez Piotra Kielara w dokumencie „Ja, Rosiński”. Przyznam, że i ja jestem z tego pokolenia, dla którego seria o Thorgalu była jednym z najważniejszych dzieł popkultury dzieciństwa i młodości – a pozostaję jej wierny do dziś, wciąż śledząc losy dzielnego wikinga, nawet jeśli z mniejszymi wypiekami na twarzy niż kiedyś.
Film dokumentalny o najsłynniejszym polskim rysowniku komiksów obejrzałem więc z ogromnym zainteresowaniem, spodziewając się laurki lub co najmniej standardowej historii, pełnej głów gadających o światowym sukcesie artysty ze Stalowej Woli. Na szczęście twórcy poszli inną drogą. Zapowiada ją poniekąd długie, brawurowe ujęcie z początków filmu, gdy na olbrzymim zbliżeniu śledzimy stalówkę kreślącą tuszem na papierze meandrującą, kapryśną linię, pełną wahnięć i tworzącą coś, co jeszcze nie jest czytelne. Pełen obraz, naprawdę niezwykły i chwytający za serce każdego wiernego fana Rosińskiego, ujrzymy dopiero w finale filmu. Tymczasem na dużym zbliżeniu podpatrujemy pracę oraz życie prywatne i zawodowe artysty.
Filmowcy mieli to szczęście, że mogli je uchwycić w momencie prawdziwie przełomowym, gdy twórca jest wyraźnie zmęczony swoją pracą i dojrzewa do decyzji o porzuceniu rysowania serii o Thorgalu, pomimo młodzieńczych uroczystych przysiąg z mieczem w dłoni, że będzie tworzył tę historię po kres swoich dni – co widzimy na archiwalnych zdjęciach zarejestrowanych przez kamerę VHS. Tym boleśniej wybrzmiewają narzekania Rosińskiego podczas pracy o tym jak bardzo znużony jest tymi postaciami, jak ich nienawidzi, bo nie ma w nich już niczego więcej do odkrycia.
Podpatrywanie Rosińskiego przy pracy jest niezwykle fascynujące, zwłaszcza że możemy zobaczyć niemal całą kuchnię tej roboty: od czytania scenariusza i pierwszych prób przełożenia tekstu na obraz (w komentarzach dostaje się też trochę scenarzystom), poprzez pierwsze szkice, malarskie opracowanie, cyzelowanie szczegółów, po poprawki związane z ostrą krytyką syna Piotra, którego sokoli wzrok nie przepuści żadnego „puszczonego” detalu.
Relacja z synem jest zresztą jednym z głównych tematów filmu. Obserwujemy jak Piotrowi zależy na pracy ojca, jak jest mu oddany, ale jak też potrafi go dominować oraz czerpać profity z jego pracy. Z drugiej strony ojciec nie ukrywa irytacji na syna, choć widać również jego ogromną miłość do niego, którą zresztą wyraża wprost. Owa fascynująca dynamika na linii ojciec – syn, jest zapewne istotnym elementem pracy Rosińskiego, przynajmniej w ostatnich latach.
Gdzieś w tle, choć nie mniej ważna, pojawia się również więź Grzegorza z jego obecną partnerką życiową, Krystyną, z którą związał się po śmierci ukochanej żony. Jest ona wyraźnie jego podporą i ogromnym wsparciem: doradzi, uspokoi, przyniesie do pracowni herbatę, pomoże ogarnąć kwestie praktyczne i techniczne, a przede wszystkim obdarzy uczuciem. Ta bliskość i czułość między nimi dochodzi szczególnie wyraźnie do głosu w kapitalnej scenie, w której Grzegorz tworzy spontanicznie portret Krystyny na talerzu w restauracji, używając do tego sosów, resztek jedzenia i pieprzu.
Tego typu intymnych chwil znajdziemy w filmie całkiem sporo, a wszystkie tworzą bardzo ludzki portret niezwykłego artysty u schyłku życia, zmagającego się z kryzysem twórczym, pomimo zajmowanej pozycji nie mogącego w pełni podążać za swoimi artystycznymi impulsami i pragnieniami. Być może nie jest to wizerunek najbardziej upragniony przez fanów, ale wydaje się, że wyjątkowo prawdziwy i nie udawany – tym bardziej godny uznania, że naszkicowany pozornie mało istotnymi pociągnięciami.
Ja, Rosiński
Rok: 2024
Kraj produkcji: Polska
Reżyseria: Piotr Kielar
Występują: Grzegorz Rosiński, Piotr Rosiński, Krystyna Muller i inni
Ocena: 4/5